"Emigrantki" Radosława Paczochy w reż. Elżbiety Depty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Paweł Stangret, członek Komisji Artystycznej 27. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Bohaterki pokazują, że mają dwie tożsamości – emigrancką i kobiecą. Obydwie są opresywne, są dla nich więzieniem, do życia którym umieją się dostosować. Z czasem jednak rozumieją, jak przekuć je w swój atut.
Emigrantki Radosława Paczochy w reżyserii Elżbiety Depty z gdańskiego Teatru Wybrzeże to interesujący portret kobiet, które wyemigrowały z Polski w celach zarobkowych. Spektakl pokazuje też, w jaki sposób można mówić o kobietach pracujących za granicą. Otwarcie unijnego rynku stworzyło okazję do swobodnego przekraczania granic i podejmowania pracy. Jednak zajęcia te są najprostsze, takie, którymi nie chcą parać się obcokrajowcy. Zamieszkałe w Brukseli bohaterki spektaklu trudnią się sprzątaniem mieszkań.
Osią akcji jest sytuacja, w której dwie starsze kobiety, będące na emigracji już kilkanaście lat, wprowadzają w arkana „życia jak szczur” – jak same definiują swoje położenie – młodą emigrantkę. W trakcie intrygi okazuje, że ona nie poszukuje pracy, lecz chce napisać książkę o Polkach pracujących na emigracji w Unii (to zadanie udaje się jej, książka odnosi sukces). Jednakże prawdziwym celem Moniki jest zasmakowanie w życiu, jakie wiodą takie kobiety. Robi tak ponieważ jej matka wyemigrowała w czasach PRL, a ona była „zostawionym” w Polsce dzieckiem.
To wpuszczenie perspektywy drugiej strony, ponieważ Zosia i Tereska tęsknią do swoich dzieci, troską o nie usprawiedliwiają swoją emigrację. Tym samym kondycja współczesnego emigranta ma paralelę w postaci emigracji zarobkowej w PRL, a literacko jest „odpowiedzią” na Emigrantów Sławomira Mrożka (choć sam tekst, ani spektakl nie odwołuje się do tego dramatu, to istnieje on przecież w recepcji jako kanoniczny portret Polaków na obczyźnie).
Bohaterki wynajmują jak najtańsze mieszkanie, w piwnicy pomiędzy rurami kanalizacyjnymi, które szumią, z których wybijają fekalia, które śmierdzą (o tym jest mowa w tekście). To o tyle istotne, ze rury stanowiące scenografię spektaklu (autorstwa Agaty Andrusyszyn-Chwastek) wychodzą również na widownię. W systemie kanalizacyjnym słychać szum, odgłosy i gwar „ludzkiego” życia (tymi określeniami – ludzi i szczurów – posługują się bohaterki opisując swoją kondycję). Prosty zabieg scenograficzny jest znakiem tego, że my też jesteśmy w tej piwnicy, że nie jest to problem, który nas nie dotyczy. Każdy z nas albo jest eurosierotą, albo ma kogoś w rodzinie, albo sam ma w swoim doświadczeniu epizod zagraniczny. Wyjście do widowni ma jeszcze jedną funkcję. Spektakl opowiada o kobietach – przede wszystkim matkach, a to znaczy, że eurosieroctwo jest tutaj społecznie dużo bardziej dotkliwe niż w przypadku wyjeżdżających mężczyzn. Poza tym, mimo takiej siły oddziaływania społecznego, emigrantka jest pojęciem w debacie publicznej tabuizowanym. Nie mówi się o tym zjawisku, w świadomości społecznej emigrant to kondycja właściwa dla mężczyzny, a emigracja opisywana jest z męskiej perspektywy i dotyczy męskich problemów.
Spektakl nie tylko skupia się na kobiecych bohaterkach po to, żeby oddać im głos i pokazać opis emigracji z kobiecej perspektywy. Głównym problemem pozostają przyczyny emigracji. Uwłaczająca godności praca sprzątaczek, którą wykonują w Brukseli, pogardliwe traktowanie przez Belgów, wykorzystywanie, molestowanie, napastowanie, poniżające warunki życia – są dla bohaterek codziennością. O tym mówią dość swobodnie. Prawdziwym problemem i prawdziwą traumą jest sam fakt emigracji, konieczność emigracji, zmierzenie się z uzmysławianymi przyczynami emigracji.
Oczywiście, głównym elementem są tutaj kwestie finansowe. Pieniądze, które można zarobić, bieda, która doprowadziła do wyjazdu są słowami odmienianymi przez wszystkie przypadki. Jednak prawdziwą traumą pozostają przyczyny wyjazdu tkwiące w tym, jaką pozycję zajmowały te kobiety w kraju. Kondycję finansową można podreperować („zostawionym” dzieciom w kraju stworzyło to dogodną pozycję materialną). Analogią jest tu postawa Moniki, która nie oszczędza każdego centa, dla której kwestie finansowe nie są problematyczne, a w czasach biedy PRL miała zabawki z Zachodu. Widać to w jej sposobie mówienia (znacząco odmiennym od pozostałych bohaterek), w którym nie ma kwestii przeliczania wszystkiego na dniówki.
Jednakże rozmowa o pieniądzach jest tylko sposobem na zagadanie rzeczywistości, na odwrócenie uwagi od realnych problemów. Prawdziwą bowiem traumą bohaterek jest przemoc domowa, brak jakiegokolwiek wsparcia z męskiej strony (mężów, synów, panów policjantów itd.). Patriarchalny wzorzec, w którym oczywiste jest, że za utrzymanie odpowiada kobieta – ona ma wyżywić dzieci, ona ma dogadzać mężczyznom (Teresa dorabia jako prostytutka i to nie z przyczyn finansowych) – skutecznie odebrał im godność. Dlatego tak łatwo dostosowały się do emigracyjnego poniżenia, bo w byciu poniżaną zostały ukształtowane. „Obywatele drugiej kategorii” jak same o sobie mówią Polki. W emigracyjnym poniżeniu czują się dużo bardziej wartościowe aniżeli w kraju. Tam bowiem nie mają żadnych perspektyw, tutaj mogą chociaż zarobić, zaś poziom dostrzegania w nich człowieka jest taki sam po obu stronach granicy.
Emigracyjne poniżenie jest dla nich ucieczką od tego, co zostawiły w kraju. Tutaj mogą przynajmniej zakryć się statusem emigrantki – tymczasowym, przejściowym, że to „tylko dla pieniędzy”. Z polskiego poniżenia nie mają ucieczki ani jego wytłumaczenia. Jednak to ono je ukształtowało. Dlatego bohaterki przenoszą wzorce zachowań wyuczone czy narzucone siłą w Polsce, do Brukseli. Zosia (w tej roli Małgorzata Brajner) jest ofiarą – Matką-Polką poświęcającą całą siebie dzieciom i widzącą w tym „krzyż Pański” – jej religijność w Belgii jest żywcem przeniesiona z polskiej prowincji (podobnie jak ksiądz Zbigniew powiela model wiejskiego proboszcza). Tak samo jak Teresa (w tej roli Katarzyna Figura) „nie umie przestać być ofiarą przemocy” jak ją sportretuje dziennikarka.
Aktorki (Brajner i Figura) dużo mocniej akcentują tę relację niż w dramacie. Ich relacje sceniczne przypominają toksyczne przemocowe małżeństwo (Figura jest ubrana w koszulę i spodnie). Brajner cały czas patrzy się jak żona-ofiara przemocy, ze strachem, a jednocześnie z jakąś formą miłości. Na tym tle gra Justyna Bartoszewicz (w roli Moniki) jest również dużo wyrazistsza niż w dramacie – ona tu nie pasuje wyglądem, zachowaniem, ale też ewidentnie statusem materialnym. W dramacie to zaskoczenie jest chwytem kompozycyjnym i ośrodkiem akcji – tutaj sceniczny portret pokazuje, że zostawione w Polsce dzieci rzeczywiście mają zapewnione warunki materialne dzięki emigracji matek. Jednakże „ciotki” nie zastąpią podstawowej relacji z matką, jej brak będzie traumą na całe życie.
Monika poprzez „analizę uczestniczącą”, chce kilka miesięcy pożyć jak, prawdopodobnie, jej matka kiedyś, chciałaby zrozumieć, dla czego została porzucona i czy rzeczywiście poziom materialny jest prawdziwym argumentem emigracji. Zrozumienie tego, że nie zawsze tak jest, jest jeszcze boleśniejsze dla Moniki, a doświadczenie przyjemności polegającej na odkryciu swojej wartości – chociażby jedynie jako dostarczycielce „grosza” – jest jeszcze bardziej rozdzierające dla tych emigrantek.
Główną sytuacją sceniczną w spektaklu jest wieczór przywitania Moniki, która w celu ocieplenia relacji przyniosła wino, a impreza wymknęła się spod kontroli. Pijane kobiety w bieliźnie tańczą, śpiewają, śmieją się i zwierzają się sobie. Rozebranie aktorek może wydawać się dość prostym znakiem girl power, jednak ich ciała stają się ciałopozytywne. W jednej ze scen pijackie dolegliwości równolegle przeżywają Monika i Teresa układając się po dwóch stronach sceny w takie same pozycje. Emocje są takie same u zostawionych i wyjeżdżających.
Widać w tym somatyzację tak silnie akcentowaną przez dyskurs feministyczny, osadzający kobiecą tożsamość w świadomości ciała. Kobiecość bohaterek akceptowana na poziomie cielesności staje się dla nich zadaniem, uświadamiają sobie one swoją wartość – bardziej jako kobiety niż jako Polki czy emigrantki. Bohaterki odnajdują siebie, zbudowały swoje dalsze życie – jedna wyjechała do Brazylii i tam prowadzi kawiarnię, inna wróciła do Polski i zamieszkała z dziećmi, Monika jest w ciąży i ma plan być matką „nie na odległość”. Wszystkie te losy zostały przez nie wypracowane, są wynikiem ich świadomych decyzji i wysiłku włożonego w ich realizację.
Doświadczenie emigracji nie tylko pomogło im finansowo, ale pozwoliło odkryć swoją kobiecość, a w konsekwencji człowieczeństwo. Pytaniem, z jakim wychodzimy z teatru, jest: dlaczego dopiero w brukselskiej piwnicy?
Radosław Paczocha EMIGRANTKI. Reżyseria: Elżbieta Depta, scenografia: Agata Andrusyszyn-Chwastek, światło: Magdalena Gajewska, muzyka: Maciej Szymborski, konsultacja choreograficzna: Nicola Egwuatu. Premiera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku 20 lutego 2021.