Problem ze spektaklami Rodriga Garcii prezentowanymi na wrocławskim festiwalu nie polega wyłącznie na prowokacyjnym wykorzystywaniu w nich męczonych zwierząt. Większą wątpliwość budzi tu raczej stosunek samego reżysera do jego pomysłu - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.
Zabijanie na scenie homara (zgodnie z zatwierdzonymi przez towarzystwa weterynaryjne zasadami stosowanymi w przemyśle spożywczym) czy podtapianie gryzoni samo w sobie może być najwyżej wtórne i przewidywalne. W kilkudziesięcioletniej tradycji sztuki performance, happeningów, zaangażowanej sztuki krytycznej podobne gesty były wykorzystywane w znacznie bardziej przerażający, obrzydliwy i... celowy sposób. Większą wątpliwość budzi tu raczej stosunek samego reżysera do jego pomysłu. Wydaje się, że skoro proponuje publiczności grę w "obrażanie mieszczuchów", wystawia na próbę ich zepsutą "burżuazyjną wrażliwość", powinien liczyć się także z reakcją ze strony widzów. Furia, jaką wywołała w nim interwencja młodego widza (chęć ocalenia przeznaczonego do usmażenia homara), oraz próby wymigania się od kolejnego pokazu spektaklu świadczą jednak o tym, że w całym jego działaniu jest coś dalece fałszywego. Ewidentnie Rodrigo Garcia [na zdję