Po drugiej wojnie światowej twórczość Ryszarda Wagnera z trudem torowała sobie drogę do polskich scen operowych. Nie było w tym może nic dziwnego, zważywszy chociażby sam fakt kultu Hitlera nie tyle dla jego muzyki, ile dla szowinizmu i zajadłego germanizmu kompozytora. Czas jednak nie tyle goi rany, ile każe pewne zjawiska wyważać w stosunku do ich ogólnoludzkich wartości. Cóż można zrobić z twórczością genialnego kompozytora, wielkiego reformatora opery i twórcy dramatu muzycznego, artysty o potężnej bądź co bądź indywidualności? Czyż można było odłożyć ją na wsze czasy do lamusa, chociażby dlatego, że jest ona dziełem człowieka, jak to liczni określają - małego charakteru, o poglądach bardzo nierównych - od młodzieńczej rewolucyjności, aż po przejście, w wieku dojrzałym, na pozycje skrajnego szowinizmu, rasizmu, że nie brzydził się pono niską intrygą i pospolitą chciwością, że był, jak pisał J. I. Kraszewski, śmieszny
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Mazowiecka, Nr 70