"Prawiek i inne czasy" Olgi Tokarczuk w reż. Anny Sroki-Hryń, spektakl dyplomowy studentów IV roku kierunku aktorstwo teatru muzycznego Akademii Teatralnej, w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Maja Baczyńska w portalu Presto.
„Prawiek i inne czasy” w reżyserii aktorki, wokalistki i reżyserki Anny Sroki-Hryń („Lunapark”, „Huśtawka”) to jedna z najlepszych adaptacji literackich, które było mi dane zobaczyć. A przecież oryginalny tekst autorstwa polskiej noblistki Olgi Tokarczuk do najłatwiejszych nie należy. Powieść jest wielowątkowa, bohater zbiorowy, perspektywa uzależniona od tego, której postaci akurat się przyglądamy, a niektóre frazy językowe wręcz można celebrować.
Zresztą sama Tokarczuk napisała niegdyś: „Są książki, które piszą się same, kiedy znajdzie się dla nich odpowiedni głos. Inne potrafią latami na niego czekać rozpisane na notatki i szkice. Silny, pewny siebie i wszechwiedzący narrator »Prawieku i innych czasów« ze swoją skłonnością do krótkich zdań i nieco biblijnej frazy sprawił, że tworzenie tej książki było czystą przyjemnością. (…) To ten prawiekowy głos pomógł mi także odkryć moc fragmentu”.
Czas Lalki
Książkowy „Prawiek i inne czasy” uderza więc przede wszystkim pięknem języka – opisy czasu sadu czy czasu grzybni na długo zostają w pamięci, są tak poetyckie i zarazem plastyczne. To, jak Tokarczuk płynnie zmienia wspomniane perspektywy, świadczy o jej ogromnej wrażliwości i wnikliwej obserwacji świata. Przykładem tego może być podrozdział „Czas Lalki”, w którym oglądamy rzeczywistość z punktu widzenia psa: „Czasem zwierząt jest teraźniejszość. (…) Lalka najbardziej kocha Misię, dlatego zawsze stara się mieć Misię w zasięgu swojego rudego wzroku. (…) Misia ubiera się i wychodzi, Lalce się wydaje, że odchodzi ona na zawsze. Na zawsze co niedzieli idzie do kościoła. Na zawsze schodzi do piwnicy po ziemniaki. Kiedy znika z pola widzenia Lalki, znika na zawsze. Smutek Lalki jest wtedy bezgraniczny, suka kładzie pysk na ziemi i cierpi. Człowiek zaprzęga w swoje cierpienie czas. Cierpi z powodu przeszłości i rozciąga cierpienie w przyszłość. W ten sposób tworzy rozpacz. Lalka cierpi tylko tu i teraz”.
W przypadku teatralnej adaptacji, oczywiście, nie sposób było przełożyć wszystkie niuanse językowe i piękno metafor Tokarczuk, siłą rzeczy nie znalazło się też miejsce dla Lalki czy paru innych postaci (mimo że spektakl trwał ponad trzy godziny!). Twórcy sztuki znaleźli jednak własne sposoby na oddanie unikatowego nastroju Prawieku – miejsca, którego być może nie da się opuścić inaczej jak tylko we śnie.
Niezapomniane role
Przedstawienie zostało wystawione na scenie Teatru Collegium Nobilium przez studentów IV roku Aktorstwa Teatru Muzycznego na Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza (to ich spektakl dyplomowy). Choć sezon artystyczny TCN zaczął się w tym roku z powodu pandemii COVID-19 z opóźnieniem, warto było doczekać lata, by zobaczyć tak ciekawe widowiska, jak „Prawiek i inne czasy”; spektakl bardzo dobrze wyreżyserowany (szczególnie pełen napięcia i metafizycznej aury I akt!), znakomicie zagrany, mimo że poszczególne role wydawałyby się sporym wyzwaniem nawet dla aktora doświadczonego. Bardzo dojrzale gra tu zwłaszcza Jagoda Jasnowska obsadzona w roli wiejskiej „wariatki” Florentynki, która oszalała na skutek różnych nieszczęść życiowych i której jako pierwsza okazała serce bodaj najbardziej kontrowersyjna postać w okolicy – atrakcyjna, dzika i obdarzona niebywałą intuicją Kłoska. Odgrywająca tę rolę Karolina Piwosz idealnie do niej pasuje, aczkolwiek przyznam szczerze, że mając pewne wyobrażenie Kłoski po lekturze książki Tokarczuk, wyobrażałam ją sobie jako nieco bardziej hardą w obliczu trudów życia. W ujęciu Piwosz Kłoska staje się natomiast kobietą dość płaczliwą, zarazem matką taką jak i inne – i może dzięki temu przynajmniej łatwiej nam się z nią utożsamić. Zapada w pamięć także Olga Lisiecka w roli Genowefy – udało się jej oddać zachodzące w kobiecie na przestrzeni lat przemiany. Na słowa uznania zasługuje w tym miejscu reżyserka, która dokonała trafnego wyboru poszczególnych wątków powieści. Dzięki temu historię kilku pokoleń miejscowych rodzin poznajemy głównie z perspektywy kobiet, od których los od zawsze zbyt wiele wymagał. Co więcej, udaje się uchwycić pewną symetrię pomiędzy przeżyciami Kłoski oraz Genowefy, a przecież łatwo mogło się to zagubić w mnogości wątków.
Jaki jest Bóg?
Jest w tym spektaklu też kilka scen absolutnie przejmujących, poza samym faktem, że śledzenie losu rodziny z pokolenia na pokolenie już samo w sobie skłania do zadumy, a nawet wzrusza. Niesłychanie mocne są sceny, gdy Kłoska pierwsze dziecko rodzi martwe, kiedy Genowefa opłakuje swoją wielką miłość, Żyda Eliego zamordowanego na jej oczach przez Niemców (poniekąd na skutek tych przeżyć kobieta utraci później władzę w nogach) czy kiedy córka Kłoski Ruta zostaje zgwałcona w lesie… To takie momenty, gdy siedząc na widowni, można się szczerze rozpłakać.
Cały młody zespół doskonale udźwignął emocjonalnie swoje role, wypadł przekonująco niemal w każdej przestrzeni czasowej, w której w danym momencie toczy się akcja. A czas w tekście Tokarczuk ma kluczowe znaczenie, jest tajemnicą, która wymyka się bohaterom uwikłanym w różne światy, w które zaplątał ich Bóg… Tych rozważań o Bogu w teatralnej wersji „Prawieku…” jest bardzo dużo, w pewnym sensie to filozoficzna opowieść z dygresjami o relacji człowieka i Boga, a raczej pomysłowymi fantazjami na ich temat. Jaki jest Bóg i dlaczego zsyła na człowieka tyle cierpień? O to nieustannie dopytują mieszkańcy Prawieku…
Gdy światło zostaje zapalone przedwcześnie…
Jednakże nie sposób mówić o „Prawieku…” Anny Sroki-Hryń, pomijając aspekt muzyczny. Autorem muzyki w spektaklu jest Mateusz Dębski, któremu na scenie towarzyszą: Helena Matuszewska (suka biłgorajska, fidel płocka, rebab turecki), Wojciech Gumiński (kontrabas), Szymon Linette (instrumenty perkusyjne) i Mateusz Szemraj (gitary, ud, cymbały). I ten element scenicznego „Prawieku…” jest naprawdę bardzo dobry, melodie wpadają w ucho, świetnie też wykorzystywany jest potencjał rytmiczny kryjący się w interakcji muzyków z aktorami. Warto też wspomnieć o bardzo rzetelnym przygotowaniu muzycznym tych ostatnich i fantastycznej choreografii (Ewelina Adamska-Porczyk). Jedynie w drugim akcie ulokowanie głównych rozważań poszczególnych bohaterów w nieco eklektycznie zestawionych po sobie piosenkach może budzić pewne zastanowienie. Brak tu trochę zanurzenia się w psychice postaci w sposób inny niż pospieszne wyśpiewywanie swoich myśli i uczuć (a chwilami wykrzyczenie) tekstami piosenek napisanych przez Wiesławę Sujkowską. Niekiedy przeszkadza w tym i nagłośnienie, niepozwalające wsłuchać się do końca w wypowiadane słowa, czego szczególnie żal, gdy chodzi o bezpośrednie cytaty noblistki. I w tym wszystkim zadziwia najbardziej finał – krótki i cichy, jakby nagle urywający całą opowieść. A choć jest on niewątpliwie symboliczny z uwagi na ogrywany w nim istotny dla całej historii rekwizyt, młynek do kawy, to niestety w dużej mierze umyka naszej uwadze. Może dlatego, że wtedy jeszcze jesteśmy zbyt oszołomieni wszystkim tym, co było wcześniej i nie czujemy się gotowi na tak nagłe zapalenie świateł.
Tylko o ludziach
Niemniej realizacja zasługuje na najwyższe słowa uznania, zarówno dla reżyserki, jak i dla młodych aktorów, którzy potrafili tak głęboko przeanalizować odgrywane przez siebie postaci i nauczyć się trudnych muzycznie, a także aktorsko i ruchowo partii. Ostatecznie każdy z bohaterów ma tu własną historię cierpienia, przesłaniającą historię świata (czy światów), w który został uwikłany. O nie, historia i dla Tokarczuk stanowi jedynie pretekst do opowiadania o ludziach, dlatego uparty widz znalazłby tu może trochę historycznych nieścisłości. Ale nie po to „Prawiek…” powstał, aby traktować go jako źródło wiedzy o historii. Tutaj opowiada się o zmaganiach człowieka z losem, o akceptacji, która przychodzi z upływem lat, o zmianach, które są mniej lub bardziej konieczne, zachodzą w nas lub poza nami. Liczy się więc tylko, że Prawiek to „…Dom, w którym wszystko się kończy i zaczyna. To miejsce dane przez Boga, w którym ludzie uczą się żyć” – powtarzając za studentami IV roku ATM. I oby mieli rację – znajdujemy się w pewnych miejscach głównie po to, aby się czegoś nauczyć. A akurat z tego, czego nauczyli się studenci IV roku ATM podczas pracy nad „Prawiekiem i innymi czasami”, należy być nieskoczenie dumnym.