"Sprawa Makropoulos" to najdojrzalszy spektakl naszego reżysera. Tą premierą w Paryżu potwierdził, że ma prawo dołączyć do czołówki europejskich inscenizatorów - z Paryża dla Rzeczpospolitej pisze Jacek Marczyński.
W utworze Czecha Leoša Janačka z 1926 r. Krzysztof Warlikowski odnalazł to, co interesuje go jako reżysera: dramat ludzi nieprzystających dożycia, którzy nawet mimo pozornego sukcesu czują się odtrąceni, przegrani, gorsi. Tacy są bohaterowie jego niedawnych "Aniołów w Ameryce", o nich też opowiadał w "Krumie", a wcześniej w "Oczyszczonych". Odnalazł ich również w operze: w"Wozzecku" Berga czy w "Ifigenii na Taurydzie" Glucka, którą przed rokiem wystawił w Paryżu. Ifigenia była dla niego starą, wypaloną kobietą, czekającą jedynie na śmierć. Jakże podobna jest do niej - zdaniem Warlikowskiego - Emilia Marty vel Elina Makropoulos. Janaček podjął temat faustowski: jego bohaterka posiadła tajemnicę wiecznej młodości. Żyje ponad 300 lat, niezmiennie piękna i fascynująca mężczyzn. A przecież naprawdę jest głęboko nieszczęśliwa, bo wie, że życiu nadaje sens jedynie śmierć. To w konfrontacji z nią każdy nasz uczynek nabiera wartości