EN

14.10.2024, 14:14 Wersja do druku

Teatr się o nie upomina

„Ocalone” Piotra Rowickiego w reż. Mai Kleczewskiej z Domu Spotkań z Historią na V piętrze budynku PAST-y w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.

fot. Magda Hueckel

Wstrząsający monodram „Ocalone" wykreowany przez Agnieszkę Przepiórską to coś więcej niż spektakl

To znaczące dokonanie moralne, społeczne i artystyczne. Akt przywracania pamięci o ofiarach zbrodni popełnionej na kobietach stłoczonych przez oprawców z SS RONA na Zieleniaku przy Grójeckiej, w pierwszych dniach powstania warszawskiego. Teatr się o nie upomina. Udręczone kobiety, gwałcone godzinami i dniami aż do utraty życia, zabijane, wyrzucane na stos śmieci, odchodziły w poniżeniu i bezbrzeżnym cierpieniu. Matki na oczach córek, córki na oczach matek. Niektóre ocalały i nie chciały o tym pamiętać. W powojennym procesie zbrodniarzom właściwie się upiekło. Do dziś nie wiadomo, ile kobiet zgwałcili, ile zamordowali.

*

Wchodzi w przydługim płaszczu i w kapelusiku, skurczona. Rozgląda się i nieśmiało pyta, czy może się przysiąść. Może. Prawie nikt jej nie zauważa. Pewnie jedna z wielu zaciekawionych osób, które przyszły na premierę „Ocalonych". Dom Spotkań z Historią zaprosił gości do budynku PAST-y, na piąte piętro. Niecodzienna to przestrzeń: sala wybebeszona jak na czas remontu. W powietrzu unoszą się drobiny tynku, czuć świeżo położone wapno, widać gołe cegły. Na frontowej ścianie wiszą prowizoryczne ekrany, na których wyświetlany jest ogromny obiekt zakryty czarną materią: obelisk, pomnik, bunkier, kryjówka? Stoi też mównica, a w głębi wisi huśtawka. W pewnej chwili do mównicy podchodzi młoda dziewczyna, wita zgromadzonych, cieszy się obecnością pani Ireny, która przeżyła masakrę na Zieleniaku przy Grójeckiej. I prosi ją o zabranie głosu. Pani Irena ma odsłonić pomnik ofiar masowej zbrodni.

I wtedy z krzesełka podnosi się krucha postać starszej pani w kapelusiku. Podchodzi do mównicy drobnymi kroczkami, ale w ostatniej chwili, kiedy ma zacząć przemawiać, wypadają jej z rąk papiery. Zbiera je z trudem i po chwili jest gotowa. Tłumaczy się, że nie nawykła do wystąpień, zwłaszcza w obecności tylu ludzi, że długo się zastanawiała, czy przyjść. Ale w końcu podjęła decyzję i jest tu, aby opowiedzieć, co się wtedy wydarzyło. O czym nie chciała mówić przez całe życie.

Tak się zaczyna. Niebawem Agnieszka Przepiórską przeistoczy się w dziewczynę, która będzie się kryć przed oprawcami, grać z nimi w chowanego na śmierć i życie, uciekać i umierać ze strachu.

*

Bodaj po raz pierwszy na kartach literatury zbrodnia na Zieleniaku pojawiła się w „Kieszonkowym atlasie kobiet" Sylwii Chutnik (2008). W opowieści o mieszkankach pewnej kamienicy przy Opaczewskiej na warszawskiej Ochocie: Marii vel Czarnej Mańce, pani Marii, panio-panu Marianie i Marysi, zbrodnia na Zieleniaku to zaledwie epizod. Okrucieństwo brygady Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej pod wodzą Bronisława Kamińskiego nie miało granic. Nawet Niemcy nie mogli tego znieść i obóz przejściowy na Grójeckiej zwinęli, a Kamińskiego potem rozstrzelali.

Do traumatycznych przeżyć na „Umschlagplatzu dla cywilnej ludności Ochoty", jak nazywa tę ranę na mapie Warszawy pisarka, wraca w książce pani Maria, była łączniczka AK, uciekinierka z getta, która całe życie ukrywa żydowskie pochodzenie. Sylwia Chutnik zwięźle i sugestywnie kreśli sceny krwawej przemocy przy Grójeckiej. „Czas uwięzienia na Zieleniaku - pisze - to tak, jakby ktoś wziął czarny flamaster i mazał nim kartkę, aż do zrobienia czarnej dziury".

Wkrótce po publikacji adaptacja „Kieszonkowego atlasu kobiet" w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza znalazła się na afiszu warszawskiego Teatru Powszechnego.

Nie jestem pewien, czy w monologu pani Marii, granej w tym przedstawieniu przez Joannę Żółkowską, znalazł się wątek Zieleniaka, ale pozostał i tak ślad z lektury. Bolące miejsce, nieopowiedziana rana.

Teraz historia ta zyskuje należny wymiar w monodramie Piotra Rowickiego napisanym dla Agnieszki Przepiórskiej. Artystka od wielu już lat tworzy w swoich jednoosobowych spektaklach portrety kobiet upominających się o swój głos - ostatnio bohaterek silnie zakotwiczonych w polskich dziejach, choć pozostających na uboczu, np. Simony Kossak („Simona K. Wołająca na puszczy", reż. Anna Gryszkówna), Zuzanny Ginczanki („Ginczanka. Przepis na prostotę życia", reż. Anna Gryszkówna) czy Barbary Sadowskiej („W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej", reż. Anna Gryszkówna). Postać z monodramu „Ocalone" wpisuje się na tę listę kobiet idących swoją drogą, często wyboistą i bolesną. Nie ma nazwiska, uosabiając setki innych bezimiennych męczenniczek, którym odmawiało się obecności w gronie bohaterów powstania.

fot. Magda Hueckel

Autorem tych monodramów, nazywanych przez aktorkę „bioteatrem", jest od lat właśnie Piotr Rowicki, poczynając od ich pierwszego wspólnego dokonania „I będą święta" w Teatrze Konsekwentnym {reż. Piotr Ratajczak, 2012). Mimo tylu wspólnych doświadczeń tym razem Rowicki miał ogromne wątpliwości, czy uda się znaleźć zrozumienie dla bezimiennej w gruncie rzeczy bohaterki, do której z takim trudem przyznają się muzea i stowarzyszenia chroniące pamięć powstania. Zadania jednak się podjął, tworząc tekst, w którym nie ma zbędnego słowa. Na sukces przedsięwzięcia Agnieszki Przepiórskiej zapracowało wiele osób, przede wszystkim zaważyła ręka Mai Kleczewskiej, dzięki której całość zyskała odpowiedni rytm i zwartość mimo różnorodności sposobów opowiadania i zastosowanych środków.

Najpierw do odległych w czasie przeżyć wraca Przepiórska jako starsza pani, wciąż z obawą dotykająca bolących wspomnień. Przeistoczona później w dziewczynę umyka oprawcom, wykrzykuje swoje lęki, chowa się, ale do czasu. W końcu i ona zostanie umazana męczeńską krwią. Twórczynie spektaklu nie oszczędzają nam tego widoku - twarz, sukienka, ciało aktorki pokrywają plamy krwi. Ta krew mentalnie zostaje na zawsze. W przejmującym monologu wraca ofiara zapomnianej zbrodni, nareszcie odzyskuje głos. Mówi o świecie, który się zawalił, o pękniętym na zawsze losie. Kiedy ma już nastąpić kulminacyjny moment odsłonięcia pomnika ofiar pomijanych bohaterek, młoda Irena biegnie z białą wstęgą wokół sali, bierze przybyłych na świadków i wprowadza w ten sposób w sam środek opowieści. Wtedy nastąpi jeszcze jedna przemiana.

*

Teraz Agnieszka Przepiórska nie jest już ani starszą panią, ani dziewczyną z Zieleniaka, ale współczesną aktorką, świadomą swojej misji. Z jej ust padają okrutne tezy obrońców zbrodniarzy z Zieleniaka tak zapisane słowami Piotra Rowickiego: „Na Zieleniaku? Jakim Zieleniaku? Obrońca miał bardzo piękną mowę, o tym, że to nie była wina tych, co to robili. Że to koszty wojny. Nie używał żadnych brzydkich ani obraźliwych słów, mówił zgodnie z duchem i literą prawa. Gwałt w czasie wojny to przestępstwo, ale to też instytucja i nagroda, zwłaszcza po zdobyciu długo broniącego się miasta po przełamaniu trudnego odcinka frontu".

Pozostanie jeszcze aktorce wymienić niektóre nazwiska zamordowanych. I ocalonych. Większości nie udało się ustalić.

*

Obok przedstawianej przez aktorkę opowieści osobnym, choć scalonym z nią nurtem toczy się akcja zarejestrowana na wideo. Krzysztof Garbaczewski skomponował obrazy ulegające zaskakującym deformacjom i metamorfozom. Pojawiają się w nich wątki mityczne, boginie greckie niczym anioły opiekuńcze, pojawiają żołnierze, twarze powalonych kobiet, a także migocące wizerunki Agnieszki Przepiórskiej - świat z wideo Garbaczewskiego jest płynny, celowo pozbawiony konturów, grząski. Buduje to niepokojące tło „Ocalonych".

Czy naprawdę ocalonych? Zofia Posmysz pisała i powtarzała to wielokrotnie, że z Auschwitz nigdy się nie wychodzi. Również z getta, a więc i z Zieleniaka, jeszcze niedawno wymazywanego z pamięci. To dobrze, że wreszcie zawisła przy Zieleniaku tablica upamiętniająca setki, a może i tysiące ofiar rzezi. Ale do pomnika droga jeszcze daleka. I do trwałego włączenia tego krzyczącego o pamięć dramatu do powstańczej historii.

*

Monodram „Ocalone" łączy formy właściwe teatrowi faktu z teatrem kreacyjnym, realistyczną narrację z metaforą. Powstała na wskroś nowoczesna, przejmująca opowieść o bolesnej, wciąż słabo rozpoznanej ranie. Jest w tym geście artystów coś z Żeromskiego rozdrapywania ran, „żeby się nie zabliźniły błoną podłości". I jest wiara w ozdrowieńczą siłę teatru.

***

Piotr Rowicki, „Ocalone", reżyseria Maja Kleczewska, konsultacja merytoryczna Sylwia Chutnik, dr Wiola Rebecka, Joanna Rolińska, produkcja Dom Spotkań z Historią, premiera w dawnej siedzibie PAST-y, 30 września 2024.

Tytuł oryginalny

Teatr się o nie upomina

Źródło:

„Przegląd” nr 42

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data publikacji oryginału:

14.10.2024