„URBAN. Idę po was” w reż. Bartosza Szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Sylwia Krasnodębska w „Gazecie Polskiej”.
Twórcy spektaklu „Urban, idę po was..." też poszli. Na wyścigi z Jerzym Urbanem na chamstwo i bluźnierstwa. Przedstawienie Teatru taźnia Nowa w Krakowie pokazywało poza Urbanem (Adam Ferency) i jego teatralnymi naśladowcami również publikę, która poszła do placówki kultury pośmiać się z „defekacji o godz. 21.37".
Spektakl w reżyserii Bartosza Szy-dłowskiego, dyrektora wspomnianego teatru, powstał na podstawie książki Doroty Karaś i Marka Sterlingowa „Urban. Biografia". Autorem tekstu spektaklu jest Piotr Ro-wicki. - Czy interesuje nas to, jaki Urban byt naprawdę? Czy postawienie sobie takiego pytania jest w ogóle sensowne w świecie, w którym każdy ma swoje własne prawdy? - pyta Bartosz Szydłowski, dodając, że spektakl „Urban. Idę po was..." jest przede wszystkim opowieścią o uzależnieniu od autokreacji. Dlaczego fake newsy i postprawda są dla nas tak atrakcyjne, że stają się wręcz konieczne? Twórcy oficjalnie piszą, że dla współczesnych młodych Urban to „śmieszny dziadek z internetu, który miał do siebie ogromny dystans. Dla starszych - cyniczna kanalia, której życzyli rychłej śmierci".
Pocieszny senior z dużymi uszami, a nie „czerwona kanalia"
W przełożeniu zamierzeń na spektakl dostajemy jednak taką prezentację postaci Jerzego Urbana, by wzbudziła ona sympatię widza, a przynajmniej rozmydlała powody, dla których komunistyczny rzecznik nazywany był „naczelnym propagandystą PRL, Goebbelsem stanu wojennego, mordercą i czerwoną kanalią". Urban w wykonaniu Ferenca jest więc błyskotliwym dziadziem, który wzbudza respekt ciętymi ripostami, a o jego życiowej sprawczości dowodzi sprytne poderwanie kobiety i zaciągnięcie jej do łóżka. Nie dość że zabawny, to jeszcze z sukcesami łóżkowymi.
Teatralny Urban jest odrobinę cyniczny, za to przede wszystkim ma świetne poczucie humoru. Nie tyle kłamie, ile śmieje się z otoczenia. Bynajmniej nie jest niebezpieczny, raczej wyluzowany. No, taki senior z dużymi uszami, którego nie wiadomo po co się czepiamy. Można odnieść wrażenie, że w Teatrze Łaźnia Nowa zrobiono sporo, by zrewolucjonizować jego wizerunek na nieszkodliwego, błyskotliwego pana o dużej wiedzy i dystansie do świata. Że jego wykład o Popiełuszce, który „ma swoją klientelę, a jego czarne msze cieszą się wzięciem", to tylko złośliwa opinia człowieka niewierzącego. Że kpina z Jana Pawia II jako „rapsodycznego aktora z Wadowic" to nieidąca dalej ocena, do której każdy może mieć prawo. Tylko że historia pokazała, iż Urban był nie tylko cyniczny, lecz także niebezpieczny. Że był człowiekiem - owszem - zdolnym. Ale do wszystkiego. Że śmierć błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki była wprost efektem szczucia, którego autorem był Jerzy Urban właśnie. Dopracowana do perfekcji propaganda, którą się posługiwał, przynosiła konkretne, krwawe i depczące wolnościowe aspiracje Polaków żniwa. Jak napisał Piotr Semka po śmierci Urbana: „(...) nic nie zmyje jego roli siewcy nienawiści. Emocji, które przyczyniły się do zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki". „To człowiek, który całe swoje życie wyłącznie szkodził Polsce i dobru publicznemu. Ma na rękach krew księdza Jerzego Popiełuszki, bo szczuł na niego i ułatwił jego morderstwo. Później zrobił wszystko, żeby obrzydzić Polakom demokrację i życie publiczne" - mówił Tomasz Sakiewicz.
Autorski pomysł na bluźnierstwo
Tymczasem w Krakowie historia człowieka, który bronił rządu Wojciecha Jaruzelskiego, z całym wachlarzem represji i śmierci, które przyniosła komunistyczna władza, jest jak pisanie historii na nowo. Ale nie to w tym spektaklu jest najgorsze. Najgorszy jest fakt, że taki przekaz teatralnych twórców wybielających Urbana trafia na bardzo podatny grunt. Że widownia śmiała się z tego, iż dla Jerzego Urbana godzina śmierci Jana Pawła II to świetny moment na defekację. Parskała na słowa: „Boże mój, Boże, czemu nie istniejesz". Boki zrywała, gdy aktor wcielał się w groteskowy sposób w postać św. Jana Pawła II (Paweł Smagała). Teatralni twórcy poszli śladami Jerzego Urbana, a część publiczności śladami tych, którzy sprawili, że został pochowany obok bohaterów narodowych, na warszawskich Powązkach. Bartosz Szydłowski informuje na stronie teatru, że spektakl „Urban. Idę po was..." jest przede wszystkim opowieścią o uzależnieniu od autokreacji. Tymczasem spektakl jest raczej hołdem dla tej autokreacji, a jego twórcy wcielili się w rzeczników Jerzego Urbana.
Finałowa scena spektaklu dyrektora Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie, w której dochodzi do walki między teatralnym Jezusem Chrystusem (Paweł Smagała) a teatralnym Jerzym Urbanem o udowodnienie „przewagi moralnej", to już nie naśladownictwo Urbana. To autorski pomysł na bluźnierstwo na deskach teatralnych, gdzie o wspomnianej walce mówi się jako o „walce nie wiadomo czego z nie wiadomo kim", a teatralny Jezus przyznaje, że jego „zmartwychwstanie było na niby".