„Przyjazne dusze” Pam Valentine w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Capitol w Warszawie. Pisze Beata Kośmider w Teatrze dla Wszystkich.
Wierzyć albo nie wierzyć: w duchy, anioły, życie po śmierci – oto jest pytanie, na które odpowiedź bywa trudna, a które spektakl „Przyjazne dusze” sprytnie przemyca pod płaszczykiem komedii, wytrącając widza z komfortu namacalnej i dobrze rozpoznanej rzeczywistości.
Tematyka zawsze na czasie
Polska prapremiera sztuki „Przyjazne dusze” odbyła się w 2007 roku we Wrocławskim Teatrze Komedia, by następnie zagościć na scenach teatrów wielu polskich miast. „Spirit Level”, autorstwa angielskiej scenarzystki i dramatopisarki Pam Valentine, nie grozi dezaktualizacja. Po pierwsze dlatego, że dobrze napisana komedia zawsze znajdzie licznych odbiorców. Po drugie, jak świat stary, nurtują nas pytania o to, co następuje po śmierci oraz o możliwość przenikania światów żywych i zmarłych. I właśnie przenikanie tych dwóch rzeczywistości obserwujemy w „Przyjaznych duszach”. Małżeństwo Cameronów, Jack i Susie, jako para duchów, zamieszkuje swój nadmorski domek o wnętrzu pełnym – chciałoby się rzec – niebiańskiego błękitu. Jack, jako ateista, został odesłany z kwitkiem na progu perłowej bramy, a Susie nie zdecydowała się wejść do nieba sama. Teraz para dzieli dom z lokatorami – młodym, spodziewającym się dziecka małżeństwem Willisów, Simonem i Mary. O ile duchy są w pełni świadome sytuacji, o tyle żyjący mniej lub bardziej odczuwają towarzystwo duchów. W historii nie brak przemieszczających się przedmiotów i poczucia obecności niewidzialnych postaci. Niektórzy będą mieć nadzieję na kontakt z duchem, inni panicznie będą się tego bać.
Rozmowy dusz i ich rady kierowane do młodego małżeństwa stają się okazją do poruszenia zawsze aktualnych kwestii. Na czym warto skupić się w życiu? Jak najlepiej wykorzystać czas, aby nie żałować czynów ani zaniechań czy też słów – tych wypowiedzianych, jak i tych powstrzymanych? Czy możliwe jest osiągnięcie spełnienia, by nie odchodzić w poczuciu niedosytu? I wreszcie, odwieczne wątpliwości: czy Bóg istnieje i jeśli niebo nie jest bajką, to czy naprawdę warto się tam udać?
„Przyjazne dusze” to także opowieść o nieprzemijającej miłości, realizacji celów i spełnianiu marzeń. Komedia serwuje też sporo tematów do przemyślenia. I podczas spektaklu czasem śmiejemy się z rozbawienia, a innym razem maskujemy śmiechem wzruszenie, niepewność lub obawę przed nieuchronnym przemijaniem.
Dobra fabuła to nie wszystko
„Przyjazne dusze” to sztuka zaliczająca się do licznego zestawu udanych przekładów autorstwa Elżbiety Woźniak, posiadającej wieloletnie doświadczenie zarówno w pracy nad angielskim tekstem, jak i we współpracy z polskimi teatrami. Komizm słowny zachowany jest poprzez gładki, naturalny i barwny język dialogów.
Marcin Sławiński, reżyser z bogatym doświadczeniem specjalizujący się we współczesnych komediach nie tylko na polskich scenach, mistrzowsko wykorzystał tekst do wystawienia bardzo udanej komedii, lekkiej i zabawnej, a jednocześnie refleksyjnej i pozostawiającej widzom przestrzeń na chwilę zadumy nad życiem.
Obsadę „Przyjaznych dusz” stanowią aktorzy gwarantujący różnorodność postaci. Jan Jankowski w roli Jacka ukazuje szeroką paletę uczuć, postaw i przemyśleń. Wraz z Magdaleną Wójcik (Susie) prezentują parę bogatą w doświadczenia, patrząc na życie z perspektywy tych, którym już więcej przeżyć nie będzie dane. Przeciwwagę stanowią Piotr Bulcewicz w roli Simona i Dagmara Bryzek jako Mary. On, aspirujący pisarz, nie do końca dojrzały, choć pewny, że sobie poradzi. Ona, nieco niestabilna, wrażliwa, choć potrafiąca w swych rozmarzonych oczach ukazać gniew. Każdy z gości odwiedzających dom wprowadza na scenę inne emocje i energię. Bogdan Kalus, śmiesząc do łez, odgrywa całym sobą rolę przerażonego na śmierć Marka Webstera – agenta nieruchomości. Małgorzacie Ostrowskiej-Królikowskiej w roli Anioła Stróża, w błękitnym uniformie i złotych dodatkach, bliżej do generała niż do zwiewnej, efemerycznej istoty i chwała jej za to! O ile niektórzy boją się duchów, o tyle w innych grozę budzą postacie z krwi i kości. I tu, na drugim biegunie w stosunku do odzianych w jasne stroje dusz, staje Magdalena Wołłejko jako Marta Bradshaw – teściowa w czerni! I ona jednak, pod wpływem tytułowych przyjaznych dusz, przemawia w końcu ludzkim głosem.
Dzień coraz krótszy, Halloween i Zaduszki za pasem… „Przyjazne dusze” czekają na odwiedziny w Teatrze Capitol.