"Ulissesa" nie można oczywiście "przedstawić" na scenie tak jak nie można go opowiedzieć, uporządkować ani wtłoczyć w ramy jakiejś koncepcji interpretacyjnej. Tę "Odyseję XX wieku" można tylko "odbywać" - to jest błąkać się w labiryncie smaków, zapachów i dźwięków, przelotnych spostrzeżeń, wspomnień i urwanych myśli. W labiryncie, który Joyce zbudował na ulicach Dublina, by za pomocą misternych aluzji uczynić Dublin labiryntem świata. Po Joyce'owskim świecie można tylko podróżować, wdychać jego woń, postrzegać barwy, podejmować refleksje, które inspiruje, rozwijać je po swojemu. I można jeszcze odtwarzać wrażenia z tej podróży. Na papierze - albo w cyklu scenicznych obrazów. Nie zważając na chronologię, nie ulegając fałszywej pokusie, by zamknąć "dzieło otwarte". Molly i Leopold Bloom w dusznej sypialni. Ciasna, obskurna przestrzeń, scena jest na wyciągnięcie ręki. Widzowie siedzą tuż obok małżeńskiego łóżk
Tytuł oryginalny
Tak, to jest Joyce
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 32