Premierze "Tannhäusera" w warszawskim Teatrze Wielkim towarzyszył posmak sensacji. Drugi raz po wojnie, w 18 lat po "Lohengrinie" miał się oto pojawić na scenie dramat muzyczny Wagnera. Wszystkich dręczyły wątpliwości - jak tę trudną próbę przejdą nasi śpiewacy? Mieliśmy wprawdzie dawniej sławnych w świecie "wagnerzystów": Helenę Zboińską-Ruszkowską, Stanisława Gruszczyńskiego, Józefa Manna. Ale dziś? Jak poradzi sobie z gęstą, zmysłową w brzmieniu muzyką Wagnera nie najlepiej ostatnio grająca orkiestra operowa? Co pokażą zagraniczni realizatorzy - reżyser Otto Fritz, wicedyrektor wiedeńskiej Volksoper i słynna scenografka, mistrzyni barwnych projekcji: Annelies Corrodi? I oto spieszę donieść, że wątpiący zostali ukarani. Do repertuaru teatru wszedł drugi po Otellu Verdiego (którego oceniam najwyżej, przypominając szybko realizatorów: Aleksander Bardini i Jan Krenz) spektakl, jakim chlubić się możemy między najpierwszymi teatrami Eu
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój, nr 1510