„Wróg ludu" Henrika Ibsena w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Zbyszek Dramat.
Proszę Państwa, to jest spektakl, to jest teatr krzeseł i penetracji ludzkiej natury.
Ocena 5,0 za scenografię (Marek Braun) i muzykę/dźwięki (Jacek Wierzchowski). Choreografia (powiązana ze scenografią) zasługuje także na wyróżnienie. Na 100-lecie Nowego dobra propozycja. Parafrazując Olgę Tokarczuk („Lalka i perła") taki teatr sprawia mi radość. Może chodzi tu o szczególny rodzaj podglądactwa – bezkarnego śledzenia ludzi i rzeczy (w tym przypadku krzeseł), podążania za nimi krok w krok, zaglądania w ich myśli i ruchy; osądzania i jednocześnie pozostawania w cieniu. Daje moc, o której próżno by marzyć w rzeczywistości, moc nieco demoniczną – niemego osądzania wydarzeń i gry sztuką także.
Na scenie cztery krzesła. Ten spektakl to historia różnych krzeseł i różnych ludzi, którzy na nich siedzą. Jedno krzesło jest kwadratowe, inne okrągłe, a jeszcze inne z plastiku. Krzesła różnią się wyglądem, wiekiem, światopoglądem (jedne są nowoczesne, drugie stare i konserwatywne), kolorem skóry czy płcią. Mówią różnymi językami. Uznają różne systemy wartości. Odwołują się do różnych ideałów. Są nikczemnikami lub idealistami albo symetrystami.
Czytam Ibsena przez Ionesco. W sztuce „Krzesła” ten drugi pisze: „strzeżcie się jedni drugich”. To przesłanie wynika również z treści tego wystawienia. STRZEŻCIE SIĘ JEDNI DRUGICH! Ionesco w usta Starego wpisuje także takie słowa: „Ja nie jestem sobą, jestem tym drugim, jestem jednym w drugim”. Tak też rozumiem przekaz Anny Augustynowicz.
Pierwsze słowa spektaklu brzmią: „mogę sobie siedzieć”. Tak, to jest spektakl o siedzeniu, ale i o staniu. Reżyserka zmusza mnie do zadania pytania jaka jest różnica między siedzeniem a staniem. Inni stoją, dlaczego nie siedzą? Albo dlaczego siedzą, a nie stoją? Przypominają mi się słowa utworu Kory: "Ruch, gwar, blask dookoła, a oni siedzą, jeszcze nie leżą. Wszyscy mi mówią połóż się, usiądź, a ja nie muszę, naprawdę nie chcę. Ruch, gwar, blask dookoła, a oni siedzą, jeszcze nie leżą. Stoję, stoję, czuję się świetnie. Nie muszę siedzieć, nie muszę leżeć. Czuję się świetnie, ach jak wspaniale...”.
To także spektakl o schodach. Schody w teatrze to oddzielny temat. Mówią, że w teatrze niemożliwe są tylko trzy rzeczy: schody do nieba, most przez morze i sprawiedliwość (prawda).
Postacie w tym spektaklu przemawiają, z wyjątkiem Mortena Kiila (garbarza, przybranego ojca Katrine – w tej roli niezawodny Ildefons Stachowiak. Nie mówią sobą, mówią Ibsenem archaicznym? Mówią kimś innym? Są sztuczni? Przerysowani? Czegoś mi w tym spektaklu brakuje...
Tak, wszystkie źródła naszego życia duchowego są zatrute. Z tą myślą wyszedłem z teatru. Jeszcze wrócę do tego laboratorium.