Teatr się nie klika, dziś więc będzie o… 0.7! W ostatnich dniach września w Teatrze Polskim w Poznaniu odbyła się konferencja Teatr OD}{NOWA, której tematem były najbardziej palące problemy naszego środowiska. Wśród licznych paneli znalazł się również ten, poświęcony krytyce teatralnej, prowadzony przez redaktora „Dialogu” Piotra Morawskiego, z krytyczkami Kasią Niedurny i Idą Ślęzak oraz dziennikarzem Przemysławem Guldą w charakterze zaproszonych gości.
Tematem głównym – jak się w trakcie okazało – była próba zarysowania pola działania współczesnej krytyki ze szczególnym uwzględnieniem osobistych doświadczeń panelistów. Nie była więc to debata, którą się pamięta po latach, zwłaszcza że poglądy na teatr oraz sposoby funkcjonowania w środowisku zaproszonych do tej debaty gości są jakoś tam znane, od razu więc sugerowały, że będzie to raczej pełne czułości klepanie się po plecach, niż dyskusja wnosząca coś nowego do dyskusji o katastrofalnym stanie polskiej krytyki teatralnej.
Podczas trwania tego panelu zaskoczyły mnie najbardziej próby definicji odbiorcy recenzji czy tekstów teatralnych, sformułowane kolejno przez zaproszone tam osoby. Na pytanie Piotra Morawskiego o to, dla kogo piszą, Kasia Niedurny, podpierając się badaniami (1,7 % populacji chodzi do teatru, recenzją sugerując się w ostateczności) opowiedziała tak: „myślę, że piszę tekst dla osób, które zajmują się teatrem na różnych pozycjach i mniej lub bardziej funkcjonują w tym systemie”, Ida Ślęzak tymi słowami: „Nie wiem, dla kogo piszę, dla branży albo dla osób, które się interesują teatrem. I to nie jest źle”, Przemysław Gulda zaś wprost: „piszę dla znajomych i absolutnie nie mam z tym żadnego problemu a wręcz przeciwnie”, a ja zaniemówiłem z wrażenia.
Pomyślałem bowiem, że jeśli nikt nie pisze dla zagubionego we współczesnym teatrze widza, to nie ma się co dziwić, że chodzi do niego – z różnych przyczyn (miłość do tego medium, wycieczka z korpo czy rocznica ślubu) tylko 1,7 % populacji, z czego – jak zauważyła Kasia Niedurny z humorem – recenzję pewnie czyta 0,7 procent. Oczywiście nie mam złudzeń, że recenzja w teatrze jest czymś więcej niż tylko materiałem pomocniczym, ale całkiem pokaźna część publiczności jej potrzebuje. A to z powodu chęci konfrontacji z innym punktem widzenia, a to z powodu potrzeby głębszego zrozumienia tego, co właśnie obejrzeli i kilku jeszcze różnych powodów. Nie opieram się tu tylko na dywagacjach. Na swoim blogu mam podgląd, kto kiedy wchodził na stronę danej recenzji i od kilku lat obserwuję wzmożony ruch czytelniczy późnym wieczorem, gdy widzowie wracają do domu z obejrzanego dopiero co spektaklu. Zaczynają wtedy szperać w sieci, szukając czegoś więcej. Może zrozumienia, może potwierdzenia własnych sądów a może konfrontacji, nie ma to w sumie znaczenia. Ważne, że szukają.
Weźmy jednak na poważnie żart wziętej krytyczki młodego pokolenia – 0,7 % z 38 036 118 (liczbę polskiej populacji wziąłem z Wikipedii) to 266 252, 826, czyli liczba zbliżona wielkością do populacji stolicy polskiej dramaturgii, Gdyni. Może to rzeczywiście nie jest pole do dużych zasięgów w mediach społecznościowych, a więc dla niektórych gra niewarta świeczki, ich święte prawo. Tak jednak jasne i mocne deklaracje ludzi teatru, lekceważące w pewien sposób „normalnych widzów”, na pewno nie pomagają teatrowi, o recenzji teatralnej nie wspominając. Pierwszym z brzegu fatalnym skutkiem takiej deklaracji jest to, że utwierdzają widza – tego nieprzekonanego czy być może bojącego się teatru (jako czegoś na przykład hermetycznego) – w tym, że są prawdziwe, a teatr to miejsce niedostępne, loża dla wybranych.
A może trzeba by odwrócić sytuację, może sprawdzić w badaniach czy ilość widzów w ostatnich latach nie zmniejszyła się czasem drastycznie właśnie dlatego, że widzowie poczuli się zmanipulowani, niechciani i wypychani z teatru, między innymi za pomocą hermetycznych, wykluczających tekstów czy wzajemnego poklepywania się ludzi teatru, zachwyconych sobą i zaangażowanych w budowę nowego „lepszego” świata. I może trzeba też zapytać, czy deklarowane w czasie panelu przez Piotra Morawskiego sekundowanie procesom przebudowy społeczeństwa – jako główny cel współczesnej krytyki – to objaw budowania wspólnoty czy sekty, z którą 99, społeczeństwa nie chce mieć nic wspólnego, zwłaszcza, że za to sekundowanie ciągle musi płacić z własnej kieszeni. A co z tymi widzami, którzy nie są związani ze środowiskiem, a którym wciąż na teatrze zależy? Czy stać nas na to, żeby się nimi nie przejmować, żeby ich z teatru wypychać?
Musimy uważać, bo jak tak dalej pójdzie, będziemy mogli – wraz z artystami, którym tak mocno, z obowiązkową czułością sekundujemy – co najwyżej rozpić 0,7 w garderobie! Z rozpaczy, że nie ma kogo poddać procesom społecznej przemiany.