"Krzesła" Eugene Ionesco w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Maciej Stroiński w Przekroju.
Może to nie jest najgorętszy news dekady, ale sezon ogórkowy zmienił swój „zakres pojęcia”. W tym roku zaczął się w marcu, cztery miesiące wcześniej niż zazwyczaj. Summer came early, za to lipiec–sierpień stały się jak nigdy przedtem okresem nieurlopowym, czasem nadrabiania. Niektóre teatry, szczególnie państwowe, lubią tak właśnie nie pograć, bo to poważna oszczędność. Jak choćby Stary Teatr, który popadł w hibernację, nic tam chyba się nie dzieje i wszyscy zadowoleni, choć inni pracują. Najdrożej w teatrze kosztuje eksploatacja, trochę jak w kopalni, gdzie złoże może się skończyć, a jeżeli nic nie robić, bilans się nareszcie zgadza. Teatr to jest dziwna przestrzeń, gdzie największe zyski biorą się z przestojów. Teatry Krystyny Jandy, Polonia i Och…, wróciły do pracy, gdy tylko było można, bo są placówkami na samozatrudnieniu, samoutrzymaniu, żyjącymi z widzów. Jeśli jedziesz do Warszawy, sprawdź, co jest u Jandy, bo pewnie coś będzie.
Krzesła Ionesco to nie nowy spektakl, ale też nie stary, premiera dwa lata temu. Ale najważniejsze: jest akurat grany, a o mało którym dziele można tak dzisiaj powiedzieć! Teatr małżeński na dwoje aktorów, coś jakby „połowa” Kto się boi Virginii Woolf? – Woolf bez młodej pary. Duże podobieństwa z dramatem Albeego, ale jeśli już, to raczej on inspirował się dziełem Ionesco, a nie w drugą stronę, bo Krzesła powstały 10 lat przed Virginią. Oba dramaty można zobaczyć w Teatrze Polonia i o Albeem pisałem w „Przekroju” dwukrotnie: o wersji z Ewą Kasprzyk i Krzysztofem Draczem i o wersji z Dorotą Kolak i Mirosławem Baką.
Dramatis personae Krzeseł żyją w świecie wyobraźni, gdzie inscenizują serię zdarzeń towarzyskich. Robią sobie teatr w domu, ale zamiast gości, na scenę spraszają krzesła, najbardziej ograny składnik wszelkich scenografii, ulubiony przykład na wykładach z filozofii, bo zawsze pod ręką. Czasem mam wrażenie, że wzorcowym bytem według Arystotelesa jest po prostu fotel. Krzesła to koronny przykład „teatru absurdu”, już trochę zapomnianego nurtu dramaturgii, który jak potrafił, radził sobie z życiem „po końcu świata”. Nawet jeżeli próbowali zażartować, wypadało smutno, bo w tle mieli stałe basso continuo bólu i niewygojonej traumy.
Gra Leon Charewicz, mnie znany dość dobrze z Kingsajzu, a Wam, Drogie Dzieci, z Harry’ego Pottera, w którym zagrał, ale głosem (Arthur Weasley, tata Rona). Bardzo plastyczny artysta scen polskich. W Krzesłach ma zadanie wydobyć z tego już martwego tekstu trochę życia pozagrobowego. Wciela się w emerytowanego, jak rozumiem, ciecia, choć po francusku mówi się wzniośle concierge. Jego bohater mógłby być „kimś” w życiu, ale że ma pecha być główną postacią w teatrze Ionesco, może tylko ponarzekać. Stary Mężczyzna dał się uwikłać w spiralę ambicji, na której końcu jest tylko zgorzknienie.
Żonę gra Ewa Szykulska. Ją znamy z Seksmisji, ale również z telewizji, serial Sąsiedzi, serial Lokatorzy. Mnie najbardziej utkwiła, jak Charewicz, poprzez dubbing, podkładając swym głosem Szykulskiej Cruellę De Mon w 101 dalmatyńczykach. U Cieplaka jej zadanie to wbijać męża w ambicję i utrzymać w ryzach swój odpadający kuper. Aktorka uroczo, ale nie za często, myliła się w tekście i od razu poczułem, że jestem w teatrze, gdzie nikt nic nie wytnie, nie wyretuszuje. Jeśli Charewicz odpowiadał za powagę i dramatyczność wieczoru, Szykulska dyżurowała na odcinku „farsa”. Nie bez powodu autor określał Krzesła jako swoistą krzyżówkę, „tragiczną farsę”.
Reżyser Piotr Cieplak jest teraz najbardziej znany z legnickich Wyzwoleń, które mam nadzieję mieć szansę nadrobić, bo je napisała oraz w nich zagrała sama Magda Drab, multiinstrumentalistka: grająca, pisząca, reżyserująca. Z wystawień Cieplaka pisaliśmy tutaj o jego Woyzecku. Cieplak to twórca nie stary, ale staroświecki, fan literatury i klasycznej dramaturgii, czynny zawodowo od startu III RP. Już kiedyś robił Ionesco (Król umiera, czyli ceremonie), było to w Krakowie i grał ówczesny firmament Starego Teatru: Segda, Dymna, Trela, Polony. Nie jest to reżyser, o którym byście usłyszeli z racji „przekroczenia”, zgorszenia lub „dymu”, bo zamiast robić skandale, on robi spektakle. Powiemy o nim: rzemieślnik teatru, a to jest duży komplement.
Gdy teraz oglądam dramaty Ionesco, chyba coś wreszcie rozumiem. W świecie, w którym stało się wiele, co się stać nie miało, gdzie reguły nie działają, rozsadzone przez sprzeczności, „teatr absurdu” nie jest absurdalny, lecz – dokumentalny, jak z ulicy wzięty. Tak się zawsze mówi, jednakże chyba to prawda: stare i klasyczne dzieło jest na nowo aktualne!