EN

8.02.2022, 14:57 Wersja do druku

Studium śmierci

„Śmierć Jana Pawła II" wg scenar. Pawła Dobrowolskiego w reż. Jakuba Skrzywanka w Teatrze Polskim w Poznaniu.  Pisze Sylwia Klimek w portalu kultura.poznan.pl.

fot. Magda Hueckel

Wnikliwe, przejmujące, do bólu fizyczne studium śmierci proponuje w teatrze Jakub Skrzywanek. Spektakl Śmierć Jana Pawła II w jego reżyserii w Teatrze Polskim to przeżycie graniczne.

Obszerne wywiady z reżyserem, w których tłumaczył swoje intencje, ukazywały się już kilka tygodni przed premierą na łamach lokalnych i ogólnopolskich gazet i portali. Wyczerpująco odpowiadał w nich na pytania, dlaczego akurat o umieraniu Jana Pawła II planuje zrobić spektakl. Czy to próba rozliczenia pontyfikatu papieża Polaka? A może ponowne przyjrzenie się problemom słabnącej instytucji Kościoła w Polsce: tuszowanym skandalom pedofilskim, ucieczce wiernych? Dlaczego ostatni tydzień życia papieża, który to moment większość z nas bardzo dobrze pamięta, postanowił przypomnieć właśnie teraz? Komu przypomnieć i dlaczego?

To "wykładanie" spektaklu było, być może, próbą uprzedzenia ewentualnych ataków na twórców. W końcu już w samym tytule - Śmierć Jana Pawła II - tkwił pewien wywrotowy i obrazoburczy potencjał. Problem w tym, że na tym potencjale kończy się cała "skandaliczna" wymowa spektaklu. A każdy zagorzały tropiciel deptania świętości w teatrze, jeśli tylko zdecyduje się zasiąść na widowni, przeżyje rozczarowanie. Bo zamiast "obrażania Kościoła" czy "szargania pamięci Ojca Świętego" stanie przed wnikliwym, ale i bardzo trudnym do udźwignięcia studium śmierci człowieka. A czy śmierć może kogoś oburzać? Stykamy się z nią od kilkunastu miesięcy bardzo intensywnie, obserwując pandemiczne statystyki. Wielu z nas nosi w sobie świeżą traumę utraty bliskiej osoby. Dla nich spektakl Skrzywanka może być ekstremalnym przeżyciem. Dla mnie był.

fot. Magda Hueckel

Ostatni gest

Dużą Scenę w Teatrze Polskim przykrywa gigantycznych rozmiarów konstrukcja imitująca kopułę Bazyliki świętego Piotra w Rzymie. Przejrzysty szkielet najważniejszej świątyni katolickiej rozpościera się nad prywatnym apartamentem papieża, w którym spędził ostatnie godziny życia: szpitalne łóżko, stojak na kroplówkę, wózek, a z czasem butla z tlenem i aparatura monitorująca parametry życiowe. Przy łóżku pielęgniarz Massimiliano (Mariusz Adamski) w jednorazowym fartuchu i gumowych rękawiczkach. Jest Niedziela Wielkanocna, 27 marca 2005 r. Tego dnia po raz ostatni Jan Paweł II ukaże się w oknie wiernym zgromadzonym na placu świętego Piotra w oczekiwaniu na błogosławieństwo.

W papieskim pokoju obserwujemy bezradne próby przećwiczenia z papieżem modlitwy, które skutecznie uniemożliwia mu umieszczona w tchawicy rurka tracheotomijna. Z ust papieża nie wydobędzie się już ani jedno słowo. Usłyszymy jedynie przerażające charczenie, dramatyczne łapanie oddechu, a kamery telewizyjne zarejestrują bezradne machnięcie ręką zamiast gestu błogosławieństwa. Tak przynajmniej to pamiętam.

Od tego momentu do 2 kwietnia, g. 21.37 (godziny śmierci) będziemy na scenie świadkami agonii - powolnego odchodzenia człowieka. Wszystkie zabiegi wokół umierającego ciała twórcy spektaklu rekonstruują bardzo dosłownie. W próbach - jak podkreślał w wywiadach reżyser - uczestniczyły osoby pracujące na co dzień w hospicjum, specjaliści medycyny paliatywnej. Dlatego naturalistyczne sceny mycia i przewijania papieża, odciągania zalegającej w gardle flegmy, podłączania urządzeń utrzymujących go przy życiu, są realistyczne na wskroś. I nawet jeśli masz miejsce w dalszych rzędach, zbliżenia na ciało papieża pojawią się na wielkim ekranie nad głowami widzów. Trudno przed nimi uciec wzrokiem.

fot. Magda Hueckel

Cisza

Michał Kaleta gra konającego papieża przejmująco. Przez cały spektakl nie wypowiada ani jednego słowa, gra schorowanym, powykręcanym od bólu ciałem, rzężącym oddechem, charczeniem, bezsilnymi ruchami rąk. I gra fenomenalnie. W całym spektaklu zresztą pada bardzo mało słów. Do tego większość jest wypowiadana po włosku, a fragmenty liturgii odprawianej już po śmierci papieża aktorzy recytują po łacinie. Tłumaczenia nie wyświetlają się na bocznych ekranach, co - jak sądzę - jest zabiegiem celowym. Bo słowa w tym dramacie są kompletnie nieistotne. Dużo mocniej działa na wrażliwość widza przejmująca cisza nad papieskim łóżkiem, smutne milczenie bezradnych najbliższych współpracowników.

Jest kilka momentów, które przełamują ten dramatyczny scenariusz. To m.in. Stanisław Dziwisz (w tej roli Andrzej Szubski), pojawiający się przy łóżku konającego papieża z delegacją, która prosi o poświęcenie dwóch wizerunków Matki Boskiej; oraz scena Kornelii Trawkowskiej, grającej tanatokosmetolożkę. Przy przebojach italo disco przygotowuje ciało papieża do pośmiertnego wystawienia w bazylice.

Na chwilę odrywają też wzrok widza od umierającego ciała autentyczne wspomnienia poznaniaków z 2 kwietnia 2005 r., wyświetlane w formie wywiadów na dużym ekranie. Śmiejemy się, kiedy barman z klubu Dragon wspomina, jak w noc śmierci papieża puszczał w klubie Metallikę - bo to wydało mu się najbardziej przystające do nastroju chwili. Przedstawiciel najmłodszego pokolenia z kolei śpiewa i gra na pianinie fragment Barki, a o pokolenie od niego starszy konstatuje, że z 2 kwietnia 2005 r. to zostały tylko memy w internecie. Za to jego babcia przed kamerą wyznaje, że papieża opłakiwała mocniej niż własnego męża. Bo "udzieliła jej się atmosfera". Śmiało można skonfrontować swoje wspomnienia z tym, co słyszymy z ekranu.

I jest jeszcze finałowa scena, w której II papieski sekretarz Mieczysław Mokrzycki (Piotr B. Dąbrowski) zaprasza widzów do złożenia hołdu papieżowi i przejścia wokół katafalku, na którym spoczywają zabalsamowane zwłoki. Kilku widzów wyciąga telefony i strzela sobie selfie z leżącym nieruchomo Michałem Kaletą. Po tej krótkiej pielgrzymce w foyer teatru można jeszcze zakupić watykańskie suweniry... Może Śmierć Jana Pawła II jednak kogoś oburzy?

Tytuł oryginalny

Studium śmierci

Źródło:

kultura.poznan.pl
Link do źródła

Autor:

Sylwia Klimek

Wątki tematyczne