„Wilk pośród wilków” w reż. Luka Percevala wg Hansa Fallady w Thalia Theater w Hamburgu. Pisze Tomasz Domagała na stronie DOMGAŁAsięKULTURY.
Ten spektakl zaczyna się, w zasadzie nie wiadomo, kiedy. Rusza obrotówka, na której środku znajduje się pięć wielkich, białych, połączonych ze sobą plastikowych kul. Z daleka wydają się one wielkim trójwymiarowym modelem jakiegoś chemicznego związku, który w finale pierwszej części powieści (nie spektaklu) zostanie rozerwany na pojedyncze atomy, ale o tym za chwilę. Pojawia się na niej mężczyzna – główny bohater powieści Hansa Fallady, Wolfgang Pagel (znakomity Sebastian Zimmler) i rusza po jej obrzeżu w kierunku przeciwnym do jej ruchu. Zaczyna mówić, zwracając się do swojej ukochanej Petry, którą dopiero co oszukał i musiał zostawić. Długo jednak nie pozostaje na scenie sam, zaraz bowiem pojawiają się wokół niego inni bohaterowie tej opowieści, żeby jednak w pełni zrozumieć to, co się tu dzieje, należy pokrótce przybliżyć treść książki Fallady. Zwłaszcza że w Polsce jest ona praktycznie nieznana, jedyne jej tłumaczenie wyszło bowiem w roku… 1938.
Głównym bohaterem Wilka wśród wilków jest więc Wolfgang Pagel, młody utracjusz z bogatej rodziny, żyjący w ciągłym konflikcie (głównie o pieniądze) z owdowiałą matką. Ma się właśnie ożenić ze swoją dziewczyną, Petrą (kolejne pole rodzinnych niesnasek), ale jako że jest uzależniony od hazardu, w noc przed ślubem przegrywa w kasynie wszystko, co posiada. Do ślubu nie dochodzi, na domiar złego narzeczona Pagela zostaje aresztowana, a on sam nie może jej w żaden sposób pomóc. Nie wiedząc, co ma ze sobą począć, idzie się upić. Na mieście spotyka swojego byłego przełożonego z wojska, kapitana kawalerii von Prackwitza, i zostaje przez niego zaproszony do pracy w charakterze dozorcy w jego posiadłości Neulohe. Posiadłość należy do surowego teścia kapitana, Tajnego Radcy von Teschov, który wydzierżawił mu majątek na podstawie bardzo niekorzystnej umowy, chcąc w ten sposób doprowadzić do kryzysu małżeńskiego i rozstania z nim swojej córki Evy. Sytuacja majątku jest katastrofalna także dlatego, że nie ma kto w nim pracować. Prackwitz zaprasza więc do pomocy Pagela oraz jeszcze jednego mężczyznę, pracownika hotelu Studmanna, sprawnego w zarządzaniu i przedsiębiorczego. Pagel udaje się więc do Neulohe, żeby dostać tam od życia porządną lekcję, będzie się bowiem musiał zmierzyć zarówno z upadkiem majątku i próbą zamachu stanu na Republice Weimarskiej (rzecz dzieje się w 1923 roku), jak i z prywatnym dramatem rodziny Prackwitzów, która – oprócz konfliktu kapitana z teściem – musi sobie poradzić z romansem piętnastoletniej Violet z dorosłym porucznikiem Fritzem (zamieszanym w pucz). Co ciekawe, im bardziej pogarsza się sytuacja w Neulohe, tym bardziej Pagel odzyskuje wewnętrzną równowagę. Gdy dowiaduje się, że Petra znalazła bezpieczną pracę w Berlinie i jest z nim w ciąży, załatwia do końca swoje sprawy w Neulohe i wraca do Berlina, na łono matki i przyszłej żony. Tyle w telegraficznym skrócie Fallada.
Na kręcącej się dość szybko obrotowej scenie mamy więc maszerującego i monologującego Wolfganga Pagela, do którego – na zasadzie wolnych elektronów – dołączają kolejne postaci, żeby po strzępie dialogu, dosłownie po chwili go opuścić. Pojawiają się za jakiś czas znowu, ale pozostaje wrażenie, jakby nie do końca były ze sobą związane. Pierwsze słowa Pagela świadczą o tym, że będzie on nie tylko bohaterem tej opowieści, lecz także jej narratorem. Co więcej, opowie nam ją w trybie retrospektywnym, chcąc swojej narzeczonej Petrze wszystko od początku zrelacjonować i wyjaśnić. Zresztą fakt, że wśród osób, które do niego dołączają, są również te spotkane w Neulohe, zdaje się to ostatecznie potwierdzać.
Sytuację wyjściową mamy więc niezwykle interesującą, zarówno na poziomie formy, jak i treści. Obrotówka (a wraz z nią cała opowieść) rusza, pojawia się narrator oraz zaludniające ją postaci, na razie na zasadzie wolno poruszających się w przestrzeni cząstek. W miarę upływu czasu jednak owe z pamięci narratora wyłowione postaci, strzępy rozmów, kawałki narracji zaczynają się siłą jego woli układać w coraz bardziej skondensowaną całość. Od pewnego momentu narrator ma nad nią na tyle dużo kontroli, że zaczyna nam ją nie tylko opowiadać, ale i odgrywać w niej swoją rolę. Myśl zostaje uzupełniona przez działanie (Pagel rozprawi się z modelem białych kul). Luźno zapisany gdzieś w kosmosie chaos tej opowieści zaczyna się przed nami ukonkretniać i materializować. Identyfikując się z jej abstrakcyjną adresatką, stajemy się jej częścią. Gdy dołożymy fabułę, wygląda to nieco inaczej, ale jeszcze bardziej interesująco: oto Wolfgang Pagel, nałogowy hazardzista, człowiek potrafiący w jednej minucie wygrać w ruletkę fortunę albo przegrać cały majątek, siada właśnie do gry, ale nie będzie to jego gra, choć tak mu się wydaje. Luk Perceval oraz autorka adaptacji powieści Fallady, Christina Bellingen bowiem, prawdziwi „władcy” tego kasyna, obsadzili go w zupełnie innej roli: zagra on kulkę obracającą się po kole ruletki pewnego okresu swojego życia, opisanego nam przez Hansa Falladę. I tu kryje się tajemnica spektaklu belgijskiego mistrza, o ile bowiem w powieści wszystko generalnie dobrze się kończy, o tyle w spektaklu Percevala jest niedopowiedziane, ucięte. Pagel ma opuścić Neulohe i… wygrać czy przegrać, oto jest pytanie. Bo nie o rezultat tu chodzi, a o samą grę (życie), a właściwie naukę przejmowania nad nią i jej skutkami kontroli.
Gra obrotówką, zmiennością prędkości jej ruchu, jej zatrzymaniami i wprawianiem w ruch zachwyca. Co ciekawe, na początku cała ta „belgijska ruletka” nie układa się w całość. Dopiero gdy berlińska część opowieści wchodzi w decydującą fazę, olśniewający pomysł Percevala zaczyna być czytelny. Pagel relacjonując nam tę upiorną noc, w której zgrał się do imentu, użyje ostatniej kuli, jaka została na scenie z początkowej struktury, kierując uwagę widza ku realnej ruletce. To skojarzenie z kolei każe inaczej spojrzeć na obrotówkę i status w tej koncepcji postaci Wolfganga Pagela. Chaos opowieści Percevala zyskuje głęboki, metafizyczny wręcz sens, widz z kolei – ze wszystkim, czego doświadcza – staje się lustrzanym odbiciem Wolfganga Pagela: bohaterem i narratorem opowieści, którą z elementów podrzuconych mu przez twórców spektaklu musi sobie ulepić. Wpada jednak w pułapkę, opowieść ta bowiem nie należy już do Pagela, Fallady czy Percevala, ale jest opowieścią jego i o nim.
Od tego momentu – nazwijmy go małym finałem – wzrasta też uważność na użyty przez Percevala i autorkę znakomitej scenografii Annette Kurz rekwizyt. Zaczyna się pogoń za wszystkim, co wiąże się z grą, hazardem, kulką, ruletką, bo wszystko to zaczyna nam w najgłębszy sposób odkrywać prawdziwą opowieść tego spektaklu, ukrytą pod fasadą fabuły powieści. Co więcej, owo śledztwo staje się z minuty na minutę coraz bardziej fascynujące, jakby uczestnictwo w nim było o wiele bardziej ekscytujące od samego spektaklu. Kojarzy mi się to nieodparcie z sytuacją gombrowiczowskiego Witolda, nieszukającego tak naprawdę w „Kosmosie” winnych różnego rodzaju powieszeń, a samego sensu wieszania. Widz zaczyna więc węszyć i zauważa kulkę w pistolecie, ta z kolei może go poprowadzić do rosyjskiej ruletki i tak dalej.
Gdy część berlińska się kończy, Wolfgang Pagel ląduje w Neulohe. Kulka do ruletki idzie na sztankiecie w górę, stając się w mgnieniu oka księżycem (autorom scenografii, kostiumów, światła należą się teatralne Oscary), obrotówka zaś gwałtownie zwalnia, wszak energetyczne miasto zamieniliśmy wraz z bohaterem na senną prowincję. Akcja rusza do przodu, Pagel zaś musi się zmierzyć z mieszkańcami majątku, wnikając w ich świat, tworząc z nim relacje i odnajdując tu swoje miejsce. Perceval od początku tej części spektaklu ma dla Sebastiana Zimmlera iście syzyfowe, fizyczne zadanie. Ten znakomity aktor stopniowo wnosi na scenę kilkumetrowe, bambusowe kije, ustawiając z nich przez całą „wiejską” część całkiem pokaźnych rozmiarów las, w którym zresztą zgodnie z fabułą dzieje się niejedna scena. Na początku jednak, świeżo po ruletce, kijów pojawia się trzy: stoją sobie w różnych miejscach, nad nimi góruje zaś księżyc (w końcu wilk trafił pośród wilki). Moja rozpędzona hazardem wyobraźnia nie widzi jednak księżyca, a bilę i trzy kije do bilarda. I znowu olśnienie: o ile bowiem Berlin Pagela to była ruletka, a więc hazard samotnego wilka (polecam opis natchnienia gracza w ruletkę w Wyjechali W.G. Sebalda), o tyle Neulohe to już bilard – gra watahy, ścigającej się w kolejnych partiach. Kręciłem zresztą głową z niedowierzaniem, patrząc, jak dwie ważne sceny: rozmowa Pagela z Violet (kwestie miłosne) oraz Prackwiztów ze Studmannem (kwestie majątku) zostały przez Percevala mistrzowsko zaplecione w warkocz, wrażenie zaś było takie, jakby kamera przeskakiwała z jednego stołu bilardowego na drugi. Opisuję to wszystko szczegółowo, ale mam takie wrażenie, że olśniewającej doskonałości tego spektaklu nie da się ubrać w słowa. Trzeba – idąc śladami Gombrowicza i jego „Kosmosu” – po prostu udać się w osobistą, intymną podróż przez świat kulki (Pagel) i koła ruletki (świat, w którym przyszło mu żyć), a może przez chwilę dane nam będzie podejrzeć jej mechanizm. Jeśli nie, zawsze zostanie nam próba odpowiedzi, kto wygrał, kto przegrał.
Nie mogę się pozbyć wrażenia, że Wilk pośród wilków jest też spektaklem o uzależnieniu (to jeden z ulubionych tematów reżysera). W istocie bowiem narrator Pagel, opowiadając o tym, jak wygrał najpierw fortunę, żeby potem ją przegrać (cóż za scena Sebastiana Zimmlera), pobudza niezwykle destrukcyjne względem samego siebie emocje. Kończy się to krachem. Doznaje spokoju i przechodzi swoistą terapię dopiero wtedy, gdy wyjeżdża i opowiada o społeczności Neuhole, mierząc się być może wciąż ze sobą, ale za pośrednictwem historii i samego aktu jej opowiadania. Gdyby się więc pokusić o przełożenie tego na osobę Luka Percevala, znaczyłoby to mniej więcej, że teatr jest najlepszym antidotum, że opowieść o kimś innym najskuteczniej ratuje człowieka przed samym sobą. Może to tylko iluzja, ale bardzo chcę w nią wierzyć.
Na koniec dosłownie kilka słów o wątku kobiecym, bo Preceval interpretuje Falladę znakomicie, mówiąc o pozycji kobiety w świecie dużo więcej niż niejeden współczesny manifest. W powieści Fallady mamy więc przede wszystkim postać Evy, córki Tajnego Radcy i jej piętnastoletnią córkę Violet. Uroczo wybrzmiewa scena, w której obie kobiety paralelnie, „przy różnych bilardowych stołach” wdzięczą się do swoich ojców, Eva do Radcy, żeby go udobruchać w sprawie majątku, Violet, żeby uzyskać, co tam sobie w danym momencie wymyśliła. Inne relacje z mężczyznami nie są już jednak takie sielankowe. Violet na przykład zostaje uwiedziona i wykorzystana przez sporo starszego od niej porucznika Fritza, prowokuje zresztą w spektaklu i Pagela, ale ten nie daje się wciągnąć w tę kolejną wersję życiowej – pedofilskiej, tym razem – ruletki. Sam Perceval dorzuca Falladzie jeszcze jeden aspekt kobiecego wątku, w roli Studmanna obsadzając jedną z najlepszych niemieckich aktorek, Odę Thormeyer (potwierdza tu w stu procentach tę opinię). Jako że w powieści Fallady Studmann nie tylko sprawnie i z głową ratuje majątek Prackwitzów, ale też poczucie godności i kobiecości starzejącej się i odstawionej przez męża na boczny tor Evy, obsadzenie kobiety w jego roli znacznie poszerza perspektywę opowieści, stając się gorzkim komentarzem także do współczesnej rzeczywistości, w której takie konfiguracje zdarzają się częściej. Oto bowiem majątku ostatecznie nie udało się uratować, aczkolwiek zarząd nad nim sprawowany przez dwie kobiety wreszcie okazał się skuteczny, ich rządy zaś mądre, naprawcze i pełne pojedynczych sukcesów. Niestety, gdy happy end wydawał się już całkiem bliski, do gry (!) wkroczyli mężczyźni: stary, odrażający w poglądach na świat ojciec, psychopatyczny – jak się okazało – mąż, wreszcie – wymyślona przez mężczyzn rewolucja. W tej sytuacji nic się nie może udać, zwłaszcza kobietom.
Mówi się często, że ktoś wraca do gry. W teatrze wtedy, gdy po niezbyt udanych produkcjach ktoś (aktor, reżyser) robi dobry spektakl. Luk Perceval na szczęście od lat siedzi przy stoliku i do żadnej gry wracać nie musi. Zrobił za to spektakl o sensie (a może bezsensie) samej gry, wykraczający daleko poza teatr, jak na starego doświadczonego wilka przystało. I wygrał! Tylko, czy w kontekście t