„Danse macabre” w reż. Renaty Piotrowskiej-Auffret w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Pisze Kamil Bujny w Teatrze Dla Wszystkich.
W Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu w czerwcu jak na festiwalu: co chwilę inny spektakl. Po wielu tygodniach niegrania przedstawień i przekładania premier, na koniec sezonu wystawiono aż trzy nowe tytuły. Jednym z nich była prezentacja „Danse macabre” w reżyserii Renaty Piotrowskiej-Auffret, scalająca ze sobą dwa, pozornie od siebie odległe, zjawiska: pandemię koronawirusa i taneczną manię (zwaną też tańcem św. Wita lub choreomanią).
Piotrowska-Auffret świetnie wykorzystała w przedstawieniu temat tańca. Zyskuje on w tym wypadku kilka różnych znaczeń, a każde z nich obrasta wieloma kontekstami i skojarzeniami. Z jednej strony postaci, które widzimy na scenie, uczestniczą w tytułowym danse macabre. Ich życie w okresie lockdownu obumarło: zubożało, stało się nieistotne i niewidoczne. Bohaterowie tańczą więc na scenie niejako siebie, uczestniczą w zbiorowym pochodzie, podkreślając w ten sposób przypadkowość śmierci. Z drugiej strony ten dziwny okres ostatnich kilkunastu miesięcy, wciąż przez nas nieprzepracowany, wydaje się w jakimś sensie szaleńczy – zarówno w rzeczywistości, jak i w scenicznym ujęciu. Jest to jednak nie tyle osobliwa kuriozalność czy bizarność, od której możemy się swobodnie dystansować, ile dramatyczna dziwaczność, coś co jest niezrozumiałe, ale prawdziwe. Tym spojrzeniem na pandemię w opolskim przedstawieniu okazuje się przywoływanie motywu tanecznej manii, czyli zjawiska odnotowywanego w Europie od XIV do XVII wieku, w ramach którego niemałe grupy osób zaczynały wbrew swojej woli nagle tańczyć, nie mogąc – aż do omdlenia lub śmierci – przestać. Obie te perspektywy nakładają się na siebie i wyrażają mniej więcej to samo, choć w istocie pokazują co innego: gdy taniec śmierci podkreśla równość wszystkich ludzi w sprawach ostatecznych, to choreomania podnosi problem przypadkowości i w gruncie rzeczy absurdu samej śmierci. Tak też postrzegamy pandemię koronawirusa: trudno negować jej status czy fakt, że odeszło lub zachorowało tak wiele osób, jednak nie sposób pojąć, jak to możliwe, że stało się to tak nagle i na tak wielką skalę; pandemia została nam dana w doświadczeniu, ale mimo to wciąż nie daje się zrozumieć.
Wprawdzie śmierć nigdy nie jest spodziewana (choć, jak to pisała Szymborska, ponoć zawsze bywa spóźniona), jednak gdy przybiera tak masowy charakter, jak miało to miejsce w ostatnim czasie, jawi się jako zupełnie niemożliwa do przepracowania. Ten problem staje się punktem wyjścia dla przedstawienia Piotrowskiej-Auffret, to on zdaje się determinować wszystkie twórcze działania całego zespołu. Reżyserka nie zawęża jednak znaczenia tańca tylko do tak utrwalonych w kulturze wyobrażeń jak danse macabre czy choreomania. Jej postaci tańczą bowiem nie tylko śmierć, lecz także życie – ich ruchy są dynamiczne, żywiołowe, a nawet w jakimś sensie wyzwoleńcze. Jeżeli już chcielibyśmy opisywać choreografię, używając słownictwa odnoszącego się do ciała i chorób, moglibyśmy powiedzieć, że bohaterowie wykazują na scenie energię ozdrowieńca: kogoś, kto po długim okresie niemocy na powrót wraca do żywych (co okazuje się jeszcze bardziej wymowne, jeśli weźmiemy pod uwagę aktualną sytuację instytucji kultury). To jednak nie koniec ujęć tańca w opolskiej prezentacji: można go również traktować jako akt rewolucyjny, formę protestu wobec rzeczywistości, a także – co nie jest chybione ze względu na klubowe umuzycznienie – przejaw popandemicznego karnawału. Wszystko to znajduje ujście w przedstawieniu, sprawiając, że „Danse macabre” staje się spektaklem nieoczywistym, w którym w sposób niewymuszony łączą się sprzeczności: życie i śmierć, początek i koniec, powaga i absurd oraz bierność i aktywność.
Choć przedstawienie Piotrowskiej-Auffret jest już samo w sobie dość odważne, jeśli weźmiemy pod uwagę jego strukturę (brak dialogów, typowej akcji dramatycznej oraz silnie zarysowanych postaci) i typ teatru, w jakim jest wystawiane, odnoszę wrażenie, że postawienie na jeszcze większą radykalność formalną, tzn. budowanie spektaklu wyłącznie w oparciu o ruchową ekspresję postaci, byłoby dobrą decyzją. Wprawdzie niemal przez cały pokaz oglądamy wyłącznie taniec (zbiorowe lub indywidualne choreografie), jednak zanim na scenie odbędzie się tytułowy pochód w kierunku śmierci, z ciemności wyłaniają się poszczególne postaci, by opowiedzieć nam o sobie – o tym, czego doświadczyły w pandemii oraz w jaki sposób lockdown wpłynął na ich życie. Być może było to konieczne, by wprowadzić mniej wyrobionego czy nieświadomego różnych kulturowych kontekstów widza w przestrzeń prezentacji, ale nie znajduję tych scen ani jako ciekawych, ani równych dramaturgii głównym częściom pokazu. Podobnie sytuacja wygląda z samym finałem – wyświetlanie krwawych wizualizacji (skutków przywoływanej wcześniej choreomanii) i domykanie prezentacji piosenką zamyka kompozycyjnie spektakl, ale spłaszcza przy tym jego wymowę. O wiele większa siła tego przedstawienia byłaby wówczas, gdyby nie miał on tak widocznego początku i końca: postaci mogłyby po prostu wbiec na scenę, pogrążyć się w tańcu, a następnie zniknąć z pola widzenia odbiorcy. Tak też bowiem opisywano taneczną plagę (jako coś nagłego, niespodziewanego oraz trudnego do wyjaśnienia) i to uczyniło z niej zjawisko pobudzające wyobraźnie wielu twórców i historyków. Kontekst pandemii czy kwestii egzystencjalnych, bo te nie są tu bez znaczenia, byłby dla odbiorcy i tak jasny. Choćby przez sam tytuł spektaklu oraz jego kulturowe reprezentacje. Niepotrzebne wydają się w związku z tym sceny wprowadzające i zamykające przedstawienie.
Siłą opolskiej prezentacji jest nie tylko solidnie przygotowany i zgrany zespół, lecz także przestrzenność, którą w tym wypadku rozumiem zarówno jako potencjał Modelatorni (sceny), jak i symboliczne „miejsce” w pokazie dla widza. Nie wiem, czy to zasługa odważnej i przebojowej reżyserii, czy świetnie zaaranżowanych i poprowadzonych elektronicznych kompozycji (autorstwa Marcina Janusa), ale trudno o to, by w trakcie oglądania nie „dołączyć” do wykonawców – muzyka jest tak rytmiczna i regularna, a układy choreograficzne są tak widowiskowe i przykuwające uwagę, że momentami nie tak łatwo zapanować nad własnym ciałem. Można by zadać pytanie o to, czy to dobrze, że Piotrowska-Auffret tak radykalnie zachęca oglądającego do włączania się w tytułowy taniec śmierci, ale właściwie po co? Przecież i tak w nim wszyscy jesteśmy (czasem, jak to miało miejsce w Opolu, naprawdę dobrze się bawiąc).