EN

29.06.2021, 09:11 Wersja do druku

Urodziny Kieślowskiego w Sokołowsku. Stuhr: Był czułym matematykiem

Urodziny jednego z najważniejszych twórców kina światowego obchodzone są w Sokołowsku i potrwają przez całe wakacje.

fot. mat. Filmu Polskiego

80. urodziny Krzysztofa Kieślowskiego świętowane są na Dolnym Śląsku, w miejscu, gdzie reżyser spędził swoje dzieciństwo. O artyście 27 czerwca na otwarciu 10. edycji MFF Hommage à Kieślowski opowiadał człowiek, który uczył się u niego kina, a później, po jego śmierci, wzorował się na nim. Sokołowsko odwiedził profesor Jerzy Stuhr.

- Moje pierwsze spotkanie z Krzysztofem Kieślowskim było w czasach, gdy on był jeszcze dokumentalistą - opowiadał aktor. - To był chyba 1975 rok, bo rodził się mnie i mojej małżonce syn Maciej. To nie było przypadkowe, bo on za mną gdzieś przyjechał. Robił wtedy film „Blizna" i to był taki dziwny angaż.

Kieślowski chciał Stuhra obsadzić w swoim dokumencie. - Miałem rolę w tym filmie, ale nie miałem treści, tekstu nie miałem i usłyszałem, że „jak pan zrezygnuje, to skreślę tę rolę". Pomyślałem sobie: Fajny angaż!

Urodziny Kieślowskiego w Sokołowsku zorganizowała Fundacja In Situ. Od 10 lat w miejscu, gdzie reżyser spędził młodość, praktycznie naprzeciw jego domu, dba o pamięć o twórcy takich filmów jak „Trzy kolory", „Dekalog", „Podwójne życie Weroniki". Jerzy Stuhr był aktorem, z którym współpracował przez wiele lat. Dlatego jego wspomnienia są niezwykle cenne. Film „Blizna", mówiący o konflikcie dyrektora zakładu z załogą, kręcili na terenie zakładów Petrochemii. - Zorientowałem się wtedy, że na planie tego filmu był Franciszek Pieczka, jedyny aktor zawodowy - wspominał Stuhr. - Ja go znałem i uwielbiałem, a ja byłem drugim zawodowym aktorem w tym filmie. Cały film był na barkach pana Franciszka i trochę moich. Ale ta moja rola nie do końca była określona i wtedy zorientowałem się, że tam, gdzie się mogę wepchać, trzeba się wepchać, by znaleźć swoje miejsce w tej dziwnej historii, ekologicznej, dziś byśmy powiedzieli. Tak się poznaliśmy.

Jerzy Stuhr z pokorą przyznaje, że właśnie w takich realiach uczył się gry w filmie. - Zorientowałem się, że lepiej i przyjemniej stymuluje mnie to, że coś wymyślam, że jesteśmy razem, rozmawiamy o pewnych tematach, które mnie interesują - mówi. - Franciszek Pieczka był z boku. On był aktorem, wiedział, co zagrać. Pamiętam takie trudne rozmowy z nim, bo Kieślowski ciągle był dokumentalistą, ciągle improwizował. Tekst przygotowywał w ostatniej chwili, zaskakiwał. Franciszek mówił: Gdzie jest tekst? Krzysztof odpowiadał: No nie bardzo panie Franciszku, czy można coś od siebie. Pieczka: Panie, niech mi da tekst! Kieślowski: Może coś zaimprowizować? Pieczka: Panie, ja zaimprowizuję, gdy da mi pan tekst. To były dwa światy. Ale efekt był fantastyczny.

Te historie się powtarzały. Stuhr: - Grałem na pograniczu zawodowstwa i amatorstwa.

Tylko żelazna logika

Jerzy Stuhr przyznaje, że właśnie u Kieślowskiego nauczył się nie tylko filmu, ale i improwizacji. - Nauczyłem się, czym ona jest, ale nie tak jak u Krystiana Lupy - mówi. - Że się emocje improwizuje. W naszym przypadku nie było żadnej emocji, tylko żelazna logika. Była taka scena - inżynierowie, faceci z BHP, ci, którzy się na tym znają. I trzeba było z nimi przeprowadzić rozmowę. Mówię: Krzysiek, ja nie znam tych paragrafów, BHP, ja nic nie wiem. On mówi: - Proszę bardzo i w hotelu po zdjęciach dał mi kodeks pracy i zakreślił flamastrem, jakie obszary z tego kodeksu muszę opanować, by z tymi ludźmi na planie zacząć dyskusję. To nie było łatwe zadanie. I wcale nie takie, żeby emocje czy co tam mi w duszy gra, czy Gustawa i Konrada… Nie! Trzeba się było nauczyć logicznie z nimi rozmawiać. Bo jak oni by się zorientowali, że ja tego tematu nie opanowałem, to oni by ze mną nie rozmawiali.

Scenariusz powstawał na bieżąco. - On mnie potem z wdzięczności umieścił w napisach jako autora dialogów - mówi aktor. - Ale to nie było pisanie dialogów jak w serialach. To było tak, że ja improwizowałem przed nim w nocy. A on to zapisywał. I mówił: To dobre, a to nie bardzo, a jeszcze coś powiedz, a jeszcze raz. I tak się klecił ten tekst.
Panie Funiu, a może coś zmienimy?

Aktorzy ze starszej generacji mieli z tym ogromne kłopoty. - Był taki aktor, grał w „Amatorze" dyrektora - Stefan Czyżewski - mówi Jerzy Stuhr. - I on jeszcze był z Poznania, dokładny. Przyjeżdżał na plan z gotową rolą i słyszał: - Panie Funiu, a może coś zmienimy? O Jezu! To była katorga, że my to co noc wymyślamy. Niby na bazie, ale coś nowego i on nie mógł się nauczyć, bo miał już to w głowie, z Poznania przyjechał z gotową rolą.

Stuhr nie ma wątpliwości, że właśnie wtedy rodziła się nowa estetyka kina: - W filmie „Biały", pamiętam, była scena, że nakładałem do pieca szczapy. Raz, dwa, trzy. I jeszcze raz. A ponieważ ekipa była francuska, było nudno jak jasny piorun, 40 dubli, ja już nie mogłem. Mówię: Nie, nie wytrzymam. Przy którymś z dubli Krzysztof mówi do mnie: O jedną szczapę dołożyłeś więcej. Mówię: Krzysiu, nie męcz, ja jestem już umęczony. A Kieślowski: Nie… Bo słucha tego dźwiękowiec. Jak mu dowalisz jeszcze jedno drewienko, to on zwariuje.

Czuły matematyk

Na improwizację było miejsce, ale tylko do pewnego momentu. Później była już precyzja. - Mogłem zaimprowizować, wszystko mogłem - opowiada Stuhr. W „Dekalogu", w „Białym", ale jak już się to zapisało, umówiliśmy się, to już absolutnie. Każdy grymas musiał być taki, jak już raz zrobiłem. Pamiętam, jak miałem scenę z policjantem, 10. „Dekalog". Harasimowicz to grał. Brat denuncjuje brata. Straszne. Muszę to przełknąć (…) i nie mogłem tego powiedzieć i tak się głupkowato śmiałem. Raz, drugi, trzeci. Kieślowski mówi: Fantastycznie, ale pamiętaj - musisz się uśmiechnąć raz, potem dwa razy, a potem trzy. Muszą być trzy grymasy. Ale to ja je wymyśliłem. On był po prostu czułym matematykiem.

fot. mat. Filmu Polskiego

Oko reżysera nie mogło przeoczyć takiego duetu jak Zbigniew Zamachowski i Jerzy Stuhr. - Kieślowski zorientował się, że ja z Zamachowskim chodzę w pewnym podobnym rytmie reakcji, odreagowania, behawioryzmu, zachowania - opowiadał w Sokołowsku artysta. - I Krzysiek mówi: To są bracia. Oni mają ten sam temporytm wewnętrzny. I jak on to zobaczył na próbie, że my tak samo reagujemy, a przecież jesteśmy obok siebie i nie patrzymy na siebie, to wtedy już była zmiana. Do operatora poszły polecenia: Ich tylko we dwójkę. Mają być razem, bo reagują identycznie. Tak się jakoś złożyło, chociaż życia mamy inne.

Mała blondynka o szczerym spojrzeniu

Tych opowieści Stuhra było jeszcze wiele. Trudno ominąć tę o kostiumie. - Kostium to połowa roli - mówił. - Kieślowski mnie tego nauczył. To on mówił, że kostium może bardzo określić charakter postaci. Wchodził do garderoby i patrzył, jak panie garderobiane szykują aktorów. A on zza kulis ich podpatrywał, bo zakładał, że już grali, już byli postaciami.

U Kieślowskiego nie było też prób. - Nie bardzo znał środowisko - mówił w Sokołowsku aktor. - Ja znałem i mu podpowiadałem, kogo może wziąć. Albo on dzwonił czasem: Potrzebna mała blondynka o spojrzeniu szczerym. Ja podsyłałem jakąś moją studentkę z Krakowa. To była chałupnicza robota.

Albo gdy do „Amatora" szukali kobiety o niskim wzroście. - Potrzebna była karliczka - mówi Stuhr. - Nie było takich aktorów. Więc ja ją znalazłem, bo grali wtedy w „Szewcach" w Starym Teatrze. Ona nie wiedziała, co ja gram. Miałem wejść do niej za przepierzenie w pokoju, a ona wiedziała tylko, że mnie opuściła żona. Nic więcej. Kieślowski powiedział jej tylko: Wie pani, proszę tak delikatnie z aktorem, żona od niego odeszła. Ten aktor jest trochę… Więc ona siedzi, ja wchodzę, długa pauza. Ona mówi nagle sama od siebie: Synku, żona cię rzuciła. A ja nie wiem, o czym mowa. On jej powiedział, nie mnie. Myślę sobie: Jezu, coś jej musiał powiedzieć, by się znaleźć w tym. Robię głupią minę i mówię: No…

Znowu pauza. Ona patrzy na mnie i mówi: A telewizor wzięła? Mówię: Nie. A Ona na to: To wróci. To był strzał w dychę.
Pooglądam sobie tych waszych głupot

Czego nauczył Jerzego Stuhra Krzysztof Kieślowski? - Nauczył mnie, że jestem zawsze blisko człowieka, a zwłaszcza tego człowieka, którego ktoś skrzywdził i nie można mu ulżyć - mówi artysta. - Gdy mnie uczył, pokazywał mi swoje filmy dokumentalne. Patrzyliśmy fragmentami. Był taki film... faceta wyrzucali z partii. Kazali mu wyjść na korytarz, a tam komisja partyjna nad jego losem deliberowała. A on stoi na korytarzu. I było takie ujęcie, że on stoi w oknie. Idzie ta narada, a on stoi w oknie i pali papierosa. I miał taki stupor na twarzy i Kieślowski mnie uczył: Popatrz się, ten gość mnie teraz wzrusza. Ja mówię: Krzysiek, facet teraz pali, no jak? A on: Bo tam się dzieje jego los. To była wielka lekcja filmu.

Stuhr usłyszał też, że musi zrozumieć okoliczności życia, jakie otaczają postać, i wtedy nie będzie się musiał wygłupiać na ekranie.

Odstępstwem były komedie. Wszyscy znamy „Seksmisję", „King Size" czy „Deja vu". - Czułem, że ja go w jakiś sposób tą „Seksmisją" i tym Machulskim zdradziłem - opowiadał w Sokołowsku Stuhr. - Pamiętam, kiedyś robiłem podsynchrony do „Białego" w Paryżu. Przyleciałem. Krzysiek czekał na lotnisku. Poszliśmy do jego domu. I u niego w domu chodzę wzdłuż półek i patrzę, a na którejś stoi „Seksmisja". Zgłupiałem. Pytam go: Co tu robi „Seksmisja"? Odpowiedział: Jak mnie dorżnie życie w Paryżu, to tych waszych głupot sobie pooglądam.

Był tam uwielbiany

Stuhr wrócił do Kieślowskiego później. - Krzysiek przyszedł do mnie już po śmierci. Wiedziałem, że tak trzeba - mówi artysta. Dlatego zaczął kręcić filmy wzorowane na jego twórczości. Tak powstały „Historie miłosne".

- Pamiętam pokaz tego filmu i tam był na początku napis: „Pamięci Kieślowskiego". Machulski mówi: Nie, bo od razu uwarunkujesz, że to epigon Kieślowskiego, nie rób tego. I tak mnie skołował, że przeniosłem napis na koniec filmu. I przyszedł taki gość z Ameryki i pyta: Dlaczego ten napis jest na końcu? To musi być na początku. I ja go przesunąłem. Pamiętam mój pierwszy pokaz w Wenecji. Na sali siedzi tysiąc dziennikarzy. No cóż, mój los – albo wygrywam, albo przegrywam wszystko - pomyślałem. I pojawia się napis: „Film ten poświęcam Kieślowskiemu". I cała sala bije brawa. Oni chcieli, by zjawił się ktoś, kto będzie miał odwagę pójść tą drogą. A on tam był uwielbiany.

Źródło:

„Gazeta Wyborcza - Wałbrzych” online

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.