"Krótka rozmowa ze Śmiercią" na podstawie "Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią" Mikołaja z Mierzyńca oraz "Krótkiej rozprawy między trzema osobami: Panem, Wójtem a Plebanem" Mikołaja Reja w reżyserii Marcina Libera w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Pisze członek Komisji Artystycznej Konkursu "Klasyka Żywa" Tadeusz Kornaś.
Twórcy spektaklu sięgnęli po teksty staropolskie: Krótką rozprawę między trzema osobami: Panem, Wójtem a Plebanem Mikołaja Reja oraz Rozmowę Mistrza Polikarpa ze Śmiercią. Ten drugi tekst przywołano według odnalezionego przez prof. Wiesława Wydrę w 2017 roku w bibliotece w Erlangen drukowanego tekstu (z 1542 roku), o wiele obszerniejszego od znanego do tej pory. Było to zaskakujące i niespodziewane naukowe odkrycie. Choćby z tego powodu, że ten tekst słyszymy po raz pierwszy ze sceny teatralnej, po prawie pięciuset latach od jego powstania, gnieźnieńskie przedstawienie warte jest uwagi i godne dostrzeżenia podczas konkursu Klasyka Żywa.
Marcin Liber nie stylizował swojego przedstawienia na estetyczną staropolszczyznę, lecz przeniósł akcję sztuki w dzisiejsze popkulturowe konteksty. Zachował jednak język literackich oryginałów, na szczęście nie próbując ich radykalnie „przepisywać” na współczesny język. Spektakl toczy się do wtóru muzyki zespołu Nagrobki. Ostre, rockowe niekiedy brzmienia dobrze pasują do wybranej estetyki spektaklu, tworzą wyjątkową aurę. Jednak na nieszczęście reżyser pozwolił Nagrobkom zaśpiewać też własne teksty. I tu pojawił się zgrzyt. Bo banalność tekstów Nagrobków rażąco kontrastowała ze staropolskimi wersami Reja i Rozmowy. Otóż Nagrobki w jednej z piosenek informowały widzów, że oto świat jest zły a „wokół nudno i niewesoło” i dlatego śpiewają „nekropolo”. Niestety, nie brzmiało to ironicznie, co dałoby się obronić, ale jak manifest grupy.
Natomiast, powtórzę, grana przez nich muzyka doskonale tworzyła nastrój widowiska, była bardzo ważnym elementem. W kilku miejscach aktorki grające Śmierć, zaśpiewały też ludowe pieśni żałobne w takiej rockowej aranżacji. W tym przypadku wrażenie było bardzo mocne, a śpiew wyśmienity.
Spektakl zaczynała Krótka rozprawa między trzema osobami: Panem, Wójtem a Plebanem Mikołaja Reja. Rozgrywana była dosyć ascetycznie. Po lewej stronie sceny umieszczone zostały ławki, niby to kościelne, poniszczone setkami napisów, niekiedy wulgarnych. Zasiedli w nich tytułowi bohaterowie, ale ubrani „po dzisiejszemu”. Ksiądz (Wojciech Siedlecki) w czarnych okularach, w kapeluszu, w sutannie z rubinowym obszyciem – najgorszy stereotyp księdza z dzisiejszych czasów. Pan (Roland Nowak) ubrany w dobrze skrojony czarny garnitur. Wójt (Wojciech Kalinowski) równie współczesny, zwyczajny, też dobrze ubrany w ciasny szary (o wiele tańszy) garnitur. Ich dialog toczył się w ciszy, bez wtóru muzyki. Dla aktorów mówienie staropolszczyzną stanowi duże wyzwanie – ale w tym przypadku, pomimo scenicznego ascetyzmu, znaczenia przebijały się dobrze do widowni. Bardzo drobnymi gestami, układem ciała, sposobem mówienia wszyscy trzej charakteryzowali swą różną pozycję społeczną, ale też określali indywidualny charakter granych postaci. Niezgoda między stanami była przez to oczywista i widoczna. Ale przecież w końcu: „[...] cóżkolwiek się na świecie dzieje / Ze wszego się krótkość czasu śmieje”... Pan, Wójt i Pleban na koniec rozprawy zaczynają kaszleć, a na ich chusteczkach pojawiają się ślady krwi. W ławkach do nich dosiadają się młode dziewczyny, ucharakteryzowane na Śmierć. Muzyka narasta. Zaczyna się szalony „taniec śmierci”. W koło, w rytm głośnej, ostrej muzyki, tańczą wszystkie stany. Nad sceną rozświetlony jest potężny napis RIP :] który już do końca spektaklu będzie dominował wizualnie. Dołączenie do standardowej łacińskiej formuły „Niech spoczywa w pokoju” emotikonu (kanciastego) uśmiechu także, jak myślę, stanowi współczesny ironiczny komentarz do problemu śmierci – że nie ma co się przejmować śmiercią, żyć trzeba!
Świetnym zabiegiem było sceniczne zmultiplikowanie postaci Śmierci. Niby rozwiązanie takie narzuca się, bo na średniowiecznych, renesansowych czy barokowych obrazach tańca śmierci, zawsze kościotrupów było sporo – śmierć była przypisana do tanecznej pary, dla każdego umierającego – ale w teatrze nie był to zabieg wcale oczywisty. W gnieźnieńskim spektaklu Śmierć roztańczyła więc wszystkie stany (z utworu Reja), ale później wdała się też (w drugiej części spektaklu) w rozmowy ze śmiertelnikiem, Mistrzem Polikarpem (czy Polikardem, jak jest nazwany w odnalezionym przed kilku laty starodruku).
Po tańcu, jedna ze Śmierci wwiozła na scenę na prosektoryjnym łóżku pokrytego plastikową masą, jak skorupą, mężczyznę. Śmierć z tego kokonu, jak ze skóry węża, wyłuskała ciało śmiertelnika. Nagi mężczyzna upadł na podłogę i drżąc, nie wiedząc, czy żyje, czy umarł. To Mistrz Polikarp (Paweł Dobek). Chciał widzieć śmierć – i ją zobaczył. Śmierć w spektaklu Libera grają młode, ładne dziewczyny – Kamila Banasiak, Zuzanna Czerniejewska, Martyna Rozwadowska i Joanna Żurawska. W czarnych sukienkach i butach na wysokim obcasie, z ogromnymi perukami na głowach. Na ich ciele i twarzy namalowane są stylizowane kości i czerwonawe mięso. Nie są przerażające. Śmierci są raczej uwodzicielskie, dowcipne, palą papierosy – są po prostu kobiece, kuszące nawet. Czasem się nudzą, czasem niecierpliwią.
Śmierć godzi się więc odpowiedzieć na pytania śmiertelnika, porozmawiać z nim. A rozmowa okaże się zaskakująca. Siedząc na prosektoryjnym stole – z dwoma Śmierciami po prawej, dwoma po lewej, Polikarp pyta, jak Śmierć na tym świecie się narodziła? Śmierci wyjmują jabłka i częstują Polikarpa – gdy w Raju Adam i Ewa spróbowali jabłek, ona pojawiła się na świecie. Potem w różnych, niekiedy zaskakujących sytuacjach scenicznych pojawiają się kolejne pytania: Czy dobrzy i źli spotykają się ze Śmiercią w ten sam sposób i czy po śmierci czeka ich ten sam los? Nie, ich drogi się rozchodzą. Czy ktoś uciekł śmierci? – tak, Chrystus ją przemógł (tym faktem sceniczna Śmierć jest bardzo zirytowana). Czy Śmierć umrze? – nie, lecz na koniec czasów będzie pokonana. Pytania są więc ważkie i jest ich sporo, a podane odpowiedzi w spektaklu brzmią przejmująco. Wielka w tym reżyserska zasługa – bo zarazem widowiskowość spektaklu mieści się w obrębie kultury masowej, ale słowa mówią o sprawach fundamentalnych. Zderzenie popkulturowej atrakcyjności formy, muzyki i wizualności nie rozbraja ciężaru staropolskich dialogów, ale nadaje im lekkości – dobrze się je słucha i „ogląda”.
Nie brak też jednak scen, moim zdaniem, chybionych. Domyślam się, że w zamyśle twórców „poezja” z piosenek Nagrobków miała równoważyć i rozbrajać ważkość pytań i odpowiedzi sprzed pięciuset lat i kontrować je poprzez ukazanie współczesnej relatywności wszystkiego. Tylko, że dzisiaj wcale wszystko nie jest relatywne, przynajmniej dla wielu widzów. Trywializowanie zaś – w moim przynajmniej rozumieniu – nie jest żadną współczesną odpowiedzią na Rozmowę o śmierci, ale raczej ucieczką od zadawania ważnych pytań i słuchania odpowiedzi. Można trywializować śmierć i bawić się nią, jak robią to Nagrobki – problem w tym, że także w ponowoczesnym świecie ona przyjdzie, także po nich. Równie chybione było w moim rozumieniu podświetlenie w jednej ze scen napisu RIP na tęczowo. Po co? Że niby ma być też o współczesnych sporach? Że to jakaś deklaracja twórców? Gest ten nie miał dla akcji wcześniej ani później żadnych scenicznych konsekwencji. Chyba, że miał być komunikatem, że „tęczowi” też umrą. Ale to kolejny banał.
Jednak jedynym fragmentem spektaklu, który wydał mi się absolutnie pusty (nawet wobec banalnych tekstów Nagrobków czy tęczowej iluminacji), było zaproszenie dwojga widzów na scenę, by ilustrowali staropolski przepis na przygotowanie kołacza z rodzynkami. Weszli, wsypali mąkę do miski, wlali mleko, dorzucili jajka. No i po tym odesłani zostali na swoje miejsca na widowni. We współczesnym teatrze modne jest, jak wiadomo, angażowanie widzów, ale w tym konkretnym spektaklu trudno zrozumieć ten zabieg. Jest on w tym przypadku stratą scenicznego czasu (jak cała zresztą sekwencja przygotowywania ciasta). Przecież bariera scena-widownia od początku była zburzona, cała pierwsza część toczyła się przy zapalonych na widowni światłach. To wybranie dwojga widzów powodowało jedynie dramaturgiczną i emocjonalną zapaść w odbiorze spektaklu. Absolutnie niczego, poza chwilą niecierpliwości i zażenowania, nie wniosło.
Nie jestem wobec tego spektaklu bezkrytyczny... Jednak mimo tych (i kilku innych jeszcze) zastrzeżeń uważam, że to bardzo interesujące i dobrze pomyślane dzieło teatralne. Atrakcyjne, prowokacyjne i niebłahe. To jeden z lepszych spektakli współczesnych.
Wracając jeszcze do scen spektaklu... Szczególne zainteresowanie „literaturoznawcze” wzbudził fragment o Śmierci, która utknęła w błotach koło Zawichostu i nie mogła stamtąd wyleźć. Ten fragment tekstu nie był znany przed odkryciem starodruku w Erlangen, więc jest to teatralna prapremiera (nie licząc czytania tekstu przez Jana Frycza ze śpiewem Adama Struga i Monodii Polskiej podczas Festiwalu Eufonie w 2019 roku). Liber zainscenizował ten fragment zaskakująco. Na scenie kłębią się obłoki dymu – pośród nich ubrana na biało śmierć z kosą i drewnianym kołem. Opowiada o swoich nieszczęsnych perypetiach na błotach pod Zawichostem, aż w końcu przysiada na deskach sceny przykryta gęstym dymem. Z opresji (utknięcia w błocie) ratuje ją Kmotr młody (tożsamy z Polikarpem). Chłop zaprasza Śmierć na chrzciny, by została matką chrzestną jego dziecka. Gdy Śmierć ruszyła podczas chrzcielnej zabawy w tany, umierają po kolei wszyscy biesiadnicy. Rozegrane jest to u Libera w formie zabawy z krzesłami, których zawsze jest o jedno mniej, niż bawiących się. Ten, któremu braknie krzesła – umiera (odchodzi za kulisy). Także zawiniątko z dzieckiem ląduje za sceną. W końcu, gdy zostali już tylko z chłopem we dwoje, Śmierć mówi mu, że stali się teraz kmotrami, więc może spełnić jedno jego życzenie. Kmotr powiedział, że nie chce umierać, ale Śmierć odpowiedziała że to niemożliwe, ale dlatego, że są kmotrami, przyjdzie po niego dopiero w późnej jego starości, gdy będzie chodził już o trzech nogach. W chwilę później stary już Kmotr (gra go teraz Wójt z pierwszej części) chcąc ukryć się przed Śmiercią, udaje cielę, kryjąc się między innymi jagniętami, granymi przez aktorów w futrach. Ale Śmierć i tak go dopada.
Po tym „interludium” spektakl kończy znamienna scena spajająca wszystkich w teatrze. Znów zaczyna taniec śmierci. Ale tym razem aktorzy do koła wciągają kolejnych widzów. Taniec obejmuje cały teatr – przestrzeń sceny i widowni. Taniec rockowy, monotonny, współczesny... Tańczą starzy i młodzi, tańczą wszystkie stany... Tańczymy wszyscy...
***
Krótka rozmowa ze Śmiercią na podstawie Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią Mikołaja z Mierzyńca oraz Krótkiej rozprawy między trzema osobami: Panem, Wójtem a Plebanem Mikołaja Reja, reżyseria: Marcin Liber, współpraca dramatyczna: Jarosław Murawski, Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, premiera: 18 stycznia 2020