EN

13.09.2021, 09:15 Wersja do druku

Świat to niekończąca się inscenizacja

"Pokojówki" Jeana Geneta w reż. Jerzego Jana Połońskiego w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w portalu Teatrologia.pl.

fot. mat. teatru

Mroczne, psychodeliczne, wwiercające się w umysł. Pokojówki w Teatrze Miejskim w Gliwicach nie dają o sobie zapomnieć. Kryminalna historia z psychodramą w tle, po trosze także thriller erotyczny, niebanalna narracja i świetna gra aktorska – tak w skrócie można opisać przedstawienie, którym gliwicka scena zainaugurowała nowy sezon artystyczny.

Pokojówki to spektakl powstały na podstawie dramatu Jeana Geneta w przekładzie Jana Błońskiego. Za reżyserię odpowiada Jerzy Jan Połoński, który świetnie dawkuje emocje i trzyma widzów w napięciu. Z kolei autorką scenografii i kostiumów jest Joanna Martyniuk.

Jean Genet, francuski dramatopisarz, miał mroczną przeszłość. Sierota, uciekinier z domów poprawczych i dezerter z armii francuskiej postanowił zająć się pisaniem podczas odbywania kary w podparyskim więzieniu we Fresnes. Nie dziwi zatem fakt, że skreślone jego piórem sztuki podejmowały trudne tematy wykluczenia społecznego, wyobcowania i braku porozumienia. Doskonałym tego przykładem są Pokojówki, które zresztą zostały napisane przez Geneta w więzieniu w 1946 roku.

Różne były już odsłony Pokojówek prezentowanych na scenach polskich teatrów. W spektaklu Jacka Zembrzuskiego z 1980 roku, który wystawiono w Teatrze Stara Prochownia w Warszawie, Panią grał Jerzy Kryszak. W 1997 roku Krzysztof Nazar, wystawiający Pokojówki w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, postanowił wyrugować tę postać ze sztuki. Z kolei w inscenizacji z 2009 roku, reżyserowanej przez Grzegorza Wiśniewskiego, w role Claire i Solange wcielili się panowie. W gliwickiej wersji zdecydowano się na zgoła odmienne rozwiązanie, które otwiera kolejne pola do interpretacji scenicznego przekazu. Ciekawym zabiegiem jest bowiem wprowadzenie lalki jako jednej z bohaterek, animowanej przez aktorkę. Taki koncept dobrze sprawdziłby się w realizacjach Iwony, księżniczki Burgunda Gombrowicza, ale i tu stanowi strzał w dziesiątkę. Pani, w rolę której wciela się Iga Bacewicz, została przedstawiona jako kukła. Jej odrealnienie przypomina nieco królową Francji Marię Antoninę, która zapisała się na kartach historii jako ta, która radziła swoim poddanym, aby jedli ciastka, gdy skończył im się chleb…

Kameralny spektakl przenosi widzów w świat kobiet o niespełnionych marzeniach, obdarzonych bagażem negatywnych doświadczeń, uginających się pod ciężarem lęków i uwikłanych w trudne relacje społeczne. Bohaterki jednoaktówki zamiast żyć własnym życiem, zamykają się w zmyślonym świecie i pod nieobecność Pani bawią się w teatr, odgrywając napisane przez los role. Twórcy spektaklu zapuszczają się w najciemniejsze strony ludzkiej psychiki i zgłębiając jej meandry, pokazują mnogość postaw, rozdwojenie tożsamości i potrzebę uzewnętrzniania swoich myśli. Na scenie obserwujemy walkę bohaterek z własną psychiką, ze sobą, ze światem… szybko zmieniają role, przywdziewają kolejne maski – ot, istota proteuszowej tożsamości!

Siłą spektaklu są mocno zarysowane role kobiece. Antonina Federowicz jako pokojówka Claire i Aleksandra Maj – sceniczna Solange stworzyły świetny duet. Zbudowały wyraziste, silne postaci zafiksowane na punkcie zabójstwa. Wzajemnie przyciągają się niczym magnes, a jednocześnie odpychają. Kochają i nienawidzą, spierają i godzą. Są siostrami? A może kochankami? Kapłankami? Powietrze wibruje od buzujących w nich emocji. Podczas godzinnego spektaklu widz obserwuje ich wewnętrzną walkę z formą, konwenansami, marzeniami, ale i własnymi lękami.

fot. mat. teatru

Claire oraz Solange to dwie skomplikowane osobowości, które w dzisiejszych czasach wymagałyby solidnej psychoanalizy i terapii. Knują i kłamią. Przez spreparowany przez nie donos Pan trafił do więzienia, lecz ku ich rozpaczy szybko został zwolniony. Zatracają się w snutych przez siebie opowieściach, budując wokół siebie barykady, które oddzielają je od zwykłego życia. To postaci skonfliktowane wewnętrznie, które za cel postawiły sobie uśmiercenie chlebodawczyni. Czy przyniesie im to ukojenie i wyzwolenie? Nikt nie jest tego w stanie zapewnić. Kłamią, lawirują i tkają wokół siebie pajęczynę z podejrzeń, zmarnowanych szans, niedopowiedzeń, przemilczeń… Kanalizują negatywne emocje i całą swoją energię skupiają na snuciu planu zabójstwa chlebodawczyni, którą uznały za kozła ofiarnego. Kobiety zastosowały mechanizm opisany przez René Girarda. Przeżywając kryzys własnej tożsamości i czas zaburzenia równowagi, wybrały ofiarę, która stała się obiektem ich agresji – co prawda stłumionej, bo potajemnej. Demonizują Panią, starając się usankcjonować projektowany akt przemocy. Tymczasem okazuje się, że chlebodawczyni nie tylko dzieli się z nimi swoimi strojami, ale także chce rzucić wszystko i wyjechać za mężem do kolonii karnej.

Składa się to na obraz osób wyobcowanych ze społeczeństwa, porzuconych, zdegradowanych. Co noc zamykają się w czterech ścianach domostwa i odprawiają mroczny rytuał. Kradną nie tylko suknie pracodawczyni, ale i jej osobowość, a następnie wcielając się w nią, odgrywając kolejne sceny z jej życia. W finale mistyfikacja wymyka się spod kontroli, a cienka linia życia zostaje przerwana. Plan pokojówek nie został jednak zrealizowany, a śmierć poniosła jedna z jego autorek. W tym miejscu wypada zaznaczyć, że spektakl zamyka iście filmowa scena pantomimy, w której Solange – Aleksandra Maj, składa ręce w geście poddania się, a jej wymowna mimika mówi więcej niż tysiąc słów. Światło gaśnie, a widz zostaje sam na sam ze swoimi przemyśleniami.

Dramat Geneta to traktat o nienawiści, wręcz patologicznej, rodzącej się z odrzucenia. Przez pryzmat Pokojówek możemy postrzegać kondycję osób znajdujących się na najniższym stopniu drabiny zależności międzyludzkich. Sztuka Geneta to także opowieść o odwiecznym konflikcie klasowym i odzwierciedlenie stosunków społecznych. Nic nie jest białe albo czarne. Istnieje mnóstwo odcieni szarości. Realizatorom Pokojówek udało się je dostrzec i wyeksponować. Jak wskazuje Jerzy Jan Połoński, reżyser spektaklu, powołując się na profesora Philipa Zimbardo, w każdym z nas drzemie zarówno biały, jak i czarny wilk. To, który z nich zostanie nakarmiony, zależy wyłącznie od nas. I właśnie owo rozdwojenie jaźni, dwubiegunowość udało się świetnie pokazać na Małej Scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach. To kolejny dobry spektakl, który zagości w repertuarze. Choć mroczny, niepokojący, warto poświęcić godzinę, aby zagłębić się w ten świat.

Historia dwóch pokojówek jest pikantna i złożona, a całość została doprawiona psychodeliczną scenografią i odgłosami bijącego serca. Widz, zajmując miejsce na widowni gliwickiej Małej Sceny, zostaje osaczony przez ciemność i krwawe szaty zwisające z sufitu. Bohaterki ubrane są w ascetyczne, czarne suknie zwieńczone białymi kołnierzykami. Skromnie i schludnie. Scenografia jest oszczędna, wbrew upodobaniom samego Geneta, który przywiązywał wielką wagę do dekoracji. We wstępie do dramatu skrzętnie wyliczył elementy znajdujące się w pokoju Pani, jak m. in.: meble z epoki Ludwika XV, łóżko, toaletka, komoda, kwiaty czy koronki. W wersji gliwickiej dominuje minimalizm. Na środku sceny ustawiono przezroczystą tubę – przestrzeń laboratorium, w której bohaterki płynnie zmieniają swoją tożsamość. To tam dochodzi do rytuału przejścia. Claire-Solange, Claire-Pani, Solange-Claire – piętrzą się kolejne poziomy teatralizacji, zanikają podziały, granice, konstytuuje się nowa rzeczywistość. To teatr czterech ścian i dwóch aktorek. Przy wtórze głośno bijącego serca przed widzami rozgrywa się rytuał przemiany. Wątek wizualny związany z układem krwionośnym pojawia się także na sukni należącej do Pani, którą wkłada Claire, a także w formie wizualizacji wyświetlanych na ścianach. Scena skąpana jest w szkarłatnym świetle, które można odczytywać zarówno jako żądzę mordu, zazdrość, jak i miłość…

Tytuł oryginalny

ŚWIAT TO NIEKOŃCZĄCA SIĘ INSCENIZACJA

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Magdalena Mikrut-Majeranek

Data publikacji oryginału:

09.09.2021