EN

30.12.2022, 15:13 Wersja do druku

Tu potrzeba (kuchennych) rewolucji (albo szczypty soli)

„Wesele” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Nowym im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu. Pisze Aleksandra Puk z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Jakub Wittchen/mat. teatru

Sałatka jarzynowa, zwana także kaczym żerem, często znajduje się na polskich stołach podczas rodzinnych uroczystości. Przyrządzana zwykle z gotowanych warzyw (głownie ziemniaków, marchwi, pietruszki, selera, zielonego groszku), jajek na twardo i majonezu. Przyprawiana solą i pieprzem. Jednak co rodzina, to nieco inny przepis. Niektórzy dodają świeże zioła, inni ogórki kiszone, jabłko, rodzynki, czy musztardę. Goście wesela w Bronowicach raczej jej nie jedli, przystawka w Polsce rozpowszechniła się w latach siedemdziesiątych XX wieku, ale tak jak biesiadowanie bez niej nie może mieć miejsca, tak polski teatr nie może się obyć bez „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego.

Uzasadniona jest zatem decyzja, aby setną rocznicę powstania Teatru Nowego w Poznaniu świętować między innymi wystawieniem młodopolskiego tekstu. Premiera odbyła się 11 listopada, zatem okazja do świętowania była podwójna. Na tak wyjątkowej uroczystości wypada odpowiednio przyjąć gości – bez znaczenia czy są nazbyt krytyczni (jak Magda Gessler), czy też nie. Oczekuje się bowiem czegoś wyrafinowanego, bądź choćby zaskakującego. „Wesele” – choć klasyczne, znane i bliskie – może zostać potraktowane na wiele różnych sposobów i jak dobrze przyrządzony kaczy żer zaskoczyć, zachwycić i nawet przyćmić smakiem inne dania.

„Wesele” zaserwowane przez Mikołaja Grabowskiego jest jednak mdłe, nie zadbano o odpowiednie proporcji składników, a także nie przyprawiono starannie. Da się je przełknąć, ale nie sposób się nim delektować. Nie brakuje podstawy, czyli tekstu, choć został niezbyt zręcznie skrócony. Potencjał aktorów wielki. Ale dobrze wszystkim znane słowa rzucane są w eter tak, że niewiele znaczą. Postaci ani są ciekawe, ani zaskakujące.

Muzyka to jeden z nielicznych jędrnych elementów spektaklu. Mikołaj Grabowski wybrał fragmenty (kilka ziaren zielonego groszku) z repertuaru polskich kompozytorów: Pawła Dampca, Pawła Szymańskiego i Tomasza Sikorskiego. Dodaje wyrazu przedstawieniu, ma największą moc budowania nastroju, jest nieoczywista i intrygująca. Momentami przypomina ścieżkę dźwiękową z „Psychozy” Alfreda Hitchcocka.

fot. Jakub Wittchen/mat. teatru

Mirek Kaczmarek przysposobił światła, scenografię i kostiumy. Są to smaczne, dodające świeżości składniki. Głównym elementem dekoracji jest rdzawa metalowa chata, jednocześnie dobre tło dla kostiumów, które same w sobie nie mają kolorystycznego wyrazu. Stroje ludowe nawiązują do czasów historycznych krojem sukien, licznymi sznurami korali, ale już nie barwami. Suknie pań z miasta – Maryny (Marta Herman) czy Radczyni (Maria Rybarczyk) – uszyte zostały z satyny, co nieco urozmaica obraz sceniczny.

W akcie pierwszym blaszana ugryziona zębem czasu chata (nie sugerująca konkretnego momentu w historii Polski) stoi po środku sceny. Wewnątrz trwa zabawa, widzimy ją przez otwory drzwiowe i okienne, wypowiadane są przez nie niektóre dialogi. Te rozwiązania nie budują napięcia. Postaci tworzą niewyrazistą masę. Zespół aktorski jest liczny, ale równie dobrze w drzwiach lub przed blaszaną konstrukcją mogłoby stawać kilka tych samych osób – wszyscy bowiem mówią równie niedynamicznie, ich słowa nie elektryzują. Wyróżnia się jedynie grana przez Gabrielę Frycz Rachela.

Moment przejścia między pierwszym a drugim aktem należy do ciekawszych, choć trwa za długo. Chata samoistnie powoli przewraca się. Sam moment unoszenia się ostro oświetlonej wewnątrz konstrukcji jest intrygujący, nieco magiczny. I tyle. Każdy kto tekst zna, wie, że właśnie tutaj – w drugim akcie – jest czas na liryczne momenty i postaci fantastyczne. Przy stole siedzą bohaterowie z poprzedniej części, w usta niektórych włożone zostały kwestie zjaw. Ten zabieg nie wnosi nic do interpretacji. Niemniej właśnie w drugim akcie pojawia się jedyny nieco kontrowersyjny element inscenizacji (niczym rodzynki w sałatce). Scena kuszenia Kasi (Karolina Głąb) przez Kaspra (Bartosz Włodarczyk) i Jaśka (Dawid Ptak) – przaśna, humor w niej zawarty jest prosty, przełamuje jednostajność przedstawienia, budzi emocje i bawi.  

Po przerwie oglądamy akt trzeci. Zamiast chaty, kilka mniejszych stołów zestawionych ze sobą, przy nich weselni goście ubrani na czarno. Podobnie wyglądała ta część dramatu w inscenizacji Grabowskiego sprzed kilku lat w Radomiu. Największym problemem tego obrazu są chochoły w tle i jeden żywy w kreszowym dresie, a na finał tani pomysł na wyświetlenie po bokach sceny piejącego koguta, który na koniec pada.

Z ust Magdy Gessler może i nie padłoby po skosztowaniu tego dania słynne: „Wy tu trujecie ludzi!”. Wcale bym się jednak nie zdziwiła jej ubolewaniom nad zmarnowanym potencjałem, radom, by zmniejszyć ilość majonezu, a dodać sól. Zalecałaby albo pilnowanie się przepisu, albo odważniejsze eksperymentowanie. Bo to, co zaserwowano w Nowym, nie jest ani wierne tradycji, ani nie konstruuje ciekawych nawiązań do współczesności. Spektakl nie stwarza przekonania, iż diagnozy Wyspiańskiego wciąż są aktualne. Bardziej sugeruje to plakat i program z absurdalną Ławką Patriotyczną, która pojawiła się w polskich miastach. Premiera niespecjalnie nada się też jako spektakl dla szkół, bo jest nudna, nieczytelna. Teatr opuszcza się, obchodząc się smakiem.

---

Aleksandra Puk – studentka III roku wiedzy o teatrze na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Współorganizowała 13. edycję festiwalu Nowa Siła Kuratorska. Publikowała na platformie DziennikTeatralny.pl. Należała do grupy Cienie Teatru, działającej w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Brała udział w 7. Szkole Krytyki Teatralnej organizowanej przez portal Teatralny.pl i fundację Teatr Nie-Taki.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne