"Dlaczego nakręciłem 'West Side Story'? To moja historia". W wieku 74 lat Steven Spielberg po raz pierwszy w karierze zajął się gatunkiem musicalu. Polska premiera tego filmu już dziś.
Czy pamięta pan, kiedy po raz pierwszy obejrzał „West Side Story", musical z muzyką Leonarda Bernsteina?
- Mam nadzieję, że nie zabrzmi to pretensjonalnie, ale po raz pierwszy zobaczyłem „West Side Story" w mojej głowie. W 1957 r., kiedy ten spektakl wszedł na Broadway, miałem 10 lat. Właśnie przeprowadziliśmy się z New Jersey do Phoenix w Arizonie. Moja mama, klasyczna pianistka koncertowa, miała dużą kolekcję płyt operowych. Ale pewnego dnia wróciła do domu z płytą z muzyką Bernsteina. Przesłuchałem ją tylko sześć czy siedem razy. Ale czułem, że mam to zapamiętane. I teraz zrobiłem film, wyobrażając sobie sekwencje do tej ścieżki dźwiękowej, która bardzo mi się spodobała, mimo że długo nie znałem historii, którą opowiada musical. Z drugiej strony, to przecież jest zainspirowane „Romeo i Julią"…
Był pan bliskim przyjacielem Roberta Wise'a, weterana hollywoodzkiego kina, który potrafił kręcić science fiction, filmy wojenne, westerny i musicale. Czy trzeba mieć specjalne talenty, żeby być tak wszechstronnym?
- Podobnie jak Robert Wise i wielu innych filmowców w Hollywood zawsze czułem, że jestem reżyserem eklektycznym. Film to dla mnie wyłącznie narzędzie do opowiadania historii. A poza tym lubię urozmaicać sobie przyjemność robienia filmów. Do tej pory jednak zwykle, gdy już opanowywałem dany gatunek, nie wychodziłem już tak bardzo poza swoją strefę komfortu. I nigdy wcześniej nie próbowałem swoich sił w musicalach. Aż nadarzyła się idealna okazja. Nie sądziłem, że w tym wieku jestem jeszcze w stanie tak wiele uczyć się na planie.
Mówi pan o nadzwyczajnej okazji - co tak naprawdę skłoniło pana do zrobienia remake’u słynnego filmu Wise’a z Natalie Wood z początku lat 60.?
- Poniekąd jest to forma hołdu mojej matce. Jej talent pianistki musiał wpłynąć na moje pragnienie wejścia w projekt „West Side Story". To ona ukształtowała moje ucho, gdy byłem dzieckiem. Muzyczna edukacja w mojej rodzinie rozpoczęła się od muzyki klasycznej, opery, a dopiero potem byli Buddy Holly i Elvis Presley. Ale wierzę również, że moje pragnienie było związane z chęcią przekazania potężnego przesłania o miłości, nienawiści, rasizmie, podziałach i rodzinie.
Wiedziałem, że w „West Side Story" z 1957 roku, które jako musical w ogóle się nie zestarzało, udało się skupić wszystkie te tematy, i to w czasach, kiedy nie były one tak nośne w Stanach Zjednoczonych jak dziś. W 1957 roku termin "ksenofobia" nie był w tym kraju w ogóle znany!
Wraz ze scenarzystą Tonym Kushnerem poświęciliśmy wiele uwagi złożoności fabuły i postaci. Zrobiliśmy bardziej realistyczny, bardziej zaangażowany film. Odnowiliśmy tematy poruszane w dawnym musicalu i potraktowaliśmy je w bardziej adekwatny sposób, tak aby rezonowały z teraźniejszością. W rzeczywistości, jeśli porównać libretto oryginalnej wersji broadwayowskiej z naszą, jest tam tylko kilka podobnych linii.
Inna rzecz, która mnie zaniepokoiła, to fakt, że dzisiejsze dzieci nie znają „West Side Story". Dlatego tak bardzo chciałem opowiedzieć im tę historię na nowo, wyobrazić ją sobie dla widzów w 2021 roku.
Niektórzy krytycy uważają, że dokonywanie rewizji arcydzieł kina jest tabu, że np. remake „Obywatela Kane'a" Orsona Wellesa to byłaby rzecz skandaliczna. Co pan sądzi o takim poglądzie?
- Myślę, że gdyby „West Side Story" było wyłącznie filmem Roberta Wise'a, tobym go nie tknął! Ale „West Side Story" to coś więcej. Jest to musical, który był wystawiany tysiące razy w ciągu ostatnich 65 lat i nadal jest wystawiany w lokalnych teatrach, szkołach i profesjonalnie – i to w wielu różnych krajach i językach. To właśnie dało mi zielone światło. Ponieważ ten musical wciąż jest w obiegu, pozwoliło mi to wyobrazić sobie, że mogę swobodnie i bez poczucia winy zrobić na jego kanwie nowy, swój własny film.
Dodam jeszcze tylko, że tancerz ze mnie beznadziejny. Moi znajomi wiedzą, że w sytuacji zabawowej wyglądam, jakby mnie przywiązano do krzesła. Ale ja w mojej głowie jestem Fredem Astaire’em!
Tak naprawdę ważne było dla mnie zrobienie remake'u „West Side Story", ponieważ jest to współczesna, miejska wersja mitu o Romeo i Julii. Dzieło Szekspira jest sztuką ponadczasową. I mam nadzieję, że za trzydzieści lat inni filmowcy wezmą tę fantastyczną historię i przerobią ją dla kolejnych pokoleń.