"Metro" jest dla mnie czymś szczególnym, to fenomen socjologiczny. Wtedy to była rewolucja – powiedział PAP kompozytor Janusz Stokłosa. Mija 30 lat od prapremiery legendarnego musicalu.
Kiedy 30 stycznia 1991 roku na deskach Teatru Dramatycznego w Warszawie odbywała się prapremiera musicalu "Metro", nikt jeszcze nie przypuszczał, że rodzi się artystyczny ewenement, który wypłynie poza granice Polski, a w kraju zredefiniuje myślenie o kulturze i sposobach jej finansowania. W ciągu 30 lat musical został wystawiony ponad 2300 razy. 16 kwietnia 1992 roku miał premierę w Minskoff Theatre na słynnym Broadwayu - jako pierwszy polski musical. 22 październiku 1999 roku odbyła się premiera rosyjskiej wersji.
Libretto do musicalu napisały siostry Agata i Maryna Miklaszewskie, muzykę skomponował Janusz Stokłosa, zaś za reżyserię i choreografię odpowiadał Janusz Józefowicz. - "Metro" jest dla mnie czymś szczególnym - powiedział w rozmowie z PAP Stokłosa, którego za muzykę w "Metrze" nominowano do prestiżowej, broadwayowskiej Tony Award. Spektakl ten jest dla Stokłosy także "fenomenem socjotechnicznym - 30 lat na scenie, blisko dwa i pół tysiąca spektakli. Nominacja do Tony Award" - wymienia.
Powstanie "Metra" idealnie współgrało z przełomowym momentem, w jakim znalazła się Polska. Czas transformacji systemowej, gruntownych przemian społecznych, prób tworzenia nowej organizacji życia kulturalnego. - W czasach, które stawiały na gospodarkę, kapitalizm, rynek pada ze sceny głos, że dla mnie najważniejsza jest moja wolność i moje prawo wyboru - wspominał Stokłosa. "Zaczęło się niepozornie. Początkowo muzykę do Metra pisać miał Przemysław Gintrowski, zaś dla Janusza Józefowicza miała to być przymiarka do pracy reżyserskiej. Obaj jednak nie doszli do porozumienia. Józefowicz zaproponował mnie i tak się zaczęło".
Początków musicalu doszukiwać się można jednak już 1987 roku, kiedy to przebywający na artystycznym tournée we Francji Józefowicz otrzymał od sióstr Miklaszewskich libretto. Powstał wówczas pomysł, by na podstawie tego tekstu stworzyć musical. Józefowicz opowiedział o nim podczas telewizyjnego wywiadu z Grażyną Torbicką, co z kolei zainteresowało biznesmena Wiktora Kubiaka, który postanowił sfinansować projekt. Pod koniec lat 80. ruszyły castingi. Było to wówczas u nas dość rewolucyjne, szczególnie zaważając na fakt, iż odbywały się one nie tylko w Polsce, ale również w Czachach i na Słowacji. Przez przesłuchania przewinęło się około 1000 kandydatów, wielu bez formalnego wykształcenia artystycznego. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Musical bowiem stał się wejściówką do wielkiego świata dla wielu znanych dziś artystów. Wykreował m.in. Katarzynę Groniec, Edytę Górniak i Roberta Janowskiego. - Nie spodziewałem się, że to odniesie tak wielki sukces. Producent - pan Kubiak - nie miał co do tego wątpliwości, ale my nie tworzyliśmy "Metra" z taką myślą. Nikt nie mógł wiedzieć, że ten spektakl trafi w taką niszę - powiedział Stokłosa.
Intensywne próby trwały kilka miesięcy, odbywały się w wynajętych salach Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Premiera odbyła się na wynajętej scenie Teatru Dramatycznego. Przygotowania szeroko komentowano w mediach. Podkreślano niezwykły jak na polskie warunki proces produkcji, bazujący na prywatnym kapitale, co miało wyznaczać kierunek rozwoju rozrywki i teatru w Polsce w nowym systemie. "Józefowicz mówił, że nie ma w Polsce podobnej propozycji dla młodych ludzi i to była prawda, ale nikt z nas nie spodziewał się takiego sukcesu" - wyznał Stokłosa. Prapremiera w Dramatycznym okazała się wielkim sukcesem. Codziennie grano po dwa spektakle, miesięcznie aż 40. Widzowie zaczęli tworzyć fankluby musicalu, pod wyjściem z teatru czekali na aktorów, aby zdobyć ich autografy, a na murach Pałacu Kultury i Nauki pisano wyznania miłosne.
Recenzje w prasie były umiarkowanie optymistyczne. "Na Metro oczywiście warto się wybrać. Przede wszystkim po to, by obejrzeć imponujące efekty, jakie pozwala uzyskać na scenie technika laserowa. Po drugie - żeby posłuchać muzyki Janusza Stokłosy i popatrzeć na układy choreograficzne, opracowane przez Janusza Józefowicza" - pisała wówczas w "Gazecie Wyborczej" Wanda Zwinogrodzka, chwaląc musical, ale dodała, że "niestety, nie oznacza, że wieczór będzie wyłącznie pasmem przyjemności. Chwilami będzie po prostu… nudnawy, ponieważ taki właśnie jest scenariusz musicalu. Nie ma w nim cienia dramatycznego napięcia, nie ma też właściwie bohaterów, między którymi takie napięcie mogłoby powstać, ledwie naszkicowane sylwetki protagonistów giną w tłumie."
"Tak, uważam Metro za sukces. Oto udało się doprowadzić do premiery nowego, polskiego musicalu, którego ostateczna forma sceniczna nie jest piramidą kompromisów realizacyjnych, lecz odpowiada zamierzeniu początkowemu. Na dodatek powstał nowy, sprawny zespół wykonawczy, dowodzący (…), iż mamy pełną entuzjazmu i wielu talentów młodzież, pragnącą się uczyć, gotową do wielu poświęceń dla doskonalenia siebie i tworzenia teatru swoich marzeń" - napisał Tomasz Raczek w "Przeglądzie Tygodniowym" Z kolei Piotr Sarzyński recenzował dla "Polityki": "Dylematy typu kariera - przyjaciele, autonomia - zaprzedanie się, wolność - pieniądze najczęściej dopadają inteligentów z paroletnim stażem pracy. Gdyby jednak sądzić po ogólnym image artystów, to jest to raczej opowieść o i dla dwudziestolatków".
Polska zaczęła żyć "Metrem", co skłoniło Kubiaka, który zainwestował w spektakl bagatela 1,5 mln dol., by spróbować sił na Zachodzie. W ten sposób musical trafił do USA, gdzie 16 kwietnia 1992 roku pokazany został na Broadwayu w Minskoff Theatre jak pierwszy polski musical mający premierę w teatralnej Mekce Ameryki. "Ulice Europy pełne są marzeń, niech wolność tańczy i śpiewa"- tym hasłem reklamowano musical w prasie za Oceanem. Niestety marzenia polskich artystów przegrały z brutalną amerykańską rzeczywistością. O ile na spektaklach publiczność - zawsze w komplecie - była zachwycona, gotując owację na stojąco, to nowojorska prasa, szczególnie wpływowy Frank Rich z "New York Timesa" nie zostawiła na polskim musicalu suchej nitki. "Dzisiaj wiemy, że ta nieszczęsna recenzja powstała na zlecenie. Była naturalnym odruchem ludzi, którzy bronili swoich interesów" - zaznaczył Stokłosa. Recenzja, która ukazała się tuż po północy, miała piorunująca siłę oddziaływania do tego stopnia, że kelnerzy w trakcie trwania popremierowego bankietu, dowiedziawszy się, jak prasa przyjęła musical, zaczęli sprzątać wszystko ze stołów, okazując tym samym zupełny brak szacunku polskim twórcom. "Jedno z najgorszych przeżyć w moim życiu. Druzgocąca recenzja Metra w New York Times została napisana przez Frankiego Richa przed premierą. Wtedy podejrzewałem, teraz z dobrych źródeł wiem to na pewno: pan Rich pisał na zamówienie" - wspominał po latach w jednym z wywiadów Józefowicz. "Byłem załamany" - dodał.
"Nie wozi się samowarów do Tuły" - tak komentowała warszawska prasa. "Udało nam się jednak być na słynnym Broadwayu i wrócić bez kompleksów. Zagraliśmy czterdzieści parę przedstawień i na każdym spektaklu publiczność gotowała nam owację na stojąco" - powiedział Stokłosa. Zupełnie inna były reakcje po moskiewskiej premierze musicalu 22 października 1999 roku. Spektakl okazał się sporym sukcesem. Oglądał go m.in. ówczesny prezydent Rosji, Borys Jelcyn, który powiedział zachwycony: "To spektakl, godny uwagi". "Musical okazał się wielkim sukcesem w Rosji - od Metra zaczęła się tam historia współczesnego musicalu" - wspominał Stokłosa. Moskiewska premiera rosyjskiej wersji odbyła się prawie trzy lata po zdjęciu "Metra" z afisza w "Dramatycznym", którego dyrekcja odmawiała dalszej ekspozycji, tłumacząc swoją decyzję stratami i zakłócaniem działalności teatru. Pomimo protestów w grudniu 1996 roku 900. pokaz okazał się przedostatnim granym na deskach "Dramatycznego". Zostanie tam zagrany raz jeszcze w 2011 roku, w 20 rocznicę premiery.
Dla wielu wykonawców "Metro" było początkiem artystycznej drogi. To w nim pierwsze kroki na scenie stawiali m.in. Monika Ambroziak, Katarzyna Skrzynecka, Michał Milowicz, Krzysztof Adamski, Natasza Urbańska, Dariusz Kordek, Ewelina Flinta, Katarzyna Groniec. Dzisiaj "Metro" w zmienionej, okrojonej formie żyje w teatrze Studio Buffo. Obecną obsadę tworzą m.in.: Artur Chamski, Jerzy Grzechnik, Natalia Kujawa, Natalia Srokocz, Paweł Orłowski, Kuba Józefowicz i Mariusz Czajka. - Jako nastolatek oglądałem "Metro" w Dramatycznym z wypiekami na twarzy. Nie byłem fanem musicali, ale ta historia wciągnęła mnie bez reszty. Gdy podziwiałem pierwszą obsadę, nie miałem świadomości, że historia tworzy się na moim oczach. Nie przypuszczałem wówczas, że któregoś dnia sam zasiądę na scenie jako Jan i z gitarą pod laserowym napisem, czekać będę na pierwsze dźwięki musicalu - powiedział w rozmowie z PAP Jerzy Grzechnik. - Dziś to dla mnie niekwestionowana legenda w każdym wymiarze - dodał.
Musical opowiada historię grupy młodych aktorów amatorów, którzy odrzuceni przez reżysera Filipa prowadzącego casting do profesjonalnego musicalu, pod wodzą Jana, zbuntowanego, niezależnego artysty, rozpoczynają występy na położonej nieopodal teatru stacji metra. Sukces ich przedsięwzięcia sprawia, że Filip przełamuje wcześniejszą niechęć i zaprasza całą grupę do udziału w spektaklu.
W sobotę w Buffo odbędzie się koncert jubileuszowy z okazji 30-lecia musicalu. Wezmą w nim udział artyści z obecnej obsady spektaklu oraz ci, których kariera artystyczna związana jest z "Metrem". - Mam nadzieję, że zarówno "Metro", jak i Buffo - jako pierwszy prywatny teatr, na nowo zdefiniowały myślenie o kulturze w Polsce. Teraz takie podejście jest codziennością, ale 30 lat temu to była rewolucja - podsumował Stokłosa. Musical "Metro" obejrzały ponad dwa miliony widzów.