18 lipca 2021 roku mija kolejna rocznica urodzin Tadeusza Łomnickiego – genialnego polskiego aktora i wielkiego pedagoga. W swoim dojrzałym okresie tworzył kolejne mistrzowskie kreacje aktorskie na scenach warszawskich teatrów a w murach Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, której też był (w latach 70. wieku XX) rektorem, lepił młode aktorskie talenty. Pisze Waldemar Matuszewski.
Przez lata prowadził - na zajęciach w Sali Baletowej (dziś jego imienia) - z kolejnymi pierwszymi rocznikami Szkoły (zaraz na pierwszym semestrze) przedmiot o nazwie „elementarne zadania aktorskie”, nadając tym zmaganiom miano „teatru na pustej podłodze”. Tak Tadeusz Łomnicki nazwał swoją metodę pracy z młodymi ludźmi – „bo odbywała się bez jakichkolwiek rekwizytów, za najważniejsze uznając ciało aktora, jego ruch, gest, głos”. W ten sposób Mistrz „ukazywał im możliwości, o jakie sami siebie nie podejrzewają”.
Krzysztof Luft, jeden z wielu absolwentów PWST z okresu, w którym Tadeusz Łomnicki był rektorem uczelni przy Miodowej, nadał swojemu dokumentowi filmowemu o Mistrzu Łomnickim tytuł „Uczniowie Łoma”. Nie było w tym tytule nic poufałego. W żargonie teatralnym Aleksander Zelwerowicz był „Zelwerem”, o Janie Świderskim sceniczni koledzy mówili „Świder”, Zbigniew Zapasiewicz był „Zapasem”, Tadeusz Łomnicki - był Łomem. Młodzi aktorzy w rozmowach o wielkich aktorach podchwycili od starszych te znacznie „poręczniejsze” od pełnych nazwisk ich skróty. Łom - tak o swoim Mistrzu mówili za jego plecami. Śmiertelnie się go bali i… kochali (czasem nie od pierwszego wejrzenia) – „Łom” potrafił, w swojej niecierpliwości, być dla nich potworem, ale gdy zagrałeś pięknie, potrafił ucałować cię w rękę – w przenośni lub „w realu”. Był im ojcem.
Mistrz nie tylko wyzwalał kolejne aktorskie talenty, ale brał odpowiedzialność za ich przyszłą drogę, a szczególnie za ich start. Na scenie jego Teatru Na Woli – z braku Sceny Szkolnej, o której marzył i którą projektował - pokazywane były (w kontakcie już z prawdziwym teatralnym, nie szkolnym, widzem) efekty ćwiczeń spod znaku teatru na pustej podłodze, wielu z adeptów sztuki aktorskiej kończących ówczesną PWST trafiło natychmiast do jego teatru: Dorota Stalińska, Krzysztof Kołbasiuk, Mariola Czubasiewicz, Adam Ferency, Grzegorz Wons, Wojciech Stefaniak, Jolanta Żółkowska, Andrzej Golejewski, Michał Anioł, Maciej Kujawski i wielu, wielu innych młodych aktorów zyskiwało zaraz po Szkole etat aktorski w stolicy i możliwość zagrania pierwszoplanowych ról mając za partnerów wybitnych aktorów tego zespołu.
Do rektora i do dyrektora Łomnickiego mogli ci młodzi artyści zwrócić się z każdą prośbą, nawet najbardziej niemożliwą do spełnienia w socjalistycznych realiach – wtedy z pomocą przychodził im wysoko postawiony działacz partyjny, którym był „towarzysz” Łomnicki. Oprócz zawodowego startu „uczniowie Łoma” zawdzięczali mu bardzo wiele załatwionych trudnych życiowych spraw, których święty od spraw niemożliwych nie potrafiłby załatwić. Potrafił ten, który im ojcował.
Piszący te słowa, student reżyserii warszawskiej PWST z okresu, w którym Tadeusz Łomnicki był jej rektorem, zawdzięcza swojemu Mistrzowi wszystko: reżyserskie narodziny (po czterech latach terminowania w Teatrze Na Woli – jako asystent reżysera), dyplom reżyserski pod Jego opieką pedagogiczną w postaci spektaklu „Sędziowie” – „Klątwa” Stanisława Wyspiańskiego, w którym zagrała cała plejada znakomitych aktorów tego Teatru – poza… Tadeuszem Łomnickim, któremu początkujący reżyser nie śmiał (jak syn swojemu ojcu) zaproponować roli w pierwszym swoim przedstawieniu.
W dniu premiery dyrektor Łomnicki zaproponował niedawnemu asystentowi reżysera etat reżyserski w swoim teatrze. Zaraz na początku pracy zawodowej otrzymałem etat reżyserski w warszawskim teatrze! – taki był Tadeusz Łomnicki. Gdyby wymienieni powyżej (i ci, których z braku miejsca nie zdołałem wymienić) „uczniowie Łoma” zechcieli ujawnić, co zawdzięczają swojemu wielkiemu nauczycielowi, bylibyśmy zdziwieni ogromem dobra, które czynił (najbardziej zdumieni byliby ci, którzy nie potrafią widzieć w genialnym Aktorze niczego innego poza faktem, że przez pewien okres należał do PZPR).
Kiedy w roku 1992 na scenie Teatru Nowego w Poznaniu podczas próby generalnej niezwykle zapowiadającego się „Króla Leara”, genialny aktor zmarł nagle na scenie, byłem już reżyserem z pewnym dorobkiem, dyrektorem teatru, wiedziałem, że odszedł właśnie Mistrz, któremu wszystko to zawdzięczałem. Napisałem wtedy w skromnym wspomnieniu – nie tylko w imieniu swoim, ale całej rzeszy „uczniów Łoma”: odszedł ten, który po ojcowsku i z pasją rozdawał swoim uczniom wszystko to, co miał w sobie najlepszego.