EN

28.11.2024, 13:45 Wersja do druku

Suche oczy. Komentarz do ostatnich premier

Warszawski Powszechny z okazji ubiegłorocznych świąt Bożego Narodzenia grał, o ile pamiętam, słynną „Klątwę" Olivera Frljicia, a Nowy - któryś z „rodzinnych" spektakli Markusa Óhrna. W tym roku niespodziewanie Teatr Narodowy ściga się z Telewizją Polską. Narodowy zaskoczył premierą nie tyle Goethego, co Wojciecha Farugi i Julii Holewińskiej, „Fausta" otworzonego wytrychem holokaustowego PTSD. W Teatrze Telewizji - transmisja spektaklu „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję", pokazana z wywiadami w poniedziałek o 20.30 w Programie 1, a nie w niszowej „Kulturze".

Słucham audycji w publicznym radio. Wprowadzając słuchaczy w nastrój przed Wszystkimi Świętymi, Dwójka proponuje rozmowy z doulą (towarzyszką, asystentką, wiedźmą) umierania, zajmującą się także przeprowadzaniem przez „żałobę klimatyczną". Rozczulająca jest ta chęć obchodzenia wszelkich świąt, widoczna również w repertuarach teatrów.

Warszawski Powszechny z okazji ubiegłorocznych świąt Bożego Narodzenia grał, o ile pamiętam, słynną „Klątwę" Olivera Frljicia, a Nowy - któryś z „rodzinnych" spektakli Markusa Óhrna. W tym roku niespodziewanie Teatr Narodowy ściga się z Telewizją Polską. Narodowy zaskoczył premierą nie tyle Goethego, co Wojciecha Farugi i Julii Holewińskiej, „Fausta" otworzonego wytrychem holokaustowego PTSD. W Teatrze Telewizji - transmisja spektaklu „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję", pokazana z wywiadami w poniedziałek o 20.30 w Programie 1, a nie w niszowej „Kulturze".

Informacyjny post o emisji spektaklu Mateusza Pakuły na profilu FB Teatru Telewizji udostępniono prawie trzysta razy, pod spodem nazbierał ponad pięćset komentarzy (ostrzeżenie administratora o usuwaniu obraźliwych opinii skłania do przypuszczeń, że było ich więcej). Ludzie piszą na świeżo, w skrajnych emocjach, we łzach. Gratulują odwagi twórcom i samej telewizji. Wielu docenia także doskonałą aktorską robotę teatralną. Większość komentujących podpisuje się pod wygłoszonym przez Pakułę (najpierw w autobiograficznej książce, potem w spektaklu) postulatem o konieczności wprowadzenia do polskiego prawa eutanazji, eufemistycznie określanej też „prawem do godnej śmierci". Nieliczne głosy wyrażające wątpliwości i niezgody są natychmiast kontrowane przez innych dyskutantów. Czytam komentarz po komentarzu i mam deja vu, byłem przecież w tej sytuacji. Czułem to samo na widowni, byłem sam wobec kilkuset wzruszonych i poruszonych. A potem, po sceptycznej recenzji, moje błędy wyjaśniano mi w komentarzach.

Pozostanę przy swoim. Nie dać się złapać w emotywną pułapkę, nie uwierzyć w iluzje sprawczości, jaką na chwilę chce dać teatr, w ogóle sztuka. To dziedzictwo oświeceniowych roszczeń i romantycznych mrzonek, skojarzonych z przelicytowaną pozycją artysty. Skoro stanu prawnego w najbardziej problematycznych światopoglądowo kwestiach, jak aborcja, eutanazja, małżeństwa par jednopłciowych, nie są w stanie zmienić nawet wygrane przez opcję liberalną wybory, to cóż powiedzieć o teatrze? Polityczne postulaty formułowane przez kulturę to czysta retoryka. Ale jak widać skuteczna, przynajmniej jeśli chodzi o tzw. nastrój społeczny. To uderzanie w najczulszą strunę, w tysiące rozżalonych, skrzywdzonych przez fatalny stan opieki służby publicznej. Eutanazja jako recepta na niszczony przez kolejne rządy NFZ? O krok za daleko. Całe szczęście, że ludzie kultury nie mają w neoliberalnym, postpolitycznym państwie nic do powiedzenia, i niech tak już zostanie. Może Platon miał jednak rację?

Moje pokolenie, między czterdzieści a pięćdziesiąt, wchodzi w smugę cienia. Odchodzą nam rodzice, czasem znajomi, odkrywamy, że śmierć istnieje, piszemy o tym książki, robimy spektakle. Opłakujemy rodziców, ale też własne, utracone bezpowrotnie ciepełko. I do nas dobierze się śmierć, stąd wychodzące z tych dzieł i dziełek dość naiwne pytanie: „Jak to, i mnie to spotka?". Zresztą, mało kogo obchodzą cudze lęki, czyjaś żałoba czy trauma, bo każdy ma własną. Te książki i spektakle się nie sprzedają, chyba że potowarzyszy im jakiś skandal, jakiś manifest polityczny. Sprzedały się "Chłopki. Opowieść o naszych babkach" Joanny Kuciel-Frydryszak, bo ludzie zobaczyli tu kontinuum własnego losu. W niejednym domu widziałem również psychoterapeutyczne poradniki, jak Marka Wolynna "Nie zaczęło się od ciebie. Jak dziedziczona trauma wpływa na to, kim jesteśmy i jak zakończyć ten proces".

Mądry Różewicz umiał skreślać i dlatego napisał najlepszy tren w dwudziestowiecznej polskiej poezji. Umiał też poczekać. Zestarzał się, przekroczył wiek swoich dawno nieżyjących rodziców, i dopiero frontalnie zaatakował temat. W tomie "Matka odchodzi" podał do druku swoje wstrząsające zapiski z roku 1957, kiedy towarzyszył swojej umierającej i cierpiącej rodzicielce. Po czterdziestu latach czuje jej obecność, potrafi z nią rozmawiać. „Teraz, kiedy piszę te słowa, oczy matki spoczywają na mnie. Te oczy, uważne i czułe pytają milcząc "co cię martwi synku...?« Odpowiadam z uśmiechem »nic... wszystko w porządku, naprawdę, Mamo«, »no, powiedz - mówi Matka - co cię trapi?«. Odwracam głowę, patrzę przez okno...". Różewicz jest też, jak zawsze, bezlitosny wobec siebie: „Czy poeta to człowiek, który pisze z suchymi oczami treny, bo musi dobrze widzieć ich formę?" „A teraz ten lament przed publicznością na jarmarku książki na odpuście poezji, na giełdzie literatury". „[...] ale i teraz piszę - z suchymi oczami -i »poprawiam« te moje żebracze treny..." 

Tytuł oryginalny

Suche oczy

Źródło:

„Teatr” nr 11/2024

Autor:

Grzegorz Kondrasiuk

Data publikacji oryginału:

10.11.2024