EN

2.11.2020, 09:39 Wersja do druku

W sieci: Teatr Telewizji. Największa narodowa scena

Lokale zawieszone do odwołania. Kina i teatry ledwie zipią z powodu pandemii. Może to okazja, żeby przypomnieć sobie najlepsze teatry telewizji z ostatnich lat? Od czego jest telewizja na życzenie VOD (video on demand)? Jest w czym wybierać. To był złoty czas tej twórczości zawieszonej gdzieś pomiędzy teatrem i filmem - pisze Piotr Zaremba w Rzeczpospolitej.

mat. Filmu Polskiego

Ja wędruję za Wawrzyńcem Kostrzewskim. Zdarza mi się odtwarzać jego spektakle po raz dziesiąty - aby przypomnieć sobie jedną, dwie sceny. Nikt nie znalazł w ostatnich latach lepszego pomysłu na weselny korowód Stanisława Wyspiańskiego niż on. A kapitalna choreografia balu w Pałacu Zimowym w Petersburgu? Miotamy się wraz z Piotrem Adamczykiem pośród drapieżnego rosyjskiego dworu i to jest kwintesencja „Listów z Rosji" Markiza de Custine'a. To inscenizacja wspaniała pod względem teatralnym, a jednocześnie tak sprawnie korzystająca z technik filmowych.

Operując własną, niepowtarzalną kreską, jest Kostrzewski reżyserem, który nie przesiania swoim ego utworu, jego myśli. W przypadku „Listów z Rosji", które odebrałem w roku 2017 jako fenomen, mamy francuskiego dyplomatę chcącego ostrzec Europę przed despotyczną monarchią Mikołaja I. Ale czujemy, że ta przestroga nie straciła do końca ważności nawet dziś. A jest i coś więcej. W nocnych koszmarach de Custine'a odnajdujemy opowieść o przemocy. Każdej. O społeczeństwie, gdzie jednostka jest zerem.

A „Wesele" na podstawie Wyspiańskiego - kto dziś tak sobie radzi z klasyką? Kostrzewski próbuje rozmawiać o Polsce współczesnej. A jednak robi to na tyle zręcznie i delikatnie, że nie zmienia tego w publicystyczne przebieranki, gdzie nagina się dawne słowa do obecnych sporów. Nie, to można wręcz oglądać, udając, że tych motywów nie ma. Tej delikatności towarzyszy wizualne rozbuchanie, zadziwiająca konsekwencja w budzeniu emocji. Kostrzewski uruchomił jeden z najlepszych zespołów: od Daniela Olbrychskiego po Halinę Łabonarską, od Michała Czerneckiego po zjawiskową Olgę Sarzyńską w roli Racheli. Ala nawet epizody młodych aktorów zapadają w pamięć: Marcin Stępniak jako Jasiek czy Karolina Charkiewicz i jej Haneczka. Oglądając, czujemy jak wielki potencjał tkwi wciąż w polskim teatrze. Logika polaryzacji, odrzucenie telewizji publicznej przez znaczną część krytyki nie pozwoliły na głębszą debatę wokół obu premier, które moim zdaniem przejdą do historii polskiej kultury. A przecież było tego więcej.

Zdawało się niepodobieństwem adaptować na potrzeby teatru skąpy w dialogi „Inny świat" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Igorowi Gorzkowskiemu się to udało. Przed rokiem, w niezwykłej, umownej formie, z wielką rolą Andrzeja Mastalerza i z galerią wspaniałych aktorów w krótkich nieraz epizodach. I znowu - to nie tylko opowieść o szaleństwie i beznadziei Gułagu. Ale też o ludzkiej godności, sponiewieranej, lecz tkwiącej nawet w ludziach najbardziej upodlonych.

I mamy też inny nurt, który może najlepiej uosabia „W małym dworku" Witkacego, klejnocik spod ręki Jana Englerta. Mistrza, który potrafił włączyć się w ostatnich latach w debaty historyczne z wyraźnym współczesnym przesłaniem, choćby poprzez „Spiskowców" (na zdjęciu w środku) według Josepha Conrada z 2016 r. Ale Witkacego wyrzeźbił ostatnio jako popis perfekcyjnej formy, swoisty pastisz na temat okropieństw świata. To jest tak drobiazgowo, wręcz matematycznie zaprogramowane, że można by reżyserowi zarzucać przekalkulowanie. Tylko że ono też jest częścią owego żartu-nieżartu.

Jak nie napisać o takich mądrych przedstawieniach jak „Cena" Waldemara Łysiaka w reżyserii Jerzego Zelnika? „Paradiso" śp. Andrzeja Strzeleckiego? „Marszałek" Wojciecha Tomczyka w reżyserii Krzysztofa Langa? Ich wspólną cechą jest mądre korzystanie z historii - ani hagiograficzne, ani odtwórcze - wbrew mitowi lewicowych krytyków o „rekonstruktorach" w Teatrze Telewizji.

Paść musi pytanie, a gdzie współczesność pokazana wprost? Tu mamy przestrzeń niespełnienia. Wiele powodów się na to składa - od słabości polskiej dramaturgii po odruch unikania kontrowersji.

Ale „Znaki" Jarosława Jakubowskiego sprzed dwóch lat były udaną próbą przełamania tej niemożności. Oto mamy wizję manipulowania językiem przez omnipotentne państwo, niby futurystyczną, ale odnoszącą się do współczesnych trendów. Ciekawy jest też ludzki kontekst spektaklu: Jakubowski to konserwatysta, reżyser Artur Tyszkiewicz jest liberałem. Najwyraźniej znaleźli wspólną przestrzeń dla niepokoju. Spektakl jest popisem formalnej perfekcji - od scenografii Aleksandry Gąsior po aktorstwo Przemysława Stippy, Grzegorza Małeckiego i Marty Ścisłowicz. Ale to szukanie wspólnego języka stanowi dodatkowy, ciekawy kontekst. Choć wątpię, czy obecna społeczna atmosfera uwolni szybko podobnego ducha.

Tytuł oryginalny

W sieci: Teatr Telewizji Największa narodowa scena

Źródło:

„Rzeczpospolita” nr 256

Autor:

Piotr Zaremba

Wątki tematyczne