Wielka radość panowała we Wrocławiu w czerwcu 2011 r. po wyborze miasta na Europejską Stolicę Kultury 2016. Jeżeli jednak sprawy będą się toczyć tak jak dotychczas, euforia zamieni się w smutek - pisze Piotr Sarzyński w Polityce.
Od samego początku nad kandydaturą miasta zawisła, jeśli nie klątwa, to klątewka. Już sam wybór Wrocławia wzbudził wiele kontrowersji i dyskusji. Zdaniem licznych obserwatorów kilka innych miast (wskazywano przede wszystkim na Lublin i Katowice) złożyło ciekawsze i bardziej nowatorskie aplikacje. Fakt, że procedury przyznania tytułu nadzorował minister kultury Bogdan Zdrojewski - silnie związany z Wrocławiem jego były prezydent - też nie przysparzał zwycięzcom sympatii. Panowała opinia, że wyróżnienie stolicy Dolnego Śląska jest dla miasta rodzajem nagrody i w niczym nie pomoże w jego rozwoju, jak to mogło mieć miejsce w przypadku innych kandydatów. Dziś wypada się zastanowić, czy wręcz nie zaszkodzi. Zaczęło się od zgrzytów personalnych. Wkrótce po zwycięstwie podziękowano za współpracę prof. Adamowi Chmielewskiemu, głównemu konstruktorowi zwycięskiej aplikacji. Nie tylko nie kontynuował merytorycznych przygotowań, ale nawet nie otr