EN

28.03.2022, 14:58 Wersja do druku

Święto teatru: „Młodzik” Dostojewskiego w Ochocie

„Młodzik” Fiodora Dostojewskiego w reż. Igora Gorzkowskiego w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w „Polska Times”.

fot. Artur Wesołowski

Magia teatru polega na tym, że jasne odpowiedzi nie są nam w „Młodziku” potrzebne. Czujemy przez skórę, że ta historia była nam potrzebna. Może i niezbędna.

Ten tekst napisał mi się 27 marca w Międzynarodowy Dzień Teatru. I chyba nie ma w tym przypadku. Tak się składa, że dwa razy odwiedzałem ostatnio pozostający nieco na uboczu, jakby offowy Teatr Ochoty. I dwa razy tamtejsze spektakle zdały mi się być świętem teatru, nieoczywistego, niedosłownego, ale też nie drażniącego kabotyńskimi zabawami formalnymi, albo publicystyczną dydaktyką.

Pytania o rosyjską duszę

Wcześniej była „Noc ciemna” przyrządzona przez Michała Zdunika według tekstów Franza Kafki. Teraz zapraszał sam dyrektor Igor Gorzkowski do świata Fiodora Dostojewskiego. Adaptacja powieści „Młodzik” była kontrowersyjna także z powodów pozamerytorycznych. Toczy się spór o obecność Rosjan w kulturalnym obiegu podczas wojny. Gorzkowski wystawił „Młodzika” jeszcze przed wszystkim. Ale czy powinno się go oglądać teraz? Zwłaszcza, że związki Dostojewskiego z wielkoruskim szowinizmem są znane.

A zarazem przecież nie o tym są jego książki. Co więcej, chociaż „Młodzik” ma bardzo rosyjski klimat, to przecież stawia uniwersalne kwestie dotyczące ludzkiej natury. Owszem, prezentuje nam się kawałki rosyjskiej duszy, z jej fatalizmem i okrucieństwem, ale czy jest to afirmacja? Nie sądzę. Trudno zaś rozmawiać o świecie, o Bogu, o człowieku, wyrzucając Dostojewskiego na śmietnik – choćby przejściowo.

Wyszedłem oszołomiony tym kameralnym spektaklem, chociaż nie mam stuprocentowej pewności, czy rozumiałem poprawnie każdą jego minutę. Z potężnej książkowej kobyły Gorzkowski, także autor adaptacji, wybrał jeden wątek. Dziewiętnastoletni Arkadij Makarowicz Dołgoruki, syn chłopa, przyjmuje na chwilę posadę sekretarza starego Księcia i zostaje wplątany w ciąg miłosno-rodzinnych intryg wokół niego. Przede wszystkim rozgrywki między córką Księcia Kateriną Nikołajewną i jego kochanką Anną Andrejewną.

Nie wszystkie sytuacje są przejrzyste. Nie do końca wiemy, kim jest demoniczny Łodyżkin. Albo melancholijny, choć zaplątany w cudze tajemnice, Triszatow. Czyni to całą historię mglistą, poplątaną, pełną zagadek i ponurych zakamarków. A mimo to ogląda się to z narastającą satysfakcją, z zaciekawieniem, w paru miejscach wręcz w uniesieniu.

Owady pod szkłem?

Przestrzeń dziania się jest organizowana przez efektowną scenografię Honzy Polivki. Jej kluczowym elementem są drzwi po obu stronach sceny. Co chwila któraś z postaci przez nie zagląda, podpatruje innych, albo znika za nimi, wywołując pytania o jej dalszy los. Bohaterowie paradują w kostiumach Magdaleny Dąbrowskiej, niby staroświeckich, a przecież dziwacznych, nie całkiem dosłownych. Tłem bywa za to muzyka umyślnie złożona z rosyjskich, dość konwencjonalnych „standardów”.

To ciekawe, ale żadna z postaci nie wywołuje w nas odruchu pełnego utożsamienia się, nawet główny, bardzo młody bohater, wygadujący rzeczy straszne, będący kimś w rodzaju XIX-wiecznego freaka. Momentami obserwujemy ich wzajemne relacje niczym rojenie się owadów pod szkłem, w jakimś laboratorium. A przecież to nas jednak wciąga. Nie pozostawia obojętnymi. Stąd końcowa owacja na stojąco.

fot. Artur Wesołowski

Nawet wtedy, kiedy dostajemy rozmaite fabularne skręty w bok. Jak choćby kiedy słuchamy obłędnego monologu Triszatowa, snującego wizje jakiejś niesamowitej, wyobrażonej opery o Fauście. Czy to tylko ozdobnik, wtręt, czy ciąg dalszy dyskursu, jaki się przed nami toczy?

Dyskursu o czym? Może o tym, co pada w finale. Młody Arkadij głosi filozofię indywidualnej wolności, skądinąd sprzecznej z mechaniką rosyjskiego społeczeństwa, ale będącej w istocie pochwałą egoizmu (przyprawianego na dokładkę na początku silnym odruchem antykobiecej nieufności). A przecież nie wytrwa on w tym. Popada w zależności od obu kobiet. Ale nie umie też zachować neutralności wobec tragedii starego Księcia. Choć równocześnie nie znajduje pomysłu na efektywną reakcję. Pozostaje widzem, którego samo życie pożera, upokarza, druzgocze.

O czym oni opowiadają?

Pięknie to jest opowiedziane przez aktorów. Mamy pięcioro młodych, którzy dopiero co mówili do nas opowiadaniami Kafki, oraz doświadczonego Janusza R. Nowickiego. Od niego wypadałoby zacząć. Książę, stary trzpiot, wyznawca beztroskiego hedonizmu, ale i życzliwości wobec świata, zmienia się na naszych oczach w miażdżonego okolicznościami, choć i własną słabością, szaleńca. Rola Nowickiego pełna jest detali, zaśpiewów, ticków i gestów rodem z teatru psychologicznego, choć przecież wykracza poza kanony ścisłego realizmu. Dla młodych aktorów to obcowanie z mistrzostwem starszego kolegi musiało być ważną lekcją.

Zapewne było lekcją, chociaż także po wypisach z Kafki mam wrażenie, że oglądam artystów mocno już ukształtowanych. Krzysztof Oleksyn daje równorzędny popis jako Arkadij. Jego wiecznie wilgotna twarz, jego grymasy, kiedy przemawia bezpośrednio do publiki (w Teatrze Ochoty gra się tuż przy widzach), jego mowa ciała, nawet kiedy pozostaje niemym świadkiem tragedii innych, mówią tyle, że starczyłoby dla kilku doświadczonych aktorów. Jest delikatnie młodzieńczy i zarazem drażniąco trwały. Ale czy na pewno? Finał temu przeczy. To wspaniała rola!

A Paweł Janyst jako pokręcony, ruchliwy niczym wielki robal Łodyżkin? Wszechobecny i wszechwiedzący. Ileż w tej roli brutalnego obnażania ludzkiej małości, ale przecież i jakiegoś mimowolnego błagania o empatię nawet dla złego człowieka. Chapeau bas!

Malwina Laska okazuje się mistrzynią mimiki jako córka Księcia. Trudno nie zapamiętać jej ust układających się w całą gamę sztucznych uśmiech ów, jej policzków dobierających sobie kurczowo miny. Kim jest ta kobieta, pytamy sami siebie, i nie znajdujemy jednoznacznej odpowiedzi. Jest w każdym momencie kimś innym. Aktorka przekracza granicę wieku. Jest młoda i równocześnie w pełni dojrzała. I jest kompletnie kimś innym niż Siostra z „Nocy ciemnej”. Pełna amplituda!

Może najprostszą postacią jest tu delikatna, żywiołowa, miotająca się Anna Andrejewna Irminy Liszkowskiej. Jest prosta, bo tak tę postać napisano. A jednak i w tym przypadku aktorka nie pozwala nam niczego być do końca pewnym. Ba, chwilami nadaje atakom wesołości Anny złowrogiego bez mała zabarwienia.

No i Michał Pawlik, absolwent łódzkiej filmówki, aktor z „Supernovej” i z „Rojsta 2”. Początkowo jego Triszatow jest pasywny, uległy, niemal płaczliwy. Z woli autora scenariusza nie dowiemy się, co oznacza jego (nieudane?) samobójstwo. O co mu właściwie chodzi? Co z sobą niesie?

Potem Pawlik powraca na scenę jako postać coraz mocniejsza, choć z typową dla rosyjskiej duszy skłonnością do użalania się, także nad własnymi pokusami by czynić źle. Triszatow staje się charyzmatyczny, a jego erudycyjnego, zarazem mocno szalonego monologu o Fauście (i o utworze Dickensa) słuchamy z zapartym tchem. Szykuje się nam aktor dużej klasy, jeśli jego talent nie zostanie zmarnowany.

Mimo wszystko kiedy przyszedł upiorny finał, nie mogłem nie powtarzać pytania: „O czym to jest?”. I powtarzam je do teraz, nawet jeśli próbowałem tu na nie odpowiedzieć. Magia teatru polega na tym, że jasne odpowiedzi nie są nam potrzebne. Czujemy przez skórę, że ta historia była nam potrzebna. Może i niezbędna?

Tytuł oryginalny

Święto teatru: „Młodzik” Dostojewskiego w Ochocie

Źródło:

„Polska Times” online
Link do źródła

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

27.03.2022