30 maja w Teatrze Komuna Warszawa odbędzie się taneczna premiera – Ramona Nagabczyńska przygotowuje spektakl „Kocham balet".
Cztery tancerki i niezależne artystki tańca, które ukończyły szkołę baletową, lecz porzuciły balet na rzecz innych form tanecznych, przyglądają się baletowi na nowo. Zauważają, co je dalej przyciąga w tej dyscyplinie, co je odrzuca, jakie widzą ślady swojej edukacji baletowej w obecnym ciele i życiu. Po 20 latach od zakończenia przygody z baletem Aleksandra Borys, Karolina Kraczkowska, Ramona Nagabczyńska i Iza Szostak osiągają krytyczny dystans potrzebny do tego, żeby dostrzec „tekst” baletu. A jak się okazuje „tekst” ten jest bardzo bogaty. Zarówno wyrażane explicite libretta baletowe, jak i ukryte za kulisami narracje można bez końca analizować jako machiny ideologiczne.
Choreografia: Ramona Nagabczyńska
Dramaturgia: Agata Siniarska
Scenografia i kostiumy: Dominika Olszowy
Muzyka: Daniel Szwed
Występują: Aleksandra Borys, Karolina Kraczkowska, Ramona Nagabczyńska, Iza Szostak
premiera 30.05 // godz. 19.00
kolejne pokazy: 31.05 i 1.06.
bilety: 40-50 zł
komuna.warszawa.pl/bilety
W przerwie między próbami udało nam się porozmawiać z Ramoną Nagabczyńską, która tak opowiada o spektaklu:
Agnieszka Berlińska: Zatęskniłaś za baletem?
Ramona Nagabczyńska: Tak. Kiedy już nie muszę niczego udowodniać, na przykład nauczycielkom ze szkoły baletowej, i nie muszę się już przejmować, czy mam baletowe ciało i odpowiednie podbicie, ani czy jestem wystarczająco rozciągnięta, to mogę mieć z baletu przyjemność. Bawić się nim. W szkole baletowej fraza „Kocham balet” jest narzędziem manipulowania psychiką dzieci. Żeby nawet jeżeli na wstępie nie kochały baletu, przekonać je, że już kochają. Bez tego nie mogłyby tak bardzo się poświęcić. Działa podobny mechanizm psychicznego uzależnienia jak w przemocowym związku: jeśli mnie kochasz, to wytrzymasz, nawet jak będę cię bić i poniżać. Bez tego nikt by nie wytrzymał tej szkolnej presji.
AB: A więc „Kocham balet” to ironia.
RN: I tak, i nie. Unikam jednoznaczności, bo nie chodzi mi o rozprawienie się z traumami ze szkoły. Interesują mnie różne poziomy patrzenia na balet: ideologiczny, formalny, cielesny. Cały system baletowy przesiąknięty jest patriarchatem, on wnika w każdą szczelinę. Na samym dole, w corps de ballet wszystkie baletnice mają wyglądać tak samo i tak samo się ruszać, a nie tak, jak podpowiada im ich ciało. Im wyżej w hierarchii, tym mniej jest kobiet, a góra należy do mężczyzn. Jest dyrektor, soliści i jedna prima ballerina, mimo, że kobiet w balecie jest statystycznie o wiele więcej niż mężczyzn. To świat skonstruowany przez mężczyzn dla mężczyzn. O ich fantazjach. Czytamy libretta baletowe, bo są w nich interesujące tropy. Kobieta w balecie zawsze jest istotą piękną, eteryczną i jakby nieziemską. Kobieta-nimfa, kobieta-wróżka, kobieta-łabędź. Dziewica. Jest odcieleśniona: nie poci się, nie śmierdzi, jej cielesność jest estetyczna. Unosi się nad ziemią na puentach w świecie miłych fantazji. Kobieta-dziecko, bez głosu, totalnie pasywna. Nawet jeżeli jest obiektem seksualnym, jej seksualność nigdy nie jest zagrażająca ani aktywna. To seksualność pasywna, oczekująca na mężczyznę. Ten wzorzec kobiecości jest przekazywany dzieciom w szkołach baletowych i ma to konsekwencje w dorosłym życiu. Dużo o tym rozmawiamy na próbach. Że miałyśmy problem z tym, żeby się „odpasywnić”, iść po swoje, nie zgadzać na różne zachowania i być traktowanymi przez mężczyzn po partnersku.
AB: Feministyczne wątki od jakiegoś czasu są obecne w twoich pracach.
RN: To niebezpieczna szufladka. Trzeba uważać z feminizmem, żeby nie stał się z góry ustalonym kanonem zachowań i postulatów, bo zwykle wtedy kończy się rozmowa. Identyfikuję się jako kobieta i podejmuję tematy, które mnie interesują. W tym sensie to jest feministyczne, bo to mój głos. Musiałam odejść od baletu, zająć się tańcem współczesnym, sztuką, studiami na uniwersytecie, żebym teraz mogła do baletu wrócić i spojrzeć innym okiem. Dopiero z tej perspektywy wyciągnąć to, co wydaje mi się istotne i wartościowe w balecie dla mnie, dzisiaj. Chcę wywlec trochę backstage’u.
AB: Co jest backstagem w balecie?
RN: Na przykład duży rozdźwięk między zachowaniem na scenie i po zejściu ze sceny. Na scenie wszystko ma być ładne i gładkie. Nie wolno pokazać kruchości ciała ani tego, że ma granice wytrzymałości. Kiedy schodzi się ze sceny, wyłazi wszystko, co brudne i nieładne. Również w znaczeniu metaforycznym – w relacjach między ludźmi, którzy się obgadują po kątach. Backstagem jest fizyczny ból i bardzo ciężka praca, której nie może być widać. A po nas będzie widać. Od dwudziestu lat nie miałyśmy treningu baletowego, a do tego każda z nas jest już po czterdziestce. Nawet nie musimy intencjonalnie dekonstruować techniki, to się dzieje naturalnie, po prostu są pęknięcia. I te naturalne pęknięcia są dla mnie ciekawsze niż świadoma formalna dekonstrukcja.
Spektakl dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Dziękujemy za wsparcie firmie BLOCH, producentowi profesjonalnych akcesoriów dla tancerzy.
Działalność Teatru Komuna Warszawa możliwa jest dzięki dofinansowaniu Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach projektu Komuna Warszawa – Społeczna Instytucja Kultury.