EN

28.08.2024, 12:05 Wersja do druku

Uwięzieni w przeszłości

„Zmierzch długiego dnia" Eugene'a O'Neilla w reż. André Hübnera-Ochodlo w Teatrze Atelier im. A. Osieckiej w Sopocie - koprodukcja z Teatrem Nowym im. I. Cywińskiej w Poznaniu. Pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Dawid Stube/mat. teatru

„Zmierzch długiego dnia” to utwór jawnie autobiograficzny, stąd pewnie życzenie Eugene’a O’Neilla, żeby został opublikowany nie wcześniej niż ćwierć wieku po jego śmierci oraz by nigdy nie wystawiano go na scenie. Choć amerykański dramaturg zmarł w 1953 roku, już trzy lata później jego żona Carlotta, której zadedykował sztukę, złamała zakaz. Na domiar złego, prapremierę w Sztokholmie zrealizował Karl Ragner, serdeczny przyjaciel noblisty. Okoliczności powstania, trop osobisty czy zignorowanie próśb autora nie interesują André Hübnera-Ochodlo, reżysera premiery Teatru Nowego w Poznaniu i Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie. Utwór z 1956 roku, uhonorowany pośmiertnie Pulitzerem w dziedzinie dramaturgii, traktuje on z pietyzmem, jako ponadczasowy, opracowanie tekstu i inscenizację kreśli niewidzialną ręką. Uwspółcześnia akcję (u O’Neilla rozgrywa się w 1912 roku), ale nie pozwala to na precyzyjne określenie czasu; wyraźniej natomiast degraduje status postaci.

Dramat rodzinny rozgrywa się w skromnie umeblowanym salonie: po lewej sfatygowany fotel i drewniany barek, po prawej skórzana sofa, stół i kilka krzeseł. Znajdujące się na bocznych ścianach tapety to fantazja Hübnera-Ochodlo (także scenografa i kostiumografa) na temat klawiatury fortepianu, motyw w tej scenerii niepokojący. Efekt retro dają wiszące w tle ażurowe firany i kryształowe żyrandole, w tym jeden dziwacznie przekrzywiony. Nie odnajdziemy tu domowych biblioteczek, które O’Neill umieścił w każdym pomieszczeniu, podkreślając oczytanie gospodarzy, zwłaszcza, że wygląd książek miał świadczyć o ich wielokrotnym używaniu. Poznańsko-sopocki „Zmierzch długiego dnia” zdaje się bardziej kameralny od oryginału – Hübner-Ochodlo zrezygnował ze służącej Cathleen, w dialogach nie wspomina się ani o kucharce, ani o kierowcy. Kondensuje utwór wokół tematu rodziny, samotności, choroby i uzależnienia.

Gospodarzami domu jest starsza, elegancko ubrana para Tyrone’ów. Poznajemy ją w otwierającej spektakl niemej scenie, w której James (Ildefons Stachowiak) czule obejmuje Mary (Bożena Borowska-Kropielnicka). Małżeńska sielanka przenika także pierwsze dialogi, kiedy to pani domu utyskuje na swoje dodatkowe kilogramy, natomiast pan domu nie szczędzi żonie komplementów, dla niego ma nienagannie atrakcyjną figurę. Rodzinna idylla za chwile obejmie też relacje z dorosłymi synami. Matka darzy troską zwłaszcza młodszego Edmunda (Bartosz Włodarczyk), który – jak się zdaje – z powodu przeziębienia stracił apetyt i zmizerniał. Z czułością staje też w obronie starszego Jamesa (Łukasz Chruszcz), wobec którego ojciec nie szczędzi cierpkich słów, choć nie przekracza jeszcze granicy dobrego tonu. Z każdym kolejnym dialogiem atmosfera ta ustępuje miejsca wzajemnym pretensjom, głównie chodzi o niespełnienie oczekiwań. Początkowo są to aluzje, półsłówka, zakamuflowane złośliwości, z czasem oskarżenia otwarcie demaskując winy, urazy i traumy. Zwłaszcza, gdy opadną zasłony, a publiczność będzie mogła przejrzeć się w historii rodziny niczym w lustrach i (często goszczących w inscenizacjach Hübnera-Ochodlo) pleksiglasach: to zwielokratniających, to niepokojąco odbijających zarówno postaci, jak i widzów.

fot. Dawid Stube/mat. teatru

Przeszłość jest nieustannie rozpamiętywana, determinuje nie tylko teraźniejszość, ale i zaważa na przyszłości. Wszystko to w towarzystwie alkoholu i morfiny. Ojciec jest pogrążony w traumie dziecięcej biedy i braku wykształcenia. Do tego przehandlował swój talent – po szekspirowskim aktorze ślad przeminął, teraz to chorobliwe skąpiradło oszczędzające na zdrowiu rodziny, handlarz nieruchomościami, a raczej kolekcjoner hipotek. Matka z kolei nie może pogodzić się ze śmiercią średniego syna, rozpamiętuje porody w hotelach, brak prawdziwego domu w czasie, gdy towarzyszyła mężowi w teatralnej trasie. Choć kobieta zrezygnowała z pasji muzycznych na rzecz rodziny, próby jej zbudowania zakończyły się fiaskiem. Zapłaciła za to zdrowiem i uzależnieniem od morfiny. Synowie również upatrują w alkoholu remedium na ich problemy: starszy – na niespełnienie aktorskie, a młodszy – na dziennikarskie niepowodzenia i na właśnie zdiagnozowaną gruźlicę.

André Hübner-Ochodlo z rzadka przełamuje realistyczną konwencję subtelnymi zabiegami, które ujmują Mary jako osobę kluczową w rodzinnej konstelacji. Postać ta jest istotna i u O’Neilla, jednak w poznańsko-sopockiej inscenizacji to jedyna kobieca rola. Bożena Borowska-Kropielnicka – obchodząca jubileusz czterdziestolecia pracy artystycznej – silnie zaznacza artystyczny rys bohaterki. To niespełniona pianistka, stąd jej pojawienie się albo działanie jest to ilustrowane, to kontrapunktowane pojedynczymi dźwiękami ukochanego instrumentu (muzyka: Adam Żuchowski, fortepian: Artur Jurek). Mary jest też główną bohaterką wideo (autorstwa Mariusza Adamskiego), na którym oglądamy mieszaninę jej afektów w różnych czasach i przestrzeniach. Z jednej strony to kwintesencja przedmałżeńskiej radości, filmowanej pośród pąków drzew, z drugiej obłędu, kiedy Mary zanurza dłonie w lepkiej, gęstej, czarnej cieczy, na oślep mażąc nią to po sobie, to po ścianach, uparcie kreśląc motyw fortepianowych klawiszy. Przeciwstawne perspektywy początkowo są oddzielone migawką z udziałem męskiej części rodziny, z czasem coraz bardziej nakładają się na siebie – tak, że niepodobna ich oddzielić. Nagraniu towarzyszy wiersz Heinricha Heine’a „Morfina” w przekładzie Jacka St. Burasa w przejmująco powściągliwej interpretacji Mary.

Spektakl André Hübnera-Ochodlo zasadza się na sinusoidalnie budowanych emocjach: od pogardy i złości (częstokroć wzmacnianej znacznie bardziej wulgarnym językiem niż w tłumaczeniu Jacka Poniedziałka) aż po czułość i zrozumienie. I z powrotem do wspólnoty udręki, błędnego koła wzajemnych oskarżeń, ukazanych szeroko, ekspresyjnie i (nad)wyraziście.

***

Wiktoria Formella – absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej na Uniwersytecie Gdańskim, pracuje w Dziale Teatralnym Muzeum Narodowego w Gdańsku.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne