EN

15.03.2021, 13:48 Wersja do druku

Świecie nasz, czyli spełnione marzenie Barcisia

„Świecie nasz” w reż. Artura Barcisia w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wlkp. Pisze Hanna Kaup w portalu eGorzowska.pl.

fot. Ewa Kunicka / mat. teatru

„Tak sobie wymarzyłem, tak wymyśliłem i oni dzisiaj dokładnie tak zagrali. Spełnia się moje marzenie” – powiedział na zakończenie premierowego pokazu spektaklu „Świecie nasz” jego reżyser Artur Barciś.

Długo czekaliśmy na tę premierę. Najpierw z powodu ogłoszonej rok temu sytuacji pandemii odbyła się online, a później została odwołana z powodu choroby aktora. Wreszcie, niemal rzutem na taśmę, przed wprowadzeniem naszego województwa na tzw. czarną listę i ponownym zamknięciem, udało się wystawić spektakl muzyczny oparty na tekstach Marka Grechuty i jemu dedykowany w hołdzie – „Świecie nasz”.

Sobotni premierowy spektakl zaczął się – w moim odczuciu – trochę zbyt głośno, ale to jedyny zarzut pod jego adresem. A może jednak tak miało być, bo przecież w świecie naszym na co dzień równie donośnie i zgrzytliwie... Z obrotowej sceny usłyszeliśmy i zobaczyliśmy "Korowód" polskiej ulicy z walczącą o swoje prawa kobietą (postać z czerwoną błyskawicą na ciążowym brzuchu); reprezentantkę Radia Maryja z plastikową reklamówką; biskupa w purpurze, a tuż za nim dziewczynę o fioletowych włosach z tęczową flagą; policjanta, lekarza lub sanitariusza w stroju chroniącym przed zakażeniem covid 19; patriotę w biało-czerwonej kurtce, prawnika, robotnika, dziennikarza. Ze sceny-ulicy dudniły znane wszystkim słowa:

"Zapatrzeni w tańcu, zapatrzeni w siebie

Wciąż niepewni siebie, siebie niewiadomi
Pytać wciąż będziemy, pytać po kryjomu
Kto pierwszy szedł przed siebie?
Kto pierwszy cel wyznaczył?
Kto pierwszy w nas rozpoznał
Kto wrogów? Kto przyjaciół?..."

... a my oglądaliśmy współczesno-chocholi taniec. Ten u Wyspiańskiego pojawia się na końcu „Wesela”. Tu zaczyna opowieść o naszym świecie i ludziach, którzy po chwili odwieszają charakteryzujące ich stroje, jawiąc się nam niczym antyczny chór, tyle że w czarnych uniformach, melonikach i pod krawatami. Na tle równie czarnej sceny kontrastują z nimi jedynie białe rękawiczki, koszule i odpowiednio oświetlone twarze. Każda z nich w spektaklu odgrywa swoją rolę, po czym wraca do „chóru”, który świetnie choreograficznie przygotowała Agnieszka Błaszkowska.

O tym, co działo się w „Świecie naszym”, według scenariusza i reżyserii Artura Barcisia celowo nie piszę chronologicznie, bo spektakl trzeba obejrzeć, wracać do niego i przypominać czasy, gdy do zdarcia taśmy w kasecie słuchaliśmy właśnie „Korowodu”, „Ocalić od zapomnienia” czy „Będziesz moją panią”. Na gorzowskiej scenie zachwyciła niemal każda interpretacja, czy to Edyty Milczarek „Wędrówka”, czy Jana Mierzyńskiego "Tango Anava" czy tak bardzo symbolicznie wybrzmiała „Historia pewnej podróży” Michała Anioła.

W spektaklu słyszymy też jego wersję „Pomarańczy i mandarynek” z towarzyszącą mu Marzeną Wieczorek. Jej melancholijne milczenie, „przeczulenie, co będzie jutro” i „zmysłowość pachnącej twarzy” zasługuje na wyróżnienie w kategorii „rola drugoplanowa”.

Z innego końca świata – co jakiś czas – na ulicę naszego świata wbiega młodość: Justyna Jeleń i Mikołaj Kwiatkowski. Kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki przed laty mistrzowsko zaśpiewanego przez Marka Grechutę utworu „Nie dokazuj”, zadrżałam z obawy. Nie o Justynę, bo ona poradzi sobie chyba z każdym muzycznym wyzwaniem, ale w tym wypadku śpiew to rola męska. I drżałam do końca, by poczuć ulgę i szacunek dla pracy, jaką włożył Mikołaj w poprawę swoich muzycznych umiejętności. W każdym wejściu ta para czarowała młodzieńczo-emocjonalnymi rolami.

W spektaklu, jak w świecie, spotykają się różni ludzie, różne duety. Jednym z nich jest piękna głosowo para z „Do łezki łezka”, czyli Joanna Rossa i Jan Mierzyński. I tak jak w życiu bywa, często flirty prowadzą do weselnego finału, o którym w kolejnej impresji śpiewa Artur Nełkowski. W tle odbywa się przygotowanie do zaślubin młodej panny. W tej roli Marta Karmowska „jak jaśmin, jak jagoda”. I jesteśmy przez chwilę na weselisku, jak tańce skocznym, szalonym, polskim, choć z nutą niepewności w głosie wybranka.

I choć na weselu było dynamicznie, to obrazy, które wyśpiewali nam gorzowscy aktorzy, nie miały nic z szaleństwa, do którego przyzwyczaił nas współczesny świat. Były proste w przekazie i tą prostotą czarowały widza, zatrzymując jego uwagę i skupienie. To w sposób szczególny udało się Joannie Rossie, która chwyciła za serce jednym z ostatnich utworów wieczoru, genialnym w treści i jej wymowie w każdym czasie – „Wolnością”. Ten przekaz dziś szczególnie ważny przypomina, że jest nią również:

„i odporność serc
By na złą drogę nie próbować zejść
Bo są i tacy, którzy w wolności cud
Potrafią wmieszać swoich sprawek brud
A wolność, to królestwo dobrych słów
Mądrych myśli, pięknych snów
To wiara w ludzi
Wolność
Ją wymyślił dla nas Bóg
Aby człowiek wreszcie mógł
W Niebie się zbudzić”.

A serię końcowych wzruszeń rozpoczęła chwilę wcześniej Anna Łaniewska. Bez ruchu, w prostej sukience, bez makijażu, w punktowym świetle przypomniała o dobrej poezji i pamięci, o pamięci, która zaciera się w myślach, lecz nie kłamie. Stojąc tak, śpiewnie prosiła – jak przed laty Marek Grechuta: „wierszu wybrany z słów najlepszych, wypełnij mój głos”. W tak zaczarowanej ciemności, czuło się, jak widownia zastyga w zasłuchaniu, starając się zapamiętać choćby słowa: „Nie można żyć bez wody, nie można żyć bez chleba, ale płomienia i ochłody w duszy też szukać trzeba” („Pamięć wierszy”).

Jak inaczej mógłby zakończyć się spektakl złożony z tekstów Marka Grechuty niż zbiorowym śpiewem „Dni, których nie znamy”. Rzucone na telebim czarno-białe zdjęcia z czasów autora „Tanga Anava”, który w grudniu 2020 r. skończyłby 75 lat, dopełniły wzruszenia. A potem jeszcze, by drugą część zamknąć klamrą, te same słowa, którymi Justyna Jeleń z chórem postaci zakończyła część pierwszą muzycznego widowiska:

„Świecie nasz, świecie nasz
Chcę być z Tobą w zmowie
Z blaskiem Twym, siłą Twą
Co mi dasz? Odpowiedz!”

O napięciu emocjonalnym, jakie stworzyła, niech świadczy fakt, że w niedzielnym spektaklu widownia - choć nie oklaskiwała aktorów po każdym występie - to tu niemal nie pozwoliła Justynie wyśpiewać ostatnich wersów, wypełniając teatr gromkimi brawami.

Spektakl „Świecie nasz” to praca wyjątkowo dobrze dobranego zespołu, w którym każdy był ważny, od reżysera, po operatorów światła i dźwięku. I nie zdarzyło się tam nic przypadkowego. Każde wyjście na scenę, każda rola były niczym ogniwa łańcucha, które pięknie spinała grana na żywo muzyka zespołu Marka Zalewskiego.

Artur Barciś spełnił swoje marzenie, by zrealizować spektakl oparty na piosenkach Marka Grechuty, na których się wychował i które ukształtowały jego wrażliwość. Jak sam podkreśla, te piosenki to przede wszystkim piękna uniwersalna poezja mówiąca o kondycji człowieka: kondycji moralnej i kondycji świata. I trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że wiele fragmentów wydaje się być napisanych na ten czas, w którym dziś żyjemy. Ale przecież na tym polega ponadczasowość wartościowej poezji, której w gorzowskim spektaklu jego autorzy i wykonawcy składają hołd.

Od 15 marca Teatr im. J. Osterwy, znów musi zamknąć przed publicznością swoje drzwi, ale wierzę, że jeszcze tej wiosny będziecie mogli oglądać i wzruszać się na muzycznym spektaklu „Świecie nasz”, który z pewnością stanie się tak popularny jak po raz pierwszy reżyserowany w Gorzowie przez Artura Barcisia inny – „Trzy razy Piaf”.

Raz jeszcze wszystkim składam serdeczne gratulacje i podziękowania za ten ładunek dobrej sztuki i pięknej poezji w świetnym wykonaniu.

Tytuł oryginalny

Świecie nasz, czyli spełnione marzenie Barcisia

Źródło:

www.egorzowska.pl
Link do źródła

Autor:

Hanna Kaup