„Matka Odchodzi” wg Tadeusza Różewicza w reż. Przemysława Stippy w TVP Kultura. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Trawestując znany cytat z wiersza Jana Twardowskiego można by powiedzieć: „Śpieszmy się kochać matki, tak szybko odchodzą”. Taka, najprostsza z możliwych, refleksja powstaje po obejrzeniu spektaklu „Matka odchodzi” w TVP Kultura (premiera 29 marca 2022 r.).
W 1999 roku ukazała się szczególna w dorobku twórczym wybitnego poety i dramatopisarza, Tadeusza Różewicza, „Matka odchodzi”, będąca zbiorem wspomnień (także brata poety, reżysera Stanisława Różewicza), ukazujących relacje między jego matką Stefanią a nim samym. Zawiera ona, oprócz bardzo osobistych i głębokich przemyśleń, refleksji autora „Kartoteki”, jego wiersze (także te pochodzące sprzed 30 lat), fotografie z rodzinnego archiwum oraz zapiski matki poety.
Te nagrodzoną Literacką Nagrodą „Nike” i Śląskim Wawrzynem Literackim książkę zaadaptował i wyreżyserował w łódzkim ośrodku TVP Przemysław Stippa, aktor Teatru Narodowego w Warszawie. To jego adaptatorsko–reżyserski debiut. Zadanie nie było proste, bo przy temacie dotyczącym intymnych relacji matczyno–synowskich, choroby prowadzącej finalnie do śmierci, łatwo było popaść w przesadną ckliwość, tandetną łzawość. Udało się tego Stippie uniknąć, co bynajmniej nie oznacza, że jego przedstawienie cechuje chłód emocjonalny.
Narracja spektaklu toczy się w dwóch przestrzeniach: w szynkielewskim domu Stefanii i w szpitalu. W pierwszym z nich matka poety snuje wspomnienia dotyczące historii, tradycji i obyczajowości polskiej z początków XX wieku. Jest też, oczywiście, wspomnienie własnego macierzyństwa, a potem dzieciństwa przyszłego poety. Na szpitalnym łóżku kobieta, przeczuwająca swój bliski koniec, przekazuje ważne dla niej konstatacje (np. „człowieka trzeba kochać”), jak gdyby przesłanie dla jej potomnych. Spektakl rozpoczyna jednak syn – poeta, mówiący głosem Jerzego Treli, który wyrzuca sobie, iż nie dotrzymał danego rodzicielce słowa, że zabierze ją do Krakowa, Zakopanego, pokaże jej góry i morze… Szczególna więź syna Tadeusza z matką wyraża się też w tym, że tylko jej wyznał, iż jest poetą. W tym godzinnym spektaklu pada wiele ważkich słów, skłaniających widza do refleksji, a może nawet rachunku sumienia i przewartościowań priorytetów.
W ich chłonięciu nie przeszkadza prosta, minimalistyczna scenografia Aleksandry Redy, którą tworzą: szpitalne łóżko i świątecznie nakryty stół, a także pejzażowe fotografie w kolorze sepii przysłonięte białymi płótnami, dającymi odczucie głębi i przestrzeni. W białej tonacji są także kostiumy matki (także autorstwa Redy).
Matka poety w spektaklu Przemysława Stippy ma twarz Magdaleny Kuty, aktorki TR Warszawa, której talent komediowy poznaliśmy dzięki serialowi „Ranczo”. Tutaj otrzymała ona szansę pokazania szerszej publiczności swego ogromnego potencjału dramatycznego. Kuta niezwykle sugestywnie i przejmująco pokazała ból i cierpienie niedołężniejącej kobiety (bynajmniej nie starej, bo Stefania Różewicz zmarła w wieku 61 lat), świadomej nadchodzącej śmierci, a jednocześnie pełnej chęci życia. Dojmujące są te zbliżenia twarzy aktorki, pokazujące jak w soczewce historię życia jej bohaterki i jej odchodzenia (dodatkowo dają możliwość obserwowania detali, z jakich aktorka tworzy graną postać). A znakomity pomysł nałożenia na siebie twarzy Kuty i Treli w jednym z ujęć (autorem zdjęć jest Maciej Lisiecki) dodatkowo podkreśla także fizyczne podobieństwo matki i syna.
Najbardziej widoczną, a właściwie słyszalną wadą tego poruszającego przedstawienia jest muzyka (poza oryginalną Tomasza Sroczyńskiego, wykorzystano także archiwalne nagrania Marthy Argerich). Towarzyszy ona wypowiadanym słowom w zasadzie przez cały czas, nierzadko przeszkadzając w ich odbiorze. Jest jej po prostu zdecydowanie za dużo i jest zbyt ofensywna. Wydaje się, że jej ograniczenie wyszłoby spektaklowi na dobre.