EN

27.03.2021, 08:30 Wersja do druku

Walczymy z przemocą, ale studenci nie chcą nam zaufać. Dlaczego?

- Powstał kodeks etyki, powołaliśmy specjalnych rzeczników, utworzyliśmy skrzynkę kontaktową. I okazało się, że to dalej nie działa - mówi dr Iga Gańczarczyk.

fot. mat. AST

Od kilkunastu dni trwa w Polsce gorąca dyskusja o przemocy w szkołach teatralnych i w samym teatrze. Rozmawiamy o tym z dr Igą Gańczarczyk, prodziekanką Wydziału Reżyserii Dramatu Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Jako reżyserka i dramaturżka Gańczarczyk pracowała m.in. w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie, Teatrze Polskim w Bydgoszczy, Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie czy Nowym Teatrze w Warszawie.

Witold Mrozek: "W aktorstwie nic nie przychodzi łatwo, swoje trzeba wypłakać. Szybko to można frytki usmażyć. Tu trzeba mieć duszę motylka i dupę nosorożca". To cytat z wywiadu z B. F. dla "Tygodnika Powszechnego" sprzed roku. Potem jest o "łagrach jako głębokim przeżyciu" i "dostawaniu w łeb" jako wartości w wychowaniu dziecka. Jesteś wychowana w takim myśleniu o szkole teatralnej?

dr Iga Gańczarczyk: Studia na Wydziale Reżyserii Dramatu w krakowskiej AST zaczęłam w 2002 r., ale na moim wydziale nie miałam zajęć z B. F.. Studiowałam dramaturgię - to specyficzna specjalizacja.

Większość zajęć mieliście z reżyserami. Pytam o ten cytat z F. - wykładającej na Wydziale Aktorskim AST, wobec której pojawiło się w ostatnich dniach mnóstwo zarzutów - bo chciałbym zrozumieć, czy taką przemocową atmosferę czuło się w powietrzu, nawet studiując na innym wydziale.

- Ta wypowiedź dotycząca skóry nosorożca...

...nawet dupy nosorożca...

- ... i wnętrza motyla mogłaby się odnosić także do reżyserii. Chodzi o model teatru, w którym podstawą jest swoiste "hartowanie"... Nie wiem nawet, jak to nazwać. Podobne określenia słyszeliśmy na reżyserii: „otwieranie wytrychem”, „dociskanie”. To generowało olbrzymi stres, na niektórych zajęciach atmosferę przemocową czuło się w powietrzu.

Na szczęście to nie była jedyna droga i tradycja „teatralnego survivalu” jest mi tak obca, że nie potrafię nawet wytłumaczyć, jaka za tym może stać "metoda dydaktyczna". Jesteśmy teraz w sytuacji, w której dużo osób studiujących w szkołach artystycznych mówi o tym, że cały system edukacji jest oparty na przemocowych zasadach. Podobnie jak polski teatr, ufundowany na wyraźnie hierarchicznym modelu.

Skalę przemocy w szkołach artystycznych dopiero zaczynamy poznawać. Przez lata nie było środowiskowej dyskusji nad tym, czego i jak uczymy. W 2017 i 2018 r. brałam udział w międzynarodowych konferencjach dotyczących nowych kierunków edukacji, które miały miejsce w szkole DAMU w Pradze. Rozmawiano m.in. o możliwościach zastosowania w edukacji artystycznej cech związanych z devised theatre, czyli kolektywnymi metodami pracy, kreowaniem niehierarchicznego środowiska w czasie zajęć. Zdarzenia, które właśnie mają miejsce - przypadki przemocy ujawniane i w szkołach, i w samych teatrach - mogą być początkiem takiej zmiany.

"Mamy również świadomość, że na Wydziale Reżyserii Dramatu może wciąż dochodzić do przekroczeń, które nie są zgłaszane ze względu na brak zaufania studentów i studentek do instytucji, w której przez wiele lat nie stworzono odpowiednich zabezpieczeń, a niewłaściwe zachowania dyskryminujące, krzywdzące i poniżające uzasadniano metodą pracy" - napisałyście w oświadczeniu władz wydziału. Co można zrobić, żeby odzyskać zaufanie? W historiach opisywanych w mediach społecznościowych powracał taki obrazek: w szkole była "skrzynka zaufania" do zgłaszania nadużyć, ale pozostawała pusta.

- Pierwszym krokiem jest przyznanie, że tego zaufania nie ma. Próbujemy je odzyskać na różne sposoby.

Proces zmian w krakowskiej szkole zaczął się w 2019 r., kiedy student ówczesnego III roku reżyserii Michał Telega napisał tekst "Aktorki, czyli przepraszam, że dotykam". Tekst powstał w ramach zajęć, które prowadziłam, na podstawie wywiadów z aktorkami, studentkami szkoły, które pozostały anonimowe. Po tym, co wyszło w tych wywiadach, wraz z Iwoną Kempą, dziekanką Wydziału Reżyserii Dramatu, i Michałem Telegą postanowiliśmy zacząć działać. Naszą reakcją było pismo do rektor [prof. Doroty Segdy] z postulatem utworzeniem funkcji rzecznika ds. etyki. Punktem odniesienia była dla nas Akademia Teatralna w Warszawie, gdzie takie procesy dokonały się wcześniej, a także to, co działo się w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych: wystawa Anny Okrasko "Malarki - żony dla malarzy" albo raport zespołu Katarzyny Kozyry "Marne szanse na awanse".

W październiku 2019 r. odbyło się chyba najważniejsze w kontekście edukacji artystycznej wydarzenie - konferencja w Akademii Teatralnej "Zmiana teraz! O czym milczeliśmy w szkołach teatralnych". Tam skonfrontowaliśmy się z raportem przygotowanym przez Alinę Czyżewską, powstałym na podstawie ankiet wypełnionych przez studentki, studentów, absolwentki i absolwentów wszystkich uczelni artystycznych w Polsce. Dostaliśmy też dużo konkretnych narzędzi od przedstawicieli różnych szkół zagranicznych.

Jakie to narzędzia?

- Przede wszystkim warunki funkcjonowania bezpiecznej przestrzeni w czasie zajęć oraz w czasie prób, ale także wzory dokumentów i procedur, które później próbowaliśmy adaptować do polskich realiów.

Była też mowa o oddolnych studenckich inicjatywach. Jedna z historii szczególnie zapadła mi w pamięć: studentka Akademii Teatralnej w Maastricht wygrała offowy festiwal w Amsterdamie spektaklem, który wyreżyserowała i w którym wystąpiła. Najczęściej powielanym w mediach zdjęciem z przedstawienia był widok jej nagich pośladków. Nikt nie zapytał jej o zgodę. W odpowiedzi na to zdarzenie studenci wypracowali własny kodeks dobrych praktyk wchodzenia w zawód. Po konferencji mieliśmy spotkania ze studentami wszystkich wydziałów: we Wrocławiu, w Bytomiu, w Krakowie. Te rozmowy trwały wiele godzin. Zostały zawieszone na czas pisania kodeksu etyki. Dla mnie to był początek pracy nad odzyskiwaniem zaufania i otwartym mówieniem o przemocy w samej szkole, a nie tylko w wywiadach czy mediach społecznościowych.

Co było dalej?

- Powstały dokumenty, powstał kodeks etyki, zostali powołani specjalni rzecznicy. I okazało się, że to dalej nie działa. Że to dalej nie są skuteczne procedury.

Dlaczego?

- Według mnie zasadnicze jest to, że rzecznikiem ds. etyki powinna być osoba z zewnątrz. Osoba, która nie jest z naszej teatralnej społeczności akademickiej. W Warszawie sytuacja wygląda inaczej - dr hab. Agata Adamiecka-Sitek, która jest rzeczniczką praw studenckich, nie jest związana z wydziałami kształcącymi praktyków, reżyserią czy aktorstwem. Uczy na Wydziale Wiedzy o Teatrze - my takiego nie mamy.

Skąd takie rozwiązanie? Da się to zrobić?

- Chodzi o to, by rzecznik był w pełni niezależny i dzięki temu miał pełne zaufanie studentek i studentów. Już w obecnym regulaminie jest zapis, że gdy sprawa przekracza zakres kompetencji rzecznika, może on powołać jakiegoś eksperta z zewnątrz - choćby prawnika. Ale ważniejsze jest, by taka osoba z zewnątrz była pierwszym kontaktem dla osoby pokrzywdzonej i propagatorką wiedzy o zasadach. Kimś, do kogo studenci mogą przyjść i otrzymać wsparcie chociażby w tym, jak opisać takie przemocowe zachowanie.

Taką osobą jest Nina Gabryś, przewodnicząca Rady ds. Równego Traktowania przy prezydencie miasta Krakowa, którą zaproponowałam rektor na zewnętrzną rzeczniczkę ds. etyki w AST. Propozycja spotkała się z akceptacją i po rozmowie rektor z samorządem studentów takie stanowisko zostało utworzone. To niezbędny krok, by nasze procedury stały się skuteczne.

Będą skuteczne, gdy sprawcy zachowań przemocowych będą odsuwani od pracy ze studentami?

- Tak. I gdy wszystkie zgłaszane sprawy dotyczące naruszenia kodeksu etyki, niezależnie od stopnia naruszenia, będą wyjaśniane z należytą powagą.

Jak jeszcze walczycie o wiarygodność?

- Myślę, że wiarygodność będziemy mogli zyskać wtedy, gdy procedury będą skuteczne. Tymczasem robimy spotkania ze studentami, chcemy wypracować nowe zasady komunikacji i dialogu. Śledzimy dyskusję medialną, pisma branżowe, jak "Didaskalia" czy "Dialog", i to, co dzieje się w mediach społecznościowych. Ale żebyśmy mogli jako wydział podjąć działania, muszą wpłynąć do nas oficjalne pisma. Musimy mieć udokumentowane zgłoszenia sytuacji przemocowych. Kolejny raz próbujemy podjąć działania w celu zdobycia wiedzy na temat złych praktyk.

Stworzyliśmy adres mailowy - skrzynkę zaufania w internecie. Po dwóch dniach mieliśmy w skrzynce jedno zgłoszenie, choć w mediach społecznościowych temat jest gorąco dyskutowany.

Ile w tej chwili toczy się w AST wewnętrznych postępowań w związku z nadużyciami?

- Nie wiem. Nie jestem w komisjach dyscyplinarnych.

"Zagraj to z pizdy! Ty chyba nigdy się nie ruchałaś? Wyobraź sobie, że robisz loda. No chyba tak się nie robi loda? Gdzie są te pizdy? Pizdy na scenę! Wszyscy jesteście kurwami" - to fragmenty wywiadów, na których podstawie powstał wspomniany tekst Michała Telegi. W toczącej się debacie powraca pytanie o to, gdzie w szczególnym obszarze pracy, jakim jest teatr czy film, leżą granice - choćby tego, co można powiedzieć do aktora.

- Mamy taki punkt w kodeksie etyki. "O ile emocje i cała skala ich ekspresji, jak również sceniczne zachowania nacechowane wulgarnością lub agresją są nieodłącznymi elementami teatru i nauczania o nim, o tyle są one niedopuszczalne w relacjach międzyludzkich w społeczności Akademii”. W teatrze podstawą jest wypracowanie przez zespół wspólnej bezpiecznej przestrzeni i zasad jej działania. Podane tu przykłady są niedopuszczalne. Były dla nas szokujące.

Studenci AST nieoficjalnie sygnalizują jeszcze jeden problem: część władz waszej uczelni to zarazem liderzy zespołu Starego Teatru, najbardziej prestiżowej krakowskiej sceny. Czy nie jest tak, że studenci nie zgłaszają przypadków przemocy, bo boją się o swoje przyszłe zatrudnienie, przebieg kariery? Bo dzisiejszy profesor, a przyszły starszy kolega, może się kiedyś zemścić.

- Nie analizowałam tego, ale faktycznie to może być problem, zresztą nie tylko w Krakowie. Na wszystkich uczelniach studenci odczuwają lęk, by w ankietach wypełnianych na koniec kursu ujawnić nadużycia. Pracujemy w szkole w małych grupach, jest obawa przed identyfikacją, choć ankiety są anonimowe.

Trudno mówi się o tym, że było się ofiarą przemocy, a już głośne o tym mówienie wymaga ogromnej odwagi. Często możliwe jest dopiero wtedy, gdy pojawi się grupa wsparcia, grono osób o podobnych doświadczeniach. To, co się teraz dzieje w internecie, to właśnie odblokowanie kanału, w którym ludzie dzielą się doświadczeniami. Moment otwarcia, konfrontacji, ujawnienia. Jednak wciąż łatwiej mówi się o doświadczeniu przemocy absolwentom i absolwentkom niż tym, którzy wciąż studiują.

Ale to szkoły są właśnie teraz miejscem w teatralnym świecie, gdzie takich sytuacji wychodzi najwięcej. To wynika ze zmiany pokoleniowej?

- Tak, osoby, które przychodzą na pierwsze lata studiów, z zupełnie innego środowiska, widzą dziś ostrzej takie zachowania. I szybciej na nie reagują. Musimy znaleźć rozwiązania, które zagwarantują, że proces kształcenia będzie praktykowany w sposób odpowiedzialny, etyczny i bezpieczny. To nie wyklucza wolności artystycznej, kreatywności i swobody ekspresji – a wręcz im sprzyja.

Tytuł oryginalny

Prodziekanka ze szkoły teatralnej w Krakowie: Walczymy z przemocą, ale studenci nie chcą nam zaufać. Dlaczego?

Źródło:

„Gazeta Wyborcza” online

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.

Autor:

Witold Mrozek

Wątki tematyczne