List otwarty reżyserki Moniki Strzępki do Prezydenta m.st. Warszawy Rafała Trzaskowskiego, Wiceprezydentki Aldony Machnowskiej-Góry i Dyrektora Biura Kultury m.st. Warszawy Artura Jóźwika.
Szanowni Państwo,
od kilku lat mam coraz głębsze poczucie, że jestem obca we własnym kraju. Polska nie jest dla mnie. Dla mnie jako kobiety, dla mnie jako matki, dla mnie jako artystki. Znalazłyśmy się w miejscu, w którym negocjujemy kwestie, które dyskusji podlegać nie powinny, bo stanowią nasze podstawowe wolności. Żyjemy w miejscu, gdzie mężczyźni (w tym w wielkiej liczbie osoby męskie, duchowne i katolickie) zupełnie serio na antenach nie tylko narodowych stacji telewizyjnych debatują między sobą w jakim zakresie kobieta może decydować o własnym ciele. Artystyczna wolność jest właściwie w zaniku: poza cenzurą ekonomiczną, która toczy środowiska artystyczne od wielu lat, mamy dziś cenzurę światopoglądową. Władza konsekwentnie obsadza kluczowe instytucje kultury ludźmi, którzy gwarantują, że nie nastąpi rozjazd między nacjonalistyczną propagandą a ofertą kulturalną państwowych instytucji, najwyżej dotowanych. Zewsząd słychać głosy, że już dłużej tak się nie da. Że mamy dość, nie mamy czym oddychać. Ścisła reglamentacja tlenu nie daje szans na wybrzmienie głosom, które domagają się zmiany takiego stanu rzeczy. Nasze Państwo nas nie widzi. Albo raczej widzi, ale wyłącznie jako zagrożenie.
Czytam ogłoszony przez samorząd regulamin konkursu na stanowisko dyrektorki Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy. Miasta, które ma na sztandarach obronę praw kobiet, praw artystów i artystek, praw społeczności LGBT przed coraz gwałtowniej atakującym te środowiska zwrotem nacjonalistycznym i ultrakonserwatywnym. Warszawa chce się jawić jako miasto europejskie, progresywne, bastion oporu i wolności dla tych, którzy i które stawiają społeczny opór zagrożeniu. To zagrożenie jest realne. I jest blisko. To piękny cel i wielka odpowiedzialność. Jednak poza wolą jest tu potrzebna zmiana praktyki. Czytając wspomniany regulamin – gubię się nieco w rozczytywaniu intencji, które towarzyszyły powstawaniu tego dokumentu.
Czy to niedbałość, czy zła wola podpowiadały kolejne punkty regulaminu?
Na przykład punkt 3 wymagań formalnych: minimum 5-letnie doświadczenie w zarządzaniu zespołem.
Myślę, że dla osób, które nie znają praktyki postępowań konkursowych w publicznych instytucjach kultury, to zdanie może wydawać się dość niewinne. Jednak niewinne nie jest. Bo praktyka jest następująca: ten punkt zazwyczaj stanowi szklany sufit dla artystek i artystów, którzy całe swoje zawodowe życie poświęcają na tworzenie, na pracę artystyczną. Nie znam przypadku, w którym uznano by na przykład dwudziestoletnie doświadczenie reżyserskie za wystarczające, by ten warunek spełnić.
Jestem artystką, reżyserką teatralną. Pracuję w teatrze od prawie dwudziestu lat. Nigdy nie pracowałam na etacie. Jak znakomita większość moich koleżanek i kolegów po fachu. Nie stanowię wyjątku. Taka jest nasza zawodowa ścieżka w obecnym systemie – pracujemy na śmieciówkach. Ma to swoje zalety: mogę sobie na przykład zrobić wakacje, kiedy tylko zechcę. W teorii. W praktyce moje życie zawodowe to nieustanna harówka i lęk o to, co za chwilę. Żeby móc zostać matką, musiałam najpierw zaoszczędzić pieniądze, bo przecież nie będąc zatrudnioną, nie mogłam pójść na urlop macierzyński. Są też minusy takiego stanu rzeczy, na przykład takie, że państwo mnie nie widzi – ani system emerytalny, ani system ochrony zdrowia. W chwilach takich, jak na przykład pandemia – nie widzi mnie tym bardziej.
Nie widzi mnie też, jak się okazuje, polityka kulturalna miasta. Mądre głowy doradzają: „słuchaj, prowadziłaś firmę, powinni to uznać”. Serio? To, że raz w miesiącu musiałam pamiętać o zapłaceniu ZUS-u i podatku i zbierać faktury zapewnia mi przepustkę do grona tych, którzy „minimum 5 lat kierują zespołem”, a moja dwudziestoletnia praca na de facto kierowniczych pozycjach mnie do tego zaszczytu nie dopuszcza? Nie zgadzam się na to. Nie chcę grać na takich zasadach. Nikt nie chce. Wy też nie chcecie.
Moje pytanie jest bardzo proste: czy moja praca na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat jest dla miasta widoczna? Czy jako kandydatka spełniam warunek „kierowania zespołem?”. Czy zespół realizatorek i realizatorów – scenografek, choreografów, aktorek i aktorów, pracowniczek i pracowników technicznych to zespół?
A jeśli tak, to czy kierowanie takim zespołem w czasie pracy nad przedstawieniem to kierowanie zespołem? A jeśli tak, to czy praca z dziesiątkami zespołów, setkami ludzi, nad kilkudziesięcioma przedstawieniami składa się na „minimum 5-letnie doświadczenie w zarządzaniu zespołem?” I czy w efekcie zostanie uwzględniona podczas formalnej selekcji kandydatur?
Bo to, że nie jestem kandydatką preferowaną – widzę wyraźnie. Preferowani są kandydaci, którzy już byli dyrektorami. Preferowani są starsi panowie, co się nadyrektorowali i się nadają. Bo? Bo się nadyrektorowali. To szklany sufit. Osoba, która poświęca życie pracy artystycznej nigdy tego warunku nie spełni. Więc właściwie pytanie brzmi: czy ja, Monika Strzępka, spełniam kryteria wymagane, żeby zostać dopuszczoną do konkursu? Czy w ogóle będę miała szansę przedstawić swój program osobom, które będą decydowały o losie Teatru Dramatycznego na najbliższe 5 lat - a tym samym o kształcie warszawskiej i polskiej kultury?
Miasto nie jest tu spętane żadną ustawą – bo żadna ustawa tego wymogu nie reguluje. Można inaczej: można zacząć widzieć artystów. Można zacząć widzieć artystki.
Bez nas się nie uda. Bez nas nie może się to udać. A my nie mamy już gdzie pracować. W instytucjach panuje terror przemocy i fatalnych praktyk. Jestem uznaną twórczynią – nie mam problemu z pracą, ale już nie chcę pracować na dotychczasowych zasadach. Mam dość paternalistycznego traktowania, mam dość bycia traktowaną jak dziewczynka, która po rękach powinna całować starych mistrzów (i ich młodszych, męskich następców), za to, że ma szansę stanąć na zarządzanej przez nich scenie. A uwierzcie: te ręce się niezmiennie wystawiają do całowania, tu nie zaszła ŻADNA zmiana.
Jestem dojrzałą kobietą i z całą mocą domagam się równego traktowania. Nie przywilejów. Po prostu równości.
Idźmy dalej: wymagania wobec kandydatek i kandydatów dają nam poczucie, że właściwie poszukiwany jest kandydat-technokrata. To administrator ma przedstawiać program artystyczny – a ewentualny zastępca ds. artystycznych nie bierze udziału w postępowaniu konkursowym.
Tym samym podstawowe cele statutowe instytucji, czyli np. prowadzenie działalności artystycznej, stają się jakimś mglistym, nieistotnym dodatkiem do sprawnie ekonomicznie zarządzanego przedsiębiorstwa. Naprawdę poszukujecie kogoś, kto da Wam pewność, że w toaletach nie zabraknie papieru toaletowego? Naprawdę nie chcecie, żeby program artystyczny instytucji przedstawiła komisji konkursowej osoba, która jest w tym zakresie kompetentna?
Zależy mi na odpowiedzi, na rozmowie między środowiskiem ludzi kultury, a urzędniczkami i urzędnikami miejskimi. Technokratyczny język daje poczucie bezpieczeństwa i dobrze wykonanej roboty - ale wyłącznie stronie się tym językiem posługującej. Problem w tym, że jest to język głęboko oderwany od praktyki zajmowania się sztuką z prawdziwym pożytkiem dla społeczeństwa.
Czas upływa, mamy szansę coś zmienić. Może w ramach gestu dobrej woli odpowiecie mi Państwo przed upływem dwóch tygodni, miesięcy, lat?