„Aida” Giuseppe Verdiego w reż. Giorgio Madii w Operze Krakowskiej. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.
„Aida” Giuseppe Verdiego, skomponowana niemal 160 lat temu, pozostaje jedną z najchętniej wystawianych oper na świecie. Opowieść o miłości silniejszej niż podziały narodowościowe, polityczne, a nawet śmierć, od dekad porusza widzów na całym globie. Nic więc dziwnego, że egipska epopeja zagościła również nad Wisłą.
Spektakl w reżyserii Giorgio Madii (odpowiedzialnego także za choreografię i reżyserię światła) zachwyca monumentalnością. Ogromne, ruchome walce wraz z mobilnymi schodami w mgnieniu oka przekształcają się z pałacowych kolumn we wnętrza komnat czy królewski dziedziniec. Kluczową rolę w krakowskiej inscenizacji odgrywa światło, które nadaje charakter poszczególnym scenom, pozwalając bohaterom skrywać się w bazaltowym cieniu scenicznych fortyfikacji lub eksponować w pełnej krasie złote, starannie uszyte kostiumy. Domenico Franchi, odpowiedzialny za scenografię i kostiumy, zasługuje na uznanie.
Niestety, na krytykę zasługuje decyzja z 2025 roku o pomalowaniu twarzy białych aktorów na czarno, by wyglądali bardziej „afrykańsko”. Takie praktyki są obecnie nieakceptowalne. Jako świadomy widz, oczekiwałbym od twórców podstawowej wiedzy na temat „blackface”. Zaskakuje mnie, że obsada zgodziła się na takie rozwiązanie. Trudno sobie wyobrazić, jak krakowska „Aida” zostałaby przyjęta w USA.
Mimo tego potknięcia, reszta spektaklu prezentuje się niezwykle interesująco. Zarówno tytułowa bohaterka (Oksana Nosatova), jak i jej ukochany Radames (Giorgi Sturua) różnicują swoje partie wokalne w sposób, który angażuje zarówno melomanów, jak i laików. Wyjątkowo wyróżnia się Amneris (Olesya Petrova), która jako córka faraona balansuje między królewską dostojnością a zazdrością i namiętnością zakochanej kobiety. Na szczególną uwagę zasługują momenty chóralne. Kilkudziesięcioosobowa obsada, w połączeniu z muzykami pod kierownictwem Marcina Nałęcza-Niesiołowskiego, potrafi osiągnąć takie rejestry, że mury opery zdają się drżeć. To robi wrażenie.
Krakowska „Aida” pokazuje, jak jedna skaza może wpłynąć na odbiór nawet najlepszego dzieła. Z jednej strony mamy wspaniałą scenografię, kostiumy i partie wokalne, z drugiej – niefortunne malowanie twarzy na czarno (pod koniec trzygodzinnego spektaklu u niektórych aktorów makijaż się starł, odsłaniając np. białe uszy, co było zarówno zabawne, jak i upiorne). Mimo to warto wybrać się na „Aidę”, ponieważ jest to naprawdę dobrze zrealizowany spektakl. A że ma jedną wadę powieloną u wielu osób w obsadzie? Cóż, pójdźmy dla aktorów, śpiewaków i muzyków, bo to nie ich wina. Oni wykonali świetną robotę.