EN

20.03.2021, 11:56 Wersja do druku

Spalenizna tożsamości

"Stolp. Dzień kobiet" Olgi Żukowicz  w reż. Julii Mark w Nowym Teatrze w Słupsku. Pisze Katarzyna Wysocka w Gazecie Świętojańskiej.

fot. Tomasz Schaefer/mat. teatru

Stolp – na prawach wojny i nienawiści, w ryzach antykulturowej wymiany najeźdźców. Słupsk – w poszukiwaniu tożsamościowej energii z potencjałem. Reżyserka Julia Mark zapisała swoją kartę w historii odkrywania Słupska. „Stolp. Dzień kobiet” otworzył premierowo i z udziałem publiczności, tuż przed pandemicznym zamknięciem, tegoroczną scenę Nowego Teatru w nowej siedzibie.

Jak to bywa z nowościami – wymagają dopasowania, czasami doszacowania potencjalnych korzyści. Technicyzacja przedstawienia zawsze pociągała twórców, dając złudzenie „kolaborowania” w sposób zasadniczo skuteczny oraz potrzebny ze współczesną wymową i widowiskowością. Co jednak, kiedy nowoczesność staje się zbędnym dodatkiem w procesie oceny, autorefleksji czy po prostu obrazu danej postaci? Jeżeli performatyka podporządkowana zostaje historii prawdziwej, kastrując niepotrzebne okoliczności, to wypadałoby się zgodzić na taki zabieg. Jeżeli natomiast gubi się porządki i plany – trzeba mieć już dobre uzasadnienie. Szukam takiego w tekście scenicznym i, niestety, nie znajduję. Przede wszystkim dlatego, że jest za mało treści w tej opowieści. Konfabulacja dramaturgiczna została oparta na kilku, wybranych, ale nierozbudowanych elementach tworzących wojenną historię Stolpa/Słupska. Widz zostaje wprowadzony w stan złudnej operacji historycznej, wspartej filarami kilku faktów dotyczących wkroczenia 8 marca radzieckich żołnierzy do Słupska, w tym spaleniu miasta, szubienic na Hitlerstrasse (obecnie ul. Wojska Polskiego), obozu przejściowego na ul. Deotymy (podobóz KL Stutthof) czy przypadkowej obecności Hitlera w 1932 r. na lotnisku Stolp-West, kiedy podczas kampanii wyborczej jego samolot miał w Słupsku międzylądowanie w drodze między Berlinem i Królewcem.

Czy to wystarczy w przedstawieniu, w którym widz otrzymuje moc sprawczą? Siedząc w bardzo wygodnych fotelach na nowiutkiej widowni, każdy uczestnik widowiska może niejawnie przyłożyć się do kreacji sprawców i ofiar. Niczym podczas jakichś igrzysk śmierci ma dziesięć posunięć, a zakończenie wydaje przez to teoretycznie otwarte. Pilot z trzema przyciskami staje się atrybutem władzy, choć jednocześnie ogołaca ze złudzeń, że decyzja zostanie podjęta z należytym rozmysłem. Do wyboru są jednak tylko dwie opcje i żadnej możliwości złagodzenia dylematów. Łatwe wybory szybko przechodzą w konstrukt przemocowy.

Próba opowiedzenia indywidualnej historii kobiety, której udało się przeżyć wojnę w niemieckim Słupsku, ma najprawdopodobniej uzasadniać zaproponowany i przygotowany (mimo „pilotowania” wyborów) finał. Zaproszona do udziału w telewizyjnym programie „Finde mich” Bronia, czyli Adela Sparr (Monika Bubniak), wychowanka sierocińca, nie radzi sobie z emocjami, przyjmując postawę struchlałej, czasami otępionej bólem ofiary. Program ma jej pomóc w przywróceniu pamięci, choć przecież wszystko jest nie tak. Prowadzący jest uśmiechnięty, ale przecież to postawa pasywnego wodzireja, któremu wiele brakuje do psychopatycznego jokera. Zjawy z przeszłości pojawiają się, ale nie mogą trwale pocieszyć. Schorowana pamięć otwiera się, ale tylko po to, by przywrócić trudne wspomnienia, czasami dwuznacznie wymowne. Adela również nie odpowiada temu, co słyszymy – np. jest przecież matką, a jej kostium wskazuje jakby była wciąż małą dziewczynką.

fot. Tomasz Schaefer/ mat. teatru

Czemu mogą służyć te wszystkie zabiegi? Wprowadzeniu widza w klimat skrajnie przemocowej sytuacji, kiedy jeden okupant ustępuje miejsca kolejnemu, pozbawionemu jakichkolwiek zahamowań? Wypracowaniu schematu traumatyzacji scenicznej, kiedy widz powinien współczuć bohaterowi albo sobie samemu za podejmowanie niesłusznych wyborów czy wyborów jakichkolwiek?

Mam wrażenie, że założenia były ciekawe – przybliżyć na kilku poziomach traumę postaci wahającej się w ocenie siebie samej i rzeczywistości zarówno tej wojennej, jak i powojennej, ale także spowodować silne reakcje u widza na wprowadzenie bohaterki w klimat bezczeszczonego miasta i jego mieszkańców. Spektakl przecież jest kolejną próbą realizowaną przez Nowy Teatr, aby zastanowić się nad tożsamością miasta utworzonego na gruzach wielokulturowych emocji. Wpisanie w to miasto potencjalnej rodziny to konstrukcja nader wątpliwa tylko w z jednego powodu – Adela reprezentuje rodzinę fikcyjną. A zatem to nie przypowieść, ale raczej erzac, projekt sceniczny posiadający znamiona performansu. Zabrakło mi przejmującej tragedii, doskwierającej prostoty bólu. Zabrakło mi strachu, którym mógł zostać obarczony widz, mający przecież zbyt dużo czasu na myślenie, na podjęcie decyzji, aby określić swoją rolę, aby znudzić się powtarzalnością. To nie było widowisko wyrafinowanej przemocy strachu, mimo że był przecież troskliwy Niemiec trudniący się zagładą czy matka ociekająca krwią z rozszarpanej pochwy po zbiorowym gwałcie sowietów. Widz cały czas znajduje się w komfortowej sytuacji. Batalia o granice – życia, przemocy, bólu czy samego miasta zatrzymała się wpół drogi.

Monika Bubniak koncentrując się na teatralizacji przeżyć, utraciła walory prawdy, w jaką można było ubrać jej postać. Igor Chmielnik nie odważył się pójść ścieżką szyderczej wulgarności. Claudia Kucharski w sposób nader racjonalny porządkowała sobie świat, jaki proponowano jej postaci. Najbardziej przekonujący był Wojciech Marcinkowski, który przez większość spektaklu pozostał w zachowawczej gotowości sprawcy. Julii Mark nie udało się właściwie zbilansować akcentów.

Słupczanie mogą być jednak zaciekawieni kolejną, po Ulicy i Stanie wyjątkowym produkcją wpisującą ich miasto w ponadczasowy dialog na temat pokoleniowej spuścizny miejsc i ludzi. Traumy nieprzepracowane wracają, ale zaproszenie osób z zewnątrz do ich oswajania może wiele zdziałać. W tym sensie należy Słupskowi kibicować.

Stolp. Dzień kobiet, autorka: Olga Żukowicz, reżyseria: Julia Mark, asystent reżysera: Igor Chmielnik, scenografia i kostiumy: Katarzyna Sobolewska, muzyka: Wojciech Długosz, projekcje i multimedia: Tomasz Schaefer, inspicjent: Emilia Zakrzewska. Obsada: Monika Bubniak, Igor Chmielnik, Claudia Kucharski (gościnnie), Wojciech Marcinkowski. Dzieci biorące udział w projekcji: Karen Kulągowska, Ignacy Chmielnik, Layla Kulągowska, Justyna Leszczewska, Tomasz Krętkowski, Aleksandra Jaromin, Kajetan Malak, Lena Malak, Lena Nowak, Aleksandra Nowak, Amelia Pelikan, Lena Rysak. Premiera 12.03.2021, czas trwania ok. 90 min.

Tytuł oryginalny

Spalenizna tożsamości

Źródło:

www.gazetaswietojanska.org
Link do źródła

Autor:

Katarzyna Wysocka

Data publikacji oryginału:

20.03.2021