EN

27.02.2023, 11:28 Wersja do druku

Striptiz królowej Elżbiety II i zmierzch antropocenu

„Arka i Ego” w reż. Lucy Sosnowskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Zuzanna Liszewska-Soloch w portalu Teatrologia.info.

fot. Karolina Jóźwiak

Sceniczny raj stworzony przez zespół pod kierunkiem Lucy Sosnowskiej to miejsce pomieszania z poplątaniem, swoisty rezerwat, Alaska, utopia i antyutopia, w jednym. Świat wykreowany zbiorowo w cieniu wielkiej kości dinozaura, po którym kręci się wszechwiedzący mężczyzna-kura, spadkobierca groźnego tyranozaura, będący symbolem tego, że świadomość nie stawia ludzi na uprzywilejowanej pozycji, a raczej jest ich przekleństwem. Zgodnie z tytułem spektakl miał być „opowieścią rozpiętą między arką – poszukiwaniami możliwości międzygatunkowego przymierza, a ego – zmierzeniem się z nieusuwalnym z ludzkiego bycia i myślenia antropocentryzmem”.

W świecie tym Ewa z rajskiego ogrodu rąbie topless drewno przy sztucznym, elektrycznym ogniu, zanim naostrzy zupełnie nagiemu Adamowi patyk i zjedzą kiełbasę. W owym raju rośnie też zagrożony gatunek drzewa.

Pojawia się tu nawet zmarła niedawno królowa brytyjska Elżbieta II, w swojej jaskrawej garsonce, rękawiczkach i kapeluszu, by skonsumować kanapkę i snując opowieść o autodestrukcji komórek, nieoczekiwanie zrobić częściowy striptiz, po którym, odziana już jedynie w body, zmienia się w inną ikonę zbiorowej wyobraźni, niemiłosiernie eksploatowaną przez popkulturę – Marylin Monroe, śpiewającą „Happy Birthday, Mister President”. Scena także przeobraża się – w przygraniczny las, deski alternatywnego teatru, plan filmowy, miejsce prób i aktorskich rozterek oraz Bóg wie, w co jeszcze.

Momentami jest śmiesznie, momentami zwyczajnie nudno. Po intrygującym Moim roku relaksu i odpoczynku, otwierającym nowy sezon Teatru Dramatycznego pod dyrekcją zawieszonej Moniki Strzępki, można było spodziewać się czegoś więcej. Tymczasem Arka i Ego to ciąg niepowiązanych ze sobą improwizacji opartych na osobistych doświadczeniach aktorów, tekstach naukowych dotyczących przyrody i motywach z filmu Grizzly Man Wernera Herzoga, a nawet King Konga, których nie scala jednak spójna dramaturgia.

fot. Karolina Jóźwiak

Aktorzy korzystają z kamer w trybie live. Towarzyszy im transowa muzyka Dominika Strycharskiego. Robią eksperymenty z ruchową i dźwiękową niewerbalną ekspresją, w wyniku których mają stać się jakby jednym ciałem z wielu ciał, jednym głosem z wielu głosów, etc.

Ciało w ruchu, ciało dotykane przez innych, w ogóle cielesność, przemijająca i nietrwała, mogąca ulec mutacjom i przekształceniom genetycznym, jest w centrum spektaklu. Widownię zaprasza się w jednym z monologów do „wejścia w stan głębokiego rozluźnienia”, „dotknięcia ucha sąsiada”, powtarzania pewnych fraz.

Czy jest to parodia teatru ekologicznego, parodia ludzkości śmiertelnej i uwikłanej w technologię, próbującej „spojrzeć w głąb siebie”, a może opowieść o zmierzchu cywilizacji, końcu antropocenu i o tym, że natura zniekształcona przez człowieka nie jest już w stanie przynieść mu ukojenia? – trudno powiedzieć. Wiemy natomiast, że gryziona przez komary pod namiotem dziewczyna miłośnika Alaski, grana przez zaangażowaną do Teatru Dramatycznego Martę Nieradkiewcz, chce wrócić do domu.

Podobnie jak, przypuszczam, spora część widowni, biorąc pod uwagę, jak wszystko jest niemiłosiernie przeciągnięte i jak bardzo ten sceniczny esej, mimo niemego początku – jest przegadany i pretensjonalny.

Tytuł oryginalny

STRIPTIZ KRÓLOWEJ ELŻBIETY II I ZMIERZCH ANTROPOCENU

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Zuzanna Liszewska-Soloch

Data publikacji oryginału:

23.02.2023