Czy tego chcemy, czy nie, przyszłoroczną Europejską Stolicą Kultury zostanie miasto do bólu prowincjonalne. Oddzielone od reszty samego siebie fosą. Nie tylko fizycznie, również mentalnie. W pewnej norce ziemnej mieszka sobie pewien Wrocław. Tylko od nas zależy, czy zaczniemy go stamtąd wyciągać za uszy, czy nie. W walce o deprowincjonalizację Wrocławia jesteśmy pozostawieni samym sobie - pisze Michał Kmiecik w Tygodniku Wrocław.
Pod koniec stycznia Uniwersytet Wrocławski sprezentował nam nie lada atrakcję: Wrocławską Diagnozę Społeczną. Co z niej wynika? Ni mniej, ni więcej, Janerkowski "Niewalczyk". Czyli dla przypomnienia: "Bo to taki wesoły niewalczyk biedny, w którym nie ma nic o tym, że ktoś jest wredny. Na dodatek bezmyślnie stwarza się szansę, by niewalczyk nie wkraczał w żadne niuanse". Zamek ogrodzony fosą Diagnoza, tak skrupulatnie przygotowana przez zespół naukowców pod wodzą dr. hab. Stanisława Kłopota, jest budująca i sprawia, że serce rośnie. Mamy o Wrocławiu dobre zdanie i podoba nam się Wrocław. Jesteśmy mili, czterdziestoletni i mimo braku jakichkolwiek oszczędności, które pozwoliłyby nam na przeżycie, gdyby przypadkiem posypała się nasza sytuacja robocza, żyje nam się dobrze. Za dnia. Nim wstanie dzień, wyznajemy tylko jedną porządną brytyjską zasadę, która głosi: mój dom jest moim zamkiem. Zamkiem grodzonym, zamkiem z fosą, zamkiem,