"Pani Dalloway" Virginii Woolf w reż. Magdaleny Miklasz z Teatru Dramatycznego w Warszawie na 40. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych online. Pisze Iwa Poznerowicz w Teatrze dla Wszystkich.
W ramach 40. Warszawskich Spotkań Teatralnych, Teatr Dramatyczny w Warszawie przygotował premierę jednej z ważniejszych książek Virginii Woolf. „Pani Dalloway”, zaadaptowana przez Magdaleny Miklasz, jest pierwszą próbą wystawienia tego znaczącego tekstu w Polsce. Moim zdaniem bardzo trudno przenieść na deski sceniczne niełatwą prozę znanej eseistki i premiera z Dramatycznego jest potwierdzeniem tej opinii.
Virginia Woolf, angielska pisarka uważana za czołową feministkę XX wieku, w swojej powieści przedstawiła jeden dzień z życia Klarysy Dalloway – około 51-letniej zamożnej kobiety, niepracującej i obracającej się w wyższych oraz politycznych sferach Londynu. W książce autorki „Orlanda” spacerująca po stolicy Klarysa przygotowuje się do wieczornego przyjęcia. Jednak jej myśli cały czas wracają do czasów dzieciństwa spędzonego na wsi w Bourton. Bohaterka zastanawia się, czy wybór na męża nudnego polityka Ryszarda Dallowaya to była dobra decyzja. Może powinna związać się z owianym tajemnicą Piotrem Walshem, który akurat tego poranka odwiedził ją po swoim powrocie z Indii. Wspomina też swoją znajomą z dawnych lat – Sally Setton. W opowieści pojawia się również Septimus i Lukrecja. On jest młodym weteranem I wojny światowej, cierpiącym na zespół stresu pourazowego, a Lukrecja to jego młoda żona. Udział w wojnie spowodował u Septimusa tak silne zaburzania psychiczne, że konieczne jest umieszczenie go w szpitalu psychiatrycznym. Niestety, nie udaje mu się pomóc i pobyt na kuracji kończy się dramatycznie.
Inscenizacja przygotowana przez reżyserkę Magdalenę Miklasz i cały jej zespół jest w warstwie wizualnej dość zaskakująca. Scenograf – Tomasz Walesiak – na środku sceny stworzył romantyczną przestrzeń, która przypomina letnią łąkę z kwiatkami i bujną trawą. Takie pole działania jest wspomnieniem wiejskiego dzieciństwa bohaterki. Wypełnione zielenią terytorium to królestwo Klarysy (Agnieszka Roszkowska), obok niej na łące widzimy też postaci protagonistów – innych kobiet i mężczyzn. Do życia poszczególnych bohaterów powołuje Virginia (Anna Stela) – alter ego autorki powieści, która krążąc po całej scenie prowokuje ich i jakby łączy ze sobą. Kieruje i stymuluje tempo opowiadanej w przedstawieniu historii. Jest narratorem wydarzeń, o których mówi pani Dalloway. Dzięki Virginii poznajemy wszystkich znajomych i przyjaciół z dzieciństwa głównej bohaterki. Ona staje się też powiernicą i mentorką Elżbiety, córki Klarysy. Krążąca jak meteor kobieta inicjuje także działania Septimusa (Marcin Wojciechowski) i Lukrecji (Weronika Krystek). Pokazuje ich zależności, a może nawet pogłębia chorobę psychiczną mężczyzny, bryluje również na przyjęciu wydanym przez Panią Dalloway.
Spektakl przygotowany przez zespół warszawskiego Dramatycznego w swoich interpretacyjnych tropach, w poszukiwaniach odpowiednich perspektyw choćby czasowych, pełen jest symboli i metaforycznych znaków. Zaproponowana koncepcja pewnej umowności, skądinąd słusznie odwołująca się do konwencji zrywającej z realizmem, moim zdaniem, nie do końca się sprawdza. Podejrzewam, że widzowie nie będą na przykład wiedzieli, dlaczego niektórzy goście, zaproszeni na przyjęcie, prezentowani są jako np. dwie czaszki, figura małpy czy maskotka sowy. I dlaczego premier rządu występuje pod postacią ogrodowego krasnala.
Za kostiumy w spektaklu odpowiedzialna jest Hanka Podraza. Jej rozwiązania również są dość nieoczekiwane. W przypadku niektórych aktorów kostium jest doskonałym uzupełnieniem postaci. Mam tu na myśli choćby Sally Setton (bardzo przekonująca Anna Gorajska). Początkowo to rozrywkowa, może nawet nieco rozwiązła rudowłosa dziewczyna ubrana w purpurową, falbaniastą sukienkę. Jednak na przyjęcie wydane przez panią Dalloway przychodzi zupełnie odmieniona. Znalazła bogatego męża i jest matką pięciu synów. Jej stateczny stan podkreśla stalowo-szara sukienka i zbliżone do niej kolorem włosy. Gra aktorki jest stonowana i przebija z niej dostojeństwo. I o ile pomysł na kostium Sally jest bardzo intrygujący, to trudno mi jest zrozumieć, co ma znaczyć dziwny strój, prawie zbliżony do negliżu, w jaki została ubrana tytułowa Pani Dalloway.
Virginia Woolf nie należy do pisarek, które zachwycają każdego. Podobnie rzecz się ma z przedstawieniem Magdaleny Miklasz, które z całą pewnością nie będzie łatwe dla wszystkich widzów. Nadmiar symboli czy zabiegów próbujących metaforyzować przedstawianą rzeczywistość będzie zapewne doskonale odbierany przez fanów autorki „Fal”, czołowej przedstawicielki literatury modernistycznej XX wieku. Może być jednak niedoceniony i niezrozumiany przez publiczność mniej zaznajomioną z twórczością angielskiej feministki i pisarki.