EN

11.03.2024, 09:13 Wersja do druku

Traktat o pięknie i traumie

„Piękna Zośka” Justyny Bilik i Marcina Wierzchowskiego w reż. Marcina Wierzchowskiego Teatr Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Sonia Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Przemoc jest nieodłączną częścią naszego życia. To moc przeciwko czemuś. W Zośkę Paluchową wymierzono bardzo dużo przemocy: przemoc milczenia i bierności, patriarchalizmu, przemoc ekonomiczną i w końcu fizyczną. Nikt właściwie nie dał szansy dziewczynie z dłubieńskiej wsi na to, aby mogła odnaleźć się w swoim świecie. Spektakl „Piękna Zośka” w reżyserii Marcina Wierzchowskiego to scenariusz reżysera napisany wspólnie z Justyną Bilik i opracowany dramaturgicznie przez Macieja Bogdańskiego na podstawie wydarzeń sprzed stu lat. To historia dziewczyny, której obcięto skrzydła na długo przed tym, nim obcięto jej członki.

Przedstawienie zbudowane jest w konwencji teatru opowieści. Choć formuła może wydawać się passé, „Pięknej Zośce” nie można odmówić misternej kompozycji. Kreśląc wyraziste postacie, reżyser dał aktorom możliwość odnalezienia się na scenie w ciekawych działaniach, widzom zaś obraz wsi obdarty z naiwnego zachwytu. Zniuansowane i oczywiste obserwacje przeplatają się w taki sposób, że widowisko wciąga i w efekcie wstrząsa.

Rozpoczyna się przesłuchaniem. Justyna Bartoszewicz w roli prokuratorki i Grzegorz Otrębski w roli adwokata naprzemiennie pytają stojącego na środku Kaspera Szczupaka (Maciej Konopiński) o okoliczności zdarzenia. Kasper to policjant, ale i wojenny kompan Macieja Palucha (domniemanego zabójcy), być może dlatego odpowiadanie zgodnie z prawdą jest dla niego problematyczne. O śmierci Zośki dowiadujemy się już w pierwszej scenie: oskarżycielka wymienia, gdzie jaką część jej ciała znaleziono. Dzikość tych okoliczności obrazuje skalę zbrodni. Adwokat w pewnym momencie stwierdza, iż „lista oskarżonych powinna być dłuższa” i zdanie to staje się hasłem przewodnim opowieści.

Scenografia ulega zmianie w momencie, kiedy obrońca opiera się o ścianę i przesuwa ją w głąb sceny: otwiera się widok na chatę, w której toczyło się życie Zośki (Karolina Kowalska), Macieja (Piotr Biedroń) oraz reszty członków rodziny. W świetle latarek pojawiają się kolejne postacie. Wnętrze mieści pryczę, stół kuchenny, kuchnię z palnikami, siennik. Wszystkie sfery domowego życia. I miejsce na tajemnice. Nie ma jednak ścian, które by te pomieszczenia wydzielały, co pogłębia panujący tu klaustrofobiczny klimat. Przed chatą „jest” stodoła z krową Jagodą i połać rozsypanej ziemi. Będzie to pole uprawne, ale też teren, przez który przeszedł front Wielkiej Wojny. Wydarzą się tu także losy siostry Zosi – Anieli (Katarzyna Dałek) i jej męża Kaspera, a także matki bohaterek, Marianny (Marzena Nieczuja-Urbańska). Scenografia i układ widowni dają nam wyjątkową możliwość podglądania wnętrza chaty. Jesteśmy niczym cichy sąsiad, który widzi, ale się nie wtrąca.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Na proscenium wysypane ziemią wchodzi Zośka, dołączają do niej inne kobiety, także prokuratorka, która od tej pory jest Kaśką – mieszkającą w Krakowie ciotką. Wszystkie wykonują ten sam układ ruchów, które imitują uderzenia i szarpnięcia zadawane przez oprawcę, układające się w koszmarny i smutny niby-taniec. Włosy zakrywają twarze, ciała bezwładnie poruszają się po trajektorii ofiary. To taniec kobiecego stada, ale bezdźwięczny, bezradny. Historia Zofii Paluchowej, choć przedostała się do publicznej świadomości z powodu wcześniejszej rozpoznawalności dziewczyny (bywała modelką młodopolskich malarzy), działa się tak naprawdę w wielu polskich chatach międzywojennej wsi.

Paluch oświadcza się Zosi i od tej pory jesteśmy świadkami długiej sekwencji zdarzeń odgrywanych w rytmie skocznego tańca. Przedślubne pogwarki, weselne zabawy, rozmowy o przyszłości ojcowizny, ocenianie miastowych zarysowują klimat i tło nadchodzących wydarzeń. Jeszcze przez chwilę zakochani fantazjują o wspólnym życiu, chociaż ich wizja rozjeżdża się już na starcie. Zosia chce do Krakowa, nie może tu zostać, czuje, że umrze. Paluch zna się na roli, a ojcowizna może wkrótce przypaść właśnie im. Zosia poznała smak miejskiego życia, a Paluch drwi nawet z miastowego tytoniu. Przepaść między małżonkami pogłębia się, a Maciej coraz częściej ucieka się do przemocy wobec żony.

Malarz Piotr Stachowicz (Marek Tynda) odwiedza parę, głównie jednak Zosię, w której niegdyś odnalazł potencjał muzy i żywi do niej sentyment. Paluch nie trawi Stachowicza, jak i ciągot żony. Zośka wydaje na świat upragnionego synka, wychowanie jednak spoczywa wyłącznie na jej ramionach, co ją przytłacza. Dziecko umiera, a wina spada na dziewczynę. Agresja męża narasta, osąd innych nie sprzyja jej, zmaga się z nieujarzmionym poczuciem winy i straty. Wszystko, co ją będzie spotykać – gwałty, fizyczna i psychiczna przemoc – odbiera biernie, że na to zasługuje. Utwierdzi się w poczuciu bycia ofiarą i o słuszności kar. Doprowadza to ją do totalnej rozsypki.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Scenariusz daje aktorom możliwość wykreowania wyrazistych postaci, wszyscy wykonują zadanie na piątkę z plusem. Da się odczuć, jak postać Palucha jest mocno obciążającą rolą. Piotr Biedroń wychodzi jednak z tego pojedynku zwycięsko, furia bohatera jest autentyczna. Karolina Kowalska obsadzona w roli Zosi z każdą minutą rozgaszcza się w swojej postaci, aby ukazać nam w wiarygodny i poruszający sposób jej graniczne stany. Maciej Konopiński świetnie uchwycił wahania Kaspra, który wybiera między poczciwością a lojalnością, policyjnym powołaniem a pamięcią o wojennych perypetiach, miłością do żony Anieli (Katarzyny Dałek) a żalem, że nie może jej dać upragnionego dziecka. Grzegorz Otrębski w roli szukającego drogi księdza, jest kimś między spowiednikiem a komentatorem, powinien dawać przykład, zdaje sobie sprawę, że reguły panujące na wsi, nie do końca są fair. Leżąca krzyżem Marianna to matka, jakich wiele: kocha, ale nie wie, co tak naprawdę jest właściwe. Choć nieco zdziwaczała, nadal trzyma władzę nad ojcowizną i potrafi surowo ocenić córki. Marzena Nieczuja-Urbańska stworzyła postać, do której trochę mamy żal, ale i trochę nam jej żal, zwłaszcza po tym, gdy odkrywa oblicze, skrywane pod posłuszeństwem wobec zabobonów i zasad współżycia w wiejskiej społeczności. Jest równie skrzywdzona, jak jej córka. Pojawiający się co jakiś czas Piotr Stachowicz wyciąga z bohaterów skrywaną prawdę o nich. W wykonaniu Marka Tyndy to ktoś, kto ze smutną nonszalancją obdarza świat malarskimi alegoriami.

W przedstawieniu dosłowność miesza się z symbolicznością, choć przeważa ta pierwsza. Kiedy Zosia zachodzi w ciążę, matka przypina jej sztuczny brzuch, co podkreśla instrumentalne traktowanie kobiety służącej do rozmnażaniu gatunku. Urodzone łożysko ma z kolei anatomiczny wygląd, tak samo jak odnajdywane pod koniec spektaklu odrąbane kończyny. Ta dosadność wydaje się zbędna. Interesująca jest natomiast dosłowność w oddziaływaniu na zmysł węchu: palone są zioła, świeczka o zapachu potu. Chociaż Paluch okłada skórzanym pasem nie Zosię a drewnianą rzeźbę, jest to nadal drastycznie dosłowna czynność. Spektakl wypełniony jest krzykami, wyciem i hałasem. Reżyser precyzyjnie posługuje się kontrastem także na innym poziomie, daje się widzowi pośmiać, aby zaraz dołożyć łyżkę dziegciu. Kiedy Paluch rąbie Kaspra orczykiem w głowę, a na drugi dzień godzą się, piją na umór i pokazują wojenne blizny, Zośka na przodzie sceny zaczyna wykonywać swój rytualny niby-taniec, a pijackie spotkanie kończy się jej skatowaniem.

Sensem opowiedzenia tej historii jest pytanie o źródło zła. W scenariuszu co rusz pojawia się motyw wojny, nie jest ona jedynie tłem wydarzeń. Ciężko nie patrzeć na Macieja ze złością, ale mamy też świadomość jego młodzieńczej traumy: siedział w okopach pełnych trupów, samemu zadając zalegitymizowaną śmierć. Spirala masowego okrucieństwa i żniwa zagłady obciążają jednostki, które wracają z tym bagażem do domu. Paluch nie miał szans zająć się swoim okaleczeniem, wojna stworzyła jego cały świat. Kat i ofiara mogą być jedną i tą samą osobą. Zosia była kolejną ofiarą wojny i nie jest to, niestety, koniec tego łańcucha.

Spektakl jest opowieścią o dramacie jednostki, ukazaną przez pryzmat międzywojennej wsi, obyczajowości i historii kraju. Życie Zosi Paluchowej kończy się brutalnie i nagle, dosłownie chwilę przed szczęśliwym zakończeniem. Widz zaś na długo zostaje z tą historią.

Sonia Romanowska – absolwentka Wiedzy o Teatrze na Uniwersytecie Gdańskim; organizatorka kultury, koordynatorka dostępności w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne