EN

11.12.2024, 08:20 Wersja do druku

Teatr al dente

„Latający Potwór Spaghetti” Mateusza Pakuły w reż. autora w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Alicja Antoszczyk

Latający Potwór Spaghetti – najnowsze dzieło Mateusza Pakuły obiecywało widzom twardą, bezkompromisową rozprawę z religią. Obiecanki cacanki a głupiemu radość. Faktycznie jest śmiesznie (przynajmniej z początku), ale im dalej w spektakl, tym bardziej ma się wrażenie, trzymając się licentia poetica przedstawienia, że ktoś nawija nam makaron na uszy.

W przedpremierowych wywiadach reżyser bardzo mocno podkreślał, że chciałby uruchomić poważną debatę na temat religii, jej znaczenia w naszym kraju i stosunku jaki mają do niej Polacy. Tymczasem dostajemy sprawnie wyreżyserowaną farsę, ale nic ponad. Powody takiego stanu rzeczy są przynajmniej dwa: powierzchowne ugryzienie tematu poprzez karykaturę, szydzenie i przaśny humor bez wgryzienia się głębiej w istotę tematu oraz swoiste zgranie tematu. To już nie są czasy, gdy Elżbieta Morawiec wychodzi z Trylogii Jana Klaty bo Bogurodzicy na klęczkach nie śpiewajo! Jan Pospieszalski zdążył wyrzucić całą swą frustrację na Klątwę Frljica, robiąc o niej program w tv (który artysta nie chciałby, żeby w państwowej telewizji debatowano nad jego dziełem!). Poza tym z farsą silącą się na głos w poważnej debacie jest jak z Miss Universe przemawiającą o działaniu na rzecz pokoju na świecie.

Jeśli na przekór twórcom nie będziemy silić się na poszukiwania intelektualnych tropów, to dostaniemy trochę fajnej, przaśnej rozrywki, gdzie każdy dostanie coś dla siebie. Widz lubujący się w polsatowskich kabaretach zamiast standardowego „chłopa przebranego za babę” dostanie kobietę-Jezusa (Zuzanna Skolias-Pakuła) wraz z towarzyszącą jej kobietą-Duchem św (Emose Uhunmwangho). Obie postaci zjawiają się w zaaranżowanym na poczekalnię piekle (scenografia Justyna Elminowska), by przekonać Bobby’ego Hendersona (Jan Jurkowski), założyciela Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, do tego, że istnieją naprawdę. W całą aferę wplątuje się również Szatan (Szymon Mysłakowski, który kradnie całe show). Widzowie zorientowani na stand up, znajdą w wypowiedziach Hendersona echa programów komediowych Georga Carlina, z kolei tacy jak ja będą parafrazować Daria ze Ślepnąc od świateł: „ale to nie do mnie tak, do mnie nie”. Od Pakuły oczekujemy więcej.

Jest jeszcze trzeci, być może najważniejszy, ale najmniej widoczny na pierwszy rzut oka powód tego, że zamiast dyskusji o religii, mówimy o prześmiewczym przedstawieniu, o którym w przyszłym sezonie nikt nie będzie pamiętał. W genialnym Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję oskarżycielski krzyk rozpaczy kierowany w stronę kościoła i jego podejścia do eutanazji podszyty był metafizyką, głębokim przeżyciem egzystencjalnym. W Latającym Potworze Spaghetti mamy do czynienia z prywatną wojną reżysera z religią. Antyklerykalny nóż jest teraz dużo ostrzejszy, ale paradoksalnie bardziej tępy i to dosłownie. Na rzecz cyrkowej jazdy po bandzie zatracił się głębszy ton polemiki z kościołem jako takim. Publika jak to publika (choć ta premierowa nigdy nie jest reprezentatywna) cieszy się, śmieje, klaszcze, „bo, po katolach jadą”. Bańka robiona przez przekonanych dla przekonanych o przekonaniach, do których są przekonani. Nie wiem, jak będzie w kolejnych setach, ale jeśli ktoś liczy na potyczki z Watykanem, to się przeliczy, mało tego, niczego nieświadoma ciocia z wujkiem albo wyjdą w połowie, albo dotrwają do końca, ale zabetonują się w umysłowej konserwie na amen. Nic tak nie przyspiesza budowy mentalnego okopu niż atak, za którym nie stoi żadna refleksja. „Ale to nie do nich tak, do nich nie”.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Piotr Gaszczyński

Data publikacji oryginału:

11.12.2024