Ten spektakl powstawał w dyrektorskim kryzysie i wyraźnym osłabieniu zespołu walką o uszanowanie jego godności przez zarząd województwa. Uświadomił mi przy tym wyraźnie, że odchodząca po 18 latach dyrektor Oleradzka tak silnie osadziła toruński Teatr na tzw. "linii Maginota", że każde ekstrawagancje teatru postmodernistycznego spotkają się tutaj z kategorycznym odrzuceniem przez publiczność - o spektaklu "Kwartet" w reż. Edwarda Wojtaszka i kryzysie w Teatrze im. Horzycy pisze Aram Stern w serwisie Teatr dla Was.
"Kwartet" w reżyserii Edwarda Wojtaszka w Teatrze im. Wilama Horzycy nastrojem cofa widza o dobre 30 lat. Już siadając na widowni dużej sceny, widzimy scenografię (Paweł Dobrzycki), jakiej tak długo właśnie nie dane nam było w teatrach oglądać: ładny brytyjski salon z kanapą i kominkiem, wielkie okna do podłogi, dużo instrumentów muzycznych, na ścianach portrety kompozytorów, w bokach proscenium kraty zarośnięte kolorowymi liśćmi - jesień życia. Jeszcze nie jest źle, przytulnie, bezpiecznie i ciepło. Bez kontrowersji, scenicznego gniewu, żadnych transparentnych boksów Warlikowskiego, gęstej piany Kleczewskiej - przecież jesteśmy w Toruniu! I gdy tylko zaczyna się akcja i na scenie pojawia troje bohaterów - ulokowanych w luksusowym domu dla emerytowanych muzyków, cały starodawny czar szybko pryska. Od początku kruszy się przez maksymalnie podkręconą TEATRALNOŚĆ, niestety jeszcze bardziej podkreślającą dramaturgiczny niedowład i intelektua