Bruce Marie, najnowszy spektakl Duda Paiva Company (DPC), którego światowa premiera odbyła się właśnie podczas festiwalu lalkarskiego w Charleville-Mézières (Francja), jest jednym z najlepszych solowych przedstawień tego niezwykłego brazylijsko-holenderskiego artysty: tancerza, lalkarza, aktora, choreografa, reżysera, konstruktora lalek, pedagoga, a teraz – okazuje się – także wokalisty.
Pisałem o jego spektaklach wielokrotnie, także na tym blogu. Śledzę artystyczną karierę Paivy od początku wieku i z zachwytem przyglądam się wciąż nowym pomysłom, tematom, formom plastycznym, które zajmują jego wyobraźnię. Lalki Paivy, choć zawsze inne, są rozpoznawalne, mają autorski podpis. Cechą niezwykłą jego spektakli jest to, że rzadko bazują na tematach zaczerpniętych z literatury, jeszcze rzadziej posługują się gotowymi sztukami teatralnymi. Za to całymi garściami Paiva czerpie z dziejącej się wokół nas współczesności, którą przekłada na język sztuki teatralnej, opracowując własną koncepcję przedstawienia, posiłkując się tekstami pisanymi na potrzeby konkretnego spektaklu (tym razem autorem jest Tjeerd Posthuma), zwłaszcza współpracując z dramaturgami (jak w kilku poprzednich spektaklach DPC, także w Bruce Marie dramaturżką jest Kim Kooiman).
Niezwykłość tej premiery ma kilka wymiarów, z których najważniejsze są dwa: intelektualno-myślowy oraz lalkarski.
Tytułowy Bruce Marie to rodzaj drag queen. Postać grana przez Dudę Paivę, będąca sprzątaczem wynajętym przez jakąś agencję do uporządkowania laboratorium, łączy w sobie dwie osoby: mężczyznę – Bruce’a i kobietę – Marie. W wirtuozerski sposób przechodzi Paiva z jednej roli w drugą, zmieniając timbr głosu, sposób interpretacji i ruchowych zachowań bohaterów. Pozostając przez cały czas w roboczym męskim uniformie, jest ponadto animatorem i interpretuje kilka postaci lalkowych, wielce osobliwych, zwierzęcych: małpę o imieniu Muffin i psa Diogenesa. W scenie finałowej pojawia się jeszcze pani profesor, szefowa laboratorium, stworzona z jasnoblond peruki i białego medycznego kitla.
Naczelnym tematem spektaklu jest transhumanizm, silnie dziś rozwijający się nurt wykorzystania nauki i technologii, w szczególności neuro-, bio- i nanotechnologii, do przezwyciężania ludzkich ograniczeń i poprawy kondycji człowieka. A zatem jesteśmy w centrum współczesnych wyzwań cywilizacyjnych. Jaką postać przybierzemy my sami w niedalekiej przyszłości, kiedy można będzie wymienić niemal każdą część własnego ciała, zużytą bądź niechcianą zastąpić inną, ludzką – a może zwierzęcą? Z dzisiejszej perspektywy jedynie mózg pozostaje niewymienialny.
I właśnie formy przypominające kory mózgowe różnych kształtów, mniejsze i większe, wypełniają przestrzeń sceniczną. Wiszą one w otwartych prostopadłościanach, gdy trzeba –znakomicie oświetlone punktowymi reflektorami i stanowią fascynującą scenografię. To nasi współplemieńcy, członkowie rodzin bohaterów lub przedstawiciele świata popkultury możliwi do ponownego przywołania do życia. Kilka praktykabli, czasem klatek umieszczono na podłodze sceny. Bruce Marie, sprzątając laboratorium, odsłania jedną z klatek. W niej siedzi gąbczana lalka Muffin, ubrana w czarną bieliznę z zarzuconym szalem na szyi. Jest małpą. Ma ostry makijaż na twarzy, odstające wielkie uszy i zwiotczałe chude nogi, które nigdy nie zostały użyte, bo nie były potrzebne. Bruce Marie wchodzi w dialog z Muffin, przedstawiają się sobie nawzajem, posługując się krótkimi zdaniami, odkrywają własne historie i temperamenty. Bruce Marie Paivy, postać o podwójnej osobowości, nakłania Muffin do ujawnienia jej tajemnicy, która kryje się w ukrywanym chipie na czubku głowy, programującym jej działania i reakcje, a także talenty. Zapewnia on łączność z szefową laboratorium, wielką miłością Muffin, i w razie potrzeby natychmiastową reakcję. Gwarantuje życie w zaprogramowanym, oczekiwanym i wymarzonym świecie.
Rozmowa Paivy-aktora z Muffin-lalką jest majstersztykiem. Ileż tu drobnych działań, subtelnych poruszeń, nawet czułych objęć ujawniających naturę relacji aktora z lalką. A kiedy dochodzi do gwałtowniejszej sceny uruchomienia nóg lalki, zakończonej wyrwaniem ich z korpusu, mistrzostwo animacyjne Paivy ujawnia się w całej pełni. Jak kiedyś w Bastardzie, użycza on własnych nóg lalce, choć tu scena ta ma zupełnie inny charakter. Twory wykreowane przez współczesne technologie mogą przecież dowolnie zmieniać części ciała i to odkrywanie nowych możliwości, zupełnie nieoczekiwanych, jest tyleż zaskakujące dla bohaterki, co dla publiczności. A że mamy do czynienia z wybitnym tancerzem, zarysowany układ choreograficzny też jest nieprzeciętny. I to nieustanne balansowanie pomiędzy kreacją trzech postaci: Bruce’a, Marie i Muffin. A chwilami nawet czterech, kiedy do rozmowy dołącza pies Diogenes, wyrwany nagle ze świata gier komputerowych, w którym się nieustannie pogrąża, nie zdejmując z głowy wirtualnych gogli.
Ten wykreowany technologiczny świat jest zarazem pozbawiony wszelkiej realnej technologii. Nie ma tu kabli, monitorów, kamer, żadnego komputerowego sprzętu, a mimo to prześwietlamy wraz z bohaterami tajemnice wirtualnego istnienia, może już bardzo nieodległej rzeczywistości. Duda Paiva posługuje się najbardziej tradycyjnymi środkami teatralnymi, a mimo to opowiada o transhumanistycznej przyszłości.
Jak się okazuje, on sam, Bruce Marie, został zwabiony do tego dziwnego laboratorium. Pewnie nie wszyscy pojawiali się tu z własnej woli. Fascynująca jest scena rozgrywająca się pomiędzy nim i szefową laboratorium. Aktor z nałożonym z przodu na swoje ciało białym fartuchem, trzymający w dłoni na wysokości głowy perukę z długimi blond włosami, tworzy rewelacyjną scenę walki z profesorką, usiłującą wcisnąć go do klatki, w charakterze kolejnego eksponatu doświadczalnego. Kobietę oglądamy wyłącznie od tyłu, w zasadzie jej bujne włosy i biel fartucha. I tylko gdzieś obok tych atrakcyjnych włosów prześwituje przerażona twarz Paivy – Bruce’a Marie, walczącego w zwycięskim pojedynku o przetrwanie.
A jednak, mimo całego przerażenia, nie umiemy się uwolnić od marzeń. Bruce Mari też nie potrafi. Muffin jest mimo wszystko szczęśliwa, wyraża to między innymi w śpiewie (śpiewającego Dudy Paivy dotąd nie znałem, tymczasem i w tej dziedzinie jest utalentowanym artystą). Znakomitą muzykę i piosenki do spektaklu napisał Flip Noorman. Muffin, wszak z pewnym żalem, oddaje Bruce Mari swój chip. Teraz i on może spełnić swoje marzenia i kończy spektakl piękną sekwencją wokalną.
Duda Paiva jest oczywiście autorem koncepcji tego przedstawienia, reżyserem i wykonawcą. Warto zaznaczyć jednak znaczącą obecność Neville’a Trantera, od wielu lat artystycznego mentora Paivy, który podpisał spektakl jak „final director”. Nie znamy takiej funkcji. To coś jakby reżyser ostatecznego kształtu przedstawienia, przed którym także należy skłonić głowę, bo spiął całość w dzieło absolutnie wyjątkowe. Zresztą wszystkie elementy tego dzieła, łącznie ze scenografią i kostiumami Tessy Verbei, przestrzenią dźwiękową Wilco Alkemy i wspaniałym światłem Marka Verhoefa zasługują na wyróżnienie.
To doskonały przykład nowoczesnego współczesnego lalkarstwa!