Polityka kulturalna nastawiona tylko na eksperyment mogłaby wygonić publiczność z warszawskich teatrów - pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Piotr Bukartyk śpiewa ostatnio piosenkę "Nie mówię kto" z wpadającym w ucho refrenem: "Im chodzi tylko o to jedynie / by świat wyglądał tak, jak powinien". Kiedy się wsłuchać w argumenty krytyków stanu kultury w stolicy, można odnieść wrażenie, że to ich piosenka. Nie o ten czy inny zarzut bowiem chodzi, ale o całokształt, czyli "wygląd świata". Mówiąc inaczej, spór dotyczy tego, kto ma sprawować władzę w dziedzinie kultury: samorządy (i ministerstwo) czy korporacje artystyczne. WIZJA NIE POMOGŁA Siła złego na jednego. Stołeczny ratusz stał się obiektem narastającej lawinowo krytyki. Od chwili ogłoszenia manifestu "Teatr nie jest produktem", czytanego po przedstawieniach Warszawskich Spotkań Teatralnych, przybywa niezadowolonych, których pretensje pod adresem urzędu nie mają końca. Powody, dla których artyści protestują - wskazane w manifeście konkretnie - nie pojawiły się nagle, czas jednak nie został wybrany fortunnie. Może skuteczni