EN

8.04.2023, 15:26 Wersja do druku

Święta u Szekowskich: Razem pracujemy, razem wypoczywamy

Agnieszka Możejko-Szekowska i Piotr Szekowski to para i w życiu, i na scenie. Na co dzień pracują w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. I – jak zapewniają – ciągłe przebywanie razem zupełnie im się nie nudzi. Opowiadają nam o przygotowaniach do Wielkanocy, codziennym życiu i o swoim pierwszym spotkaniu.

fot. Bartek Warzecha

Za moment święta...

Agnieszka Możejko-Szekowska: Ale czekają nas jeszcze przedświąteczne, wiosenne porządki. W moim domu rodzinnym zawsze się sprzątało przed świętami i chyba wrosłam w tę tradycję. Kiedyś nawet próbowałam przeżyć ten czas bez tego „rytuału”, ale świąteczna atmosfera jest jednak bardziej wyczuwalna w czystości i w odpowiednio przystrojonym domu.

Piotr Szekowski: Każdy pretekst do większych porządków jest dobry. Trzeba też pamiętać, że nie można tego czasu spędzić tylko na sprzątaniu. Tryb naszej pracy jest dosyć intensywny, więc święta to musi być czas naprawdę dobrego odpoczynku. Dlatego też do śniadania wielkanocnego nie sia-damy jakoś bardzo wcześnie.

AMS: W święta wychodzimy po prostu z naszego rytmu codziennego.

PS: Śniadanie wielkanocne jemy w gronie najbliższych, a drugi dzień świąt spędzamy zwykle na odwiedzinach.

AMS: To nasze najbliższe grono rodziny jest dość liczne. I nie mam wątpliwości, że takie rodzinne, gwarne święta to bardzo wartościowy czas, zwłaszcza dla dzieci.

Święta to też jedzenie.

PS: Wielkanoc w tym kontekście jest u nas dość tradycyjna – polska kuchnia, którą pamiętamy z domów rodzinnych. Oprócz tego, jako „niedzielny kucharz” (a może bardziej świąteczny) przyrządzam też kilka swoich specjalności z kuchni orientalnej.

AMS: Ja staram się regularnie gotować zupy, czy obiady, ale w święta chętnie oddaję inicjatywę Piotrowi. W każde święta musi być „świąteczna zupa taty”, nasze dzieci ją uwielbiają. Doceniam też to, że naprawdę partnersko dzielimy się tymi domowymi obowiązkami. Czuję w Piotrze takiego pełnowartościowego partnera, nawet w tych codziennych obowiązkach. Bo przy dwójce dzieci i w tym zawodzie, w którym oboje pracujemy, codziennych obowiązków jest ogrom. I tu, niestety, działa zasada domina – jeden element wypada i wali się cała konstrukcja. A w momencie, kiedy we dwójkę podejmujemy wyzwanie i razem ciągniemy ten przysłowiowy „wózek”, to jest o wiele łatwiej i przyjemniej.

Da się wypoczywać razem, jeśli na co dzień wciąż razem właściwie przebywacie?

AMS: Jadąc teraz na spotkanie, ustalaliśmy już plan wakacyjny, co znaczy, że chyba lubimy spędzać ze sobą czas. Więc tak, da się i pracować, i mieszkać, i wypoczywać razem. Dalej mamy ogromną chęć przebywania w swoim towarzystwie.

PS: To ja jestem osobą, która wyciąga rodzinę na wspólne wyjścia, wyjazdy, spacery. Weekendy często bywają pracujące, ale jeśli tylko mamy okazję, staramy się – zwłaszcza jak jest ładna pogoda – choć na chwilę zmienić środowisko. Każdy z nas tego potrzebuje. Od paru lat mieszkamy w spokojnej okolicy (wcześniej przez wiele lat mieszkaliśmy w ścisłym centrum), więc nawet wypad na tzw. stare śmieci, przejście się na Planty czy na Rynek wiąże się z dużym sentymentem.

AMS: Ten sentyment jest też w naszym starszy synu, który dorastał, kiedy mieszkaliśmy w centrum. Te wycieczki są dla niego bardzo miłym wspomnieniem.

PS: Staramy się często wychodzić razem, pobyć ze sobą, wspólnie odpoczywać, zjeść obiad w restauracji, porozmawiać. To nie jest łatwe w zawodzie aktora, w którym weekendy często są pracujące.

I w pracy nie rozmawiacie o domu? A w domu o pracy?

PS: W pracy nie rozmawiamy o domu, bo albo nie jesteśmy w jednej obsadzie, albo – jeśli już jesteśmy – to jedno jest akurat na scenie, a drugie za kulisami. No i raczej nie bywamy razem w garderobie.

AMS: No i pozwalamy sobie nie myśleć w pracy o sprawach domowych, możemy też odpocząć od siebie.

PS: A czy w domu rozmawiamy o pracy? To nieuniknione. Czasem analizujemy jakieś kwestie związane z teatrem, spektaklem, czasem przegadujemy jakieś wątpliwości. Jak jedziemy samochodem i któreś z nas potrzebuje przypomnieć sobie tekst, to czasem nawet ćwiczymy sceny. Natomiast ja jestem zwolennikiem higieny pracy. I jeśli możemy nie przynosić pracy do domu – to tego nie robimy.

Gdzie się poznaliście? W pracy?

PS: Na studiach. Czyli prawie w pracy!

AMS: Połączył nas teatr. Poznaliśmy się w naszej Akademii Teatralnej.

PS: Ja przyjechałem na konsultacje wokalne do jednego z profesorów, który był również wykładowcą na roku Agnieszki. To był czas prób do egzaminu z piosenki aktorskiej. Przyjechałem, przedstawił mnie całej grupie, ale – do dziś nie wiem dlaczego – w jakiś szczególny sposób przedstawił mnie Agnieszce…

AMS: Ja doskonale pamiętam tamten moment. Nasze patio w Akademii jest niesamowite, a nasze pierwsze spotkanie odbyło się właśnie tam, dokładnie 20 lat temu. Pamiętam doskonale, jak Piotr był ubrany.

Jak?

AMS: Prawie cały na biało! Miał białą koszulę z krótkim rękawem, i jasne spodnie.

A jak była ubrana pani Agnieszka?

PS: Nie pamiętam... Pamiętam za to patio i to, że było tam dużo osób z roku Agnieszki. I samą Agnieszkę też doskonale pamiętam… Potem były wakacje, egzaminy do szkoły. Ja, mimo że złożyłem papiery do kilku uczelni, gdy okazało się, że jestem przyjęty w Białymstoku, nie zdawałem już do żadnej innej uczelni.

Przez Agnieszkę?

PS: Nie. Myślę, że wtedy przemówił przeze mnie taki pragmatyzm. Białystok był najbliżej domu rodzinnego, to nie był drugi koniec Polski, znałem to miasto. I zostałem. Na niecałe cztery lata. Spotykaliśmy się z Agnieszką, byliśmy w bliskiej relacji. Pod koniec studiów przyszło mi do głowy, że to nie jest to, co chcę robić. Nie zapałałem miłością do aktorstwa lalkowego. Zdałem egzaminy do Krakowa, wyjechałem tam na cztery lata, ponad cztery lata. I myślę, że zrobiłem najlepszy możliwy ruch, mimo że kosztował i mnie, i Agnieszkę bardzo dużo emocji, zdrowia, czasu, nerwów… Przyjeżdżałem do Białegostoku bardzo często. Zarywałem weekendy, noce, aby być tu regularnie. Grałem w tym czasie w przedstawieniu „Brat naszego Boga” w Teatrze Rampa w Warszawie i w spektaklach „Latający Cyrk Monty Pythona” i „Trzy Razy Łóżko”, realizowanych w białostockim Teatrze Dramatycznym. Miałem więc dodatkowy pretekst, by przyjeżdżać do Białegostoku.

Było intensywnie.

PS: Studiowałem dziennie w Krakowie, przyjeżdżałem do Warszawy na spektakle – graliśmy o 16 w Rampie. Po spektaklu jechałem na Dworzec Wschodni i wsiadałem w pociąg do Białegostoku. A tu jeszcze o 21 graliśmy „Monty Phytona”.

Ufff…

PS: Nie, to nie wszystko. Bo potem wsiadałem w nocny pociąg lub autobus do Warszawy, tam przesiadka do Krakowa, żeby zdążyć na 9.30 na zajęcia z prozy z Anną Dymną. Po zajęciach z powrotem do Warszawy, tam spektakl w Rampie i wieczorem znów w Białymstoku. W niedzielę wieczorem znów spektakl w Białymstoku. „Z czegoś trzeba rezygnować, żeby mieć to, czego się pragnie”. Ja rezygnowałem ze snu, z komfortu, z regularnego jedzenia – po to, żeby wracać do Białegostoku. Po spektaklu w niedzielę musiałem znów ruszać do Krakowa, ale zawsze znaleźliśmy chwilę, by jeszcze pobyć ze sobą, a potem Agnieszka odprowadzała mnie na autobus. Ale uwaga – to nie były czasy, że wsiadało się i autobus wiózł cię do wyznaczonego punktu, tylko dowoził na jakąś stację benzynową za Zambrowem, tam dojeżdżał bus z Ostrołęki, do którego w nocy trzeba się było przesiąść i dopiero jechało się do Warszawy.

Trzeba z czegoś zrezygnować, by wybrać to, co jest najważniejsze. Co dziś jest dla was naj-ważniejsze?

AS: Ależ się rozmarzyłam słuchając Piotra… Tyle żeśmy razem przeżyli! Jedne studia, drugie studia… W trakcie tych drugich studiów Piotra, w Krakowie, po trzecim jego roku zawarliśmy związek małżeński, mimo tej dzielącej nas na co dzień odległości. I to ta decyzja warunkowała wszystkie kolejne.

PS: Tak. Ja zrezygnowałem z kilku propozycji pracy w Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu…

AMS: Nasz pierwszy syn był już wtedy niemal na świecie. I trzeba było – i tu ruch był bardziej po stronie Piotra – podjąć męską decyzję, czy nadal decydujemy się żyć na odległość, świadomi (albo i nieświadomi), jakie mogą być koszta tej odległości, gdy już jest dziecko na świecie. Ta decyzja, że Piotr przyjeżdża do Białegostoku, bardzo scementowała nasz związek. I jest fundamentem wszystkiego, co potem budowaliśmy już razem.

PS: Na trzecim roku studiów, tych w Krakowie, miałem trzy propozycje pracy, bardzo konkretne. Dostałem propozycję zagrania w Teatrze Słowackiego w „Ziemi Obiecanej” z obietnicą etatu, zagrania w spektaklu „Frankenstein” w Teatrze Capitol, również z obietnicą etatu, oraz propozycję z Teatru Nowego w Poznaniu. Ryzykowałem odmawiając, ale nie miałem problemów z podjęciem decyzji. Wróciłem do Białegostoku, a to był już czas, gdzie na etat do teatru nie przyjmowało się ot tak. Zacząłem więc uczyć w szkole muzycznej i grać gościnnie w spektaklach naszego teatru. Później zmieniła się dyrekcja, złożyłem dokumenty i dołączyłem do stałego zespołu artystycznego.

AMS: A ja się znowu wzruszam! Zrobiliśmy sobie właśnie niechcący podsumowanie naszych 20 lat razem. Te wszystkie momenty, o których opowiada Piotr… Czuję, że to właśnie one są naszym cementem.

Podejmowanie decyzji – przynajmniej tych na i tuż po studiach – zostawiła pani mężowi. Skąd pani wiedziała, że będą one dobre?

AMS: To nie było takie oczywiste. Najtrudniejszym okresem był dla mnie czas, kiedy Piotr wyjechał do Krakowa. Po tych czterech latach bycia ze sobą, tak bliskiego i intensywnego, wszystkie zakątki Białegostoku kojarzyły mi się z Piotrem, który… po prostu wyjechał. I absolutnie – były burze, wzloty, kryzysy mniejsze i większe. Tylko że jednego byłam pewna – nie chcę i nie mogę stawiać ultimatum: Piotrze, wybieraj, albo ja, albo dalsza edukacja w Krakowie. Nawet nie podchodziłam do tego w ten sposób, że on coś wybiera zamiast mnie. Ja po prostu widziałam sens w jego wyborach. Czułam, że to jest po prostu Piotrowi potrzebne.
Lepiej być ze szczęśliwym, spełnionym człowiekiem, niż takim, który żałuje niewykorzystanej szansy?

AMS: Absolutnie tak. Wiedziałam, że nie mogę wziąć na siebie odpowiedzialności za życie drugiego człowieka. Ryzykowałam, nie mogąc też przewidzieć, jaki to będzie miało finał. Czułam jednak, że nie mogę postąpić inaczej.

A co pani robiła przez te cztery lata, gdy mąż studiował w Krakowie?
AMS: Pracowałam na pełnym etacie w Teatrze Dramatycznym. Jestem odrobinę starsza od Piotra, choć może wcale tego nie widać (śmiech). Poznaliśmy się w momencie, kiedy kończyłam studia w Akademii.

To co? Wracamy do pytania, co dziś jest dla was ważne?

AMS: Mów pierwszy! Może mnie zainspirujesz…

PS: Kilka tygodni temu przekroczyłem magiczną dla mnie granicę czterdziestki. Kiedyś zdarzało się, że się zastanawiałem, co ludzie mają na myśli mówiąc, że życie zaczyna się po czterdziestce. Myślałem, że może chodzi większą świadomość, o odpuszczanie w niektórych obszarach życia. Widzę, że od paru lat świadomie zaczynam pracować mądrzej. Ważne jest dla mnie to, żeby coraz więcej czasu mieć dla siebie i rodziny, a coraz mniej czasu spędzać na pracy. Ale jednocześnie tak skalować swoje działania, by móc żyć na odpowiednim poziomie, a jednocześnie mieć ten czas… I radzę sobie z tym. Od paru lat prowadzę dodatkowo – oprócz tego, że jestem na etacie w teatrze - działalność gospodarczą. I są oczywiście momenty, gdy pracuję bardzo dużo. Ale widzę, że jest z tego bardzo duży zwrot – i to nie tylko finansowy, ale mówię tu również o zwrocie intelektualnym, satysfakcji. Wydaje mi się, że teraz jest ten czas w życiu naszych synów, gdzie bardzo istotne jest, by rodzice byli przy nich. Dzieci wzrastają, a jak jesteśmy z nimi, to widzimy efekty tego, że spędzamy razem dostatecznie dużo czasu. Naszym dzieciom nadal chce się z nami być, otwierają się przed nami, mówią o różnych rzeczach. I wiedzą, że mogą na nas liczyć. A my wiemy, że kształtowanie tej naszej relacji jest kapitałem na przyszłość. Gdybym miał ustalić sobie życiowy kompas, to na pewno byłyby nim relacje rodzinne, zwłaszcza naszej najbliższej czwórki. Oczywiście pozostałe relacje też są ważne, ale jestem zdania, że najpierw trzeba wzmocnić siebie i najbliższych, a potem – jeśli ma się takie możliwości – wzmacniać innych ludzi. Ja to oczywiście robię. Na ile jestem w stanie, na ile potrafię, to daję ludziom oparcie i staram się dzielić swoim doświadczeniem.

Nigdy pan nie żałował, że wrócił pan do Białegostoku?

PS: Nie. Mówię to w pełni odpowiedzialnie: te decyzje nigdy nie były trudne. W życiu spotyka mnie naprawdę bardzo dużo dobrych rzeczy. I mam bardzo dobrą intuicję. Czasem podejmuję decyzje, które z perspektywy osoby trzeciej mogą wydawać się absurdalne i ryzykowne. Natomiast jestem też zdania, że mam duży wpływ na okoliczności, w jakich te decyzję podejmę. Jeśli chcę czegoś – bo coś mnie ciągnie w tę stronę od środka – to sobie stworzę okoliczności, w których ta decyzja będzie dobra. Tak działam. I uczę tego innych ludzi, z którymi pracuję. Bo wiara w swoje możliwości jest bardzo silnym motywatorem i czynnikiem, który warunkuje jakość życia.

Przemyślała pani sprawę najważniejszych w życiu rzeczy?

AMS: Bardzo trudne wydaje mi się w tej chwili to pytanie. Ja już jestem po przekroczeniu tej magicznej granicy z czwórką z przodu. I wcale nie mam ochoty cofać czasu. Jest mi nawet lepiej teraz, niż gdy był czas z dwójką z przodu, bo to był czas trudnych, kluczowych życiowych decyzji i tej niewiadomej, która czasem przerażała. A teraz – na pewno jest we mnie duża zmiana. Dostrzegam, że nauczyłam się świadomie dzielić uczucia między mój zawód, który wymaga pasji i zaangażowania, a rodzinę. To przewartościowanie jest bardzo naturalne, a jednocześnie bardzo zbawienne w tej profesji. Pomaga nie zatracić się, nie pogubić i pamiętać o tym, co ważne i ważniejsze.

Źródło:

wspolczesna.pl
Link do źródła

Autor:

Agata Sawczenko

Data publikacji oryginału:

07.04.2023