„Sztuka intonacji” Tadeusza Słobodzianka w reż. Anny Wieczur w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze Dla Wszystkich
W ubiegłym roku ukazały się „Kwartety otwockie”, zbiór pięciu dramatów autorstwa znakomitego, doświadczonego dramatopisarza Tadeusza Słobodzianka, który wciąż jeszcze pełni rolę dyrektora naczelnego i artystycznego warszawskiego Teatru Dramatycznego (do końca sierpnia 2022 roku). Teksty powstały w okresie pandemii, gdy wielu ludzi teatru przeżywało chwile trwogi, zwątpienia, a niektórzy wieszczyli wręcz śmierć sztuce scenicznej. Tadeusz Słobodzianek, opierając się na rzetelnych studiach źródłowych, anegdotach, własnej wiedzy i rzecz jasna fantazji, której nigdy mu nie brakuje i którą znakomicie potrafi udramatyzować, napisał dzieło bez mała totalne, traktujące o postaciach niezwykle ważnych, gigantach teatru polskiego i rosyjskiego minionego XX wieku, o ich wzajemnych relacjach, wpływach i związkach z władzą oraz polityką. „Sztuka intonacji” w reżyserii Anny Wieczur, która cieszy wyrafinowane gusta widzów Teatru Dramatycznego opiera się jedynie na dwóch Kwartetach ze wspomnianego zbioru, a jej głównym bohaterem jest Jerzy Grotowski, bohater młodości autora (o czym Tadeusz Słobodzianek wspomina w wywiadach). Anna Wieczur, wczytując się w wielowątkowy tekst dokonała lekkich cięć, jednak cały czas trzyma się oryginału, nadając spektaklowi spójność i płynność.
Pierwszy akt sztuki oparty jest na „Sztuce intonacji” i rozgrywa się w Moskwie, w 1956 roku, w domu profesora szkoły teatralnej Jurija Zawadskiego, wybitnego radzieckiego aktora i reżysera. W rozmowie z Mistrzem Grotowski, student reżyserii w moskiewskim GITIS-ie, czyli Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej, zadaje mnóstwo pytań, które mają mu ułatwić odnalezienie własnej, teatralnej drogi. Chce poznać źródło inspiracji twórców teatru światowego – Stanisławskiego, Meyerholda czy Wachtangowa, zgłębić ich idee i metody. Zawadski opowiada mu o swojej pracy, rolach, a młody, pokorny uczeń pilnie notuje w kajeciku. Spotykają się ponownie w tym samym miejscu w 1976 roku. Grotowski, nazwany ironicznie przez Pielęgniarkę „towarzyszem Chrystusem”, jest teraz sławnym reżyserem i twórcą, pewnym swej roli w teatralnym świecie, nie tylko w Polsce. Pod koniec trzeciego aktu ciężko chory Zawadski wypowiada pamiętne słowa, znakomicie podsumowujące całość refleksyjnego spektaklu. Środkowa część to „Powrót Orfeusza”, fantazja na temat spotkania, które nigdy nie miało miejsca. W Krakowie, przy kawiarnianym stoliku i filiżance paskudnej kawy (według Kantora nieporównywalnej z paryską), herbacie i piwie rozmawiają Ludwik Flaszen, Tadeusz Kantor i rzecz jasna Grotowski. Flaszen, znakomity krytyk, pisarz i reżyser, stanie się współzałożycielem i kierownikiem literackim Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego, postacią kluczową dla „teatru ubogiego” , który opiera się na idei, by „przy użyciu najmniejszej liczby elementów stałych wydobyć – w drodze magicznych przekształceń rzeczy w rzecz, poprzez wielofunkcyjną grę przedmiotów – maksimum efektów. […] Jego siłą napędową jest oczywiście żywy człowiek, aktor” (pisze Flaszen w komentarzu do „Akropolis” Grotowskiego, inscenizacji Teatru 13 Rzędów w Opolu z 1962 roku). Tadeusz Kantor, mimo wahań i pierwotnej propozycji Flaszena (Flaszen chciał go zabrać do Opola, ale Kantor w pierwszym, gwałtownym odruchu odmówił; oczywiście to jedynie autorski, intrygujący pomysł Słobodzianka), zostanie w Krakowie, a zapowiedzią jego spektakli jest taniec kelnerki Marysi, która w przedstawieniu Anny Wieczur tańczy „Walca François” z „Umarłej klasy”.
„Sztuka intonacji” ukazuje rozwój twórczy Grotowskiego, jego wkład w kreację teatru awangardowego, podkreślając momenty przełomowe w karierze wizjonera kultury, sprzeczności, których nie brakowało w działaniach tego reformatora oraz performera sztuk teatralnych i przedsięwzięć parateatralnych. Udało się Tadeuszowi Słobodziankowi uchwycić złożoność i siłę oddziaływania Grotowskiego na sztukę, pokazać drogę poznania, która – przeważnie „pod prąd” – prowadzić miała do wyzwolenia od wszelkich uwarunkowań. Tekst, choć gęsty od nawiązań do wydarzeń minionych, aluzji, faktów i postaci kluczowych w historii polskiego teatru, nie wymaga dodatkowego komentarza. Wymaga jedynie skupienia, wsłuchania się rytm dialogu, ale i pauzy. Historia miesza się z fikcją literacką, a jej celem jest ukazanie roli kilku twórców w kształtowaniu istoty teatru i zrozumieniu jego znaczenia, również dziś, dla każdego. Ponadto roli władzy i jej wpływu na pozornie niezależnych „guru”. Autor nie komentuje wprost, nie ocenia, nie dodaje nic do znanego wizerunku Grotowskiego, choć subiektywnie dobiera fakty. Próbuje ukazać złożoność racji bohaterów, prowokuje i skłania do przemyśleń. A wszystko doprawia delikatnym humorem. Ponad trzygodzinne przedstawienie nie dłuży się, wręcz (przynajmniej u mnie) pozostawia niedosyt, apetyt na więcej. Czy uda się wystawić pozostałe części „Kwartetów otwockich”? Oby!
Trzeba zaznaczyć, że spektakl „Sztuka intonacji” to prawdziwy popis aktorskiej techniki. Występujący wiernie oddają charakter i wygląd postaci, nawet pamiętne, drobne gesty. Jest w tym nieco przesady, ale koniecznej, by ocieplić wizerunki, nadać im lekkość. Charakteryzacja i kostium bardzo precyzyjnie podkreślają wszelkie subtelności i niuanse w zachowaniach czy sylwetkach bohaterów. Dzięki temu sceniczne portrety to prawdziwa gratka nawet dla tych, którzy nie wiedzą jak wyglądał Jerzy Grotowski, Tadeusz Kantor czy Ludwik Flaszen. Udało się uchwycić i pokazać przemiany zachodzące w wyglądzie postaci – Grotowskiego, Zawadskiego, wiążąc je silnie z twórczą drogą jednego, a bogactwem doświadczeń drugiego. W pierwszej części spektaklu Adam Ferency jako Jurij Zawadski w duecie Anną Moskal wprowadzają widza w świat rosyjskiego teatru, wspominając między innymi Stanisławskiego i Wsiewołoda Meyerholda. Mistrz i jego Asystentka (postać fikcyjna) świetnie się uzupełniają, sugestywnie oddając rysy granych postaci. Jest w nich humor, odrobina ironii, a także konieczna ostrość. Adam Ferency, opowiadając uczniowi o swej pracy z Jewgienijem Wachtangowem, błyszczy, czaruje niczym Kalaf z „Księżniczki Turandot” Carla Gozziego. Znakomicie gra wzrokiem, słowem i intonacją, melodią i frazowaniem. W ostatniej części jego bohater ma w sobie więcej dystansu i refleksyjności, która przychodzi z wiekiem, choć humor pozostał. Jednak prawdziwym królem sceny jest Łukasz Lewandowski. W każdym z aktów inny, fascynujący i frapujący. Jak zmyślnie potrafi oddać transformacje Grotowskiego, jego twórcze przemiany, co wyraźnie widać w postawie, geście, brzmieniu głosu. Skromny uczeń staje się pewnym siebie twórcą, rusza w podróż do swego awangardowego Teatru 13 Rzędów, by w końcu, wciąż wśród duchowych poszukiwań i w hippisowskim emploi, objawić się jako przesiąknięty mistyką Wschodu odkrywca, „prorok awangardy” i legenda. Jednak to nie on wypowie ostanie, najważniejsze słowo o istocie teatru, tylko Ferency – Zawadski. W akcie drugim brawurowo zagrali Sławomir Grzymkowski – Ludwik Flaszen i Modest Ruciński – Tadeusz Kantor. Anegdotyczność spotkania jest tu mocno wyeksponowana, a „Powrót Orfeusza” ogląda się naprawdę bardzo dobrze – dzięki komizmowi, dynamice i napięciu, wartkim dialogom i ważkim tematom, podanym z odpowiednią ekspresją. Sławomir Grzymkowski, choć długo na scenie nie gości, mocno zaznacza swą obecność. I jako żywo przypomina Flaszena. W bez mała kilku zdaniach kreśli sylwetkę wybitnego teatrologa, wspaniałego i chyba najważniejszego współpracownika Grotowskiego. Modest Ruciński, czyli Tadeusz Kantor, z zaskakującą energią oddaje temperament, wybuchowość, nadwrażliwość i przesadną egzaltację wielkiej indywidualności tamtych czasów. Jego awanturniczy charakter jest być może zanadto podkreślany, ale przecież to właśnie Kantor powiedział do aktorów Teatru Cricot 2 – „Może ja jestem kopnięty, ale wy wszyscy – też!”. Kilka rekwizytów pomaga Rucińskiemu kierować myśl widza ku przyszłości, nawiązać do spektakli, które dopiero się pojawią. A ubarwia te sceny postać drugoplanowa – Barbara Garstka w roli Kelnerki. Pojawi się jeszcze w akcie trzecim, jako Pielęgniarka opiekująca się Zawadskim. Aktorka z małej rólki potrafi wydobyć naprawdę sporo, przydając uroku i ożywczego komizmu wzniosłym dyskursom o teatrze.
Tadeusz Słobodzianek, wracając do największego bohatera swojej młodości i zadając pytania o istotę teatru, ukazuje złożoność racji Mistrza i Ucznia, bogactwo charakterów i dróg twórczych, a przy tym bawi się sytuacjami, portretami postaci i wydarzeniami, które budowały teatr awangardowy. Czy jest w tym tendencyjność? W spektaklu pojawiają się wybrane fakty, a obok nich domysły, kreacje, fantazje. To oczywiście prawo autora i reżysera. Pozostaje jednak pytanie o wiarygodność i szczerość przedstawionych w sztuce osób oraz ich poglądów. Jak odbiera dramat widz, który z uwagą śledzi wielowarstwową, wypełnioną odniesieniami, aluzjami, pełną tropów i nawiązań do historii teatru fabułę, która mimo to pozostaje czytelna i wciąga? Warto to sprawdzić osobiście, w teatrze. Tak naprawdę głównym, największym bohaterem spektaklu jest teatr, z wciąż żywą, najistotniejszą „sztuką intonacji”. Sam spektakl – dzięki przemyślanej reżyserii Anny Wieczur, aktorom, scenografii Marty Śniosek-Masacz, ruchowi scenicznemu Anny Iberszer, wspaniałej tancerki i choreografki, jest z założenia teatrem tradycyjnym. O żywotności i ponadczasowości tegoż teatru świadczą brawa i autentyczny entuzjazm widowni.