EN

29.12.2020, 08:34 Wersja do druku

Tuż-tuż

“Cravate Club” Fabrice Rogera-Lacana w reż. Wojciecha Malajkata w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku Sieci.

fot. Katarzyna Kural-Sadowska

"Cravate Club" w warszawskiej Polonii można będzie obejrzeć ze względu na urok tego wdzięcznego samograja zapewne dopiero po końcu pandemii.

Piszący dla filmu i teatru Fabrice Roger-Lacan zawarł w swej mikrosztuce sprawny, znany mechanizm - prowadzi widza jak po sznurku, by potem wytrącić go z dobrego samopoczucia i w finale dać temat do przemyśleń. O takich teatralnych tekstach powiada się, że to samograje, tym bardziej gdy zostały napisane dla dwóch aktorów, a tak jest w przypadku „Cravate Club". Dobrze to rozegrać i wszystko gotowe. Ale czy na pewno to takie oczywiste?

Jest w tym pułapka, bo nie mamy do czynienia z oczywistą obyczajową historią. Choć, co najwyżej na godzinę grania, mieści w sobie ten tekst sporo suspensu i nie da się od tego uciec. Od początku jest jasne, że banalny problem zaczyna tu urastać do rangi obsesji. Codzienność dwóch przyjaciół, którzy pracują we wspólnej pracowni architektonicznej, zamienia się w na pół śmieszną, jednak i na pół groźną grę pozorów i niedopowiedzeń. Bernard (Wojciech Malajkat) wyprawia swoje 50. urodziny, Adrian (Marcin Stępniak) jest na nie zaproszony, ale okazuje się, że w tym wyjątkowy dniu nie może się pojawić na przyjęciu w domu przyjaciela. Dlaczego? Bo należy do elitarnego klubu, który akurat tego wieczora ma wyznaczone spotkanie... Co będzie dalej? Bernard będzie chciał się dowiedzieć, co to za grono, do którego zapisał się Adrian...

Malajkat i Stępniak zapewniają nam przyjemny wieczór, lecz niewiele poza tym. Owszem, zakończenie zaskakuje - bo wymusza to tekst - ale każda wcześniejsza scena przypomina raczej słowną przepychankę. Napięcie właściwie nie istnieje, a uczucie zazdrości u Malajkata sprowadza się raczej do ogranych gestów, z którymi wybitny aktor zdążył nas już zapoznać wielokrotnie. W tym kontekście gratulacje dla Marcina Stępniaka, który jest bardziej przekonujący, co więcej - bardziej w swej roli naturalny. Może Malajkatowi zabrakło czasu na zbudowanie postaci, ponieważ skupił się na reżyserii spektaklu? To dziwne, bo grał Bernarda w „Cravate Club" wystawionym przez Romualda Szejda (2003) na nieistniejącej już Scenie Prezentacje.

Tytuł oryginalny

Tuż-tuż

Źródło:

„Sieci” nr 53