Bunt kobiet w Bagateli to z pewnością nie ostatnia taka sprawa w polskim teatrze repertuarowym. Ma na to pewnie wpływ zmiana pokoleniowa - dla części młodych pracownic teatrów znoszenie poniżenia i milczenie są po prostu niewyobrażalne - pisze Witold Mrozek w Dwutygodniku.
"Kobiety z Bagateli mówią: Mayday", "#metoo po krakowsku". 6 listopada przejdzie do historii polskiego teatru. Kobiety, aktorki, pracownice teatru - także te, które nie wychodzą na scenę - masowo wystąpiły przeciwko molestowaniu seksualnemu, którego miały doświadczać ze strony dyrektora Teatru Bagatela, Henryka Jacka S. Miało ono trwać przez około dekadę. Nie chodzi o jedną osobę, która doświadczyła przemocy. Ani o trzy. List z prośbą o interwencję do prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, któremu podlega Teatr Bagatela, podpisało aż 16 aktorek i innych pracownic. Część z nich stanęło z kamerą twarzą w twarz, uwiarygadniając protest swoimi nazwiskami. Wcześniej liczyły na załatwienie sprawy bez sensacji. Wiem o tym, bo sytuację w Bagateli obserwuję od środka. Od końca września współpracuję z teatrem jako dramaturg przy spektaklu "Żyd z Wesela" w reżyserii Klaudii Hartung-Wójciak. Pisanie o czymś, w czym się uczestniczy, rodzi licz