„Turandot” Giacomo Pucciniego Lwowskiej Opery Narodowej na XXX Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Anita Nowak.
Fabułę libretta do opery Giacomo Pucciniego „Turandot” Giuseppe Adamie i Renato Simoni oparli na dramacie Carlo Gozziego, który motyw trzech zagadek, zaczerpnął z „Baśni tysiąca i jednej nocy”, co już samo w sobie sugeruje ponury klimat i tragiczny finał każdego inspirowanego nimi dzieła.
Bohaterka opery Pucciniego nie chce wyjść za mąż. Ogłosiła więc, że pretendent do jej ręki będzie musiał odpowiedzieć na trzy wymyślone przez nią pytania. Jeśli mu się to nie uda, zostanie ścięty. Głowy leciały więc jedna za drugą. Do chwili, kiedy w jej kraju pojawił się Kalaf , syn zdetronizowanego króla Tatarów, a za nim ojciec z zakochaną w Kalafie niewolnicą Liu. Kalafowi dzięki pomocy Liu udaje się odpowiedzieć na pytania Księżniczki, ale akcja się komplikuje i wszyscy główni bohaterowie kończą tragicznie.
Opera „Turandot” zakończenia oryginalnego ze względu na śmierć kompozytora nie ma, więc różni inni twórcy muzyki operowej z rozmaitym skutkiem próbowali je dopisywać. A reżyserzy wybierali takie, które pasowały im najbardziej do koncepcji fabuły.
Spektakl, który obejrzeliśmy na XXX BFO, z zespołem Lwowskiego Narodowego Teatru Opery im. Salomei Kruszelnickiej, w roku 2020, podczas pandemii zdalnie przygotował polski reżyser Michał Znaniecki. Fantastycznie zakomponował przebieg akcji, sytuacje sceniczne, idealnie dostrajając zdarzenia do wymogów muzyki; w całość jeszcze wmontowując do akcji na ostatnich już próbach bydgoski chór „Rubinki” prowadzony przy Zespole Szkół Muzycznych w Bydgoszczy przez Agnieszkę Sowę. Do ostatecznego efektu ruchowego przyczyniła się argentyńska choreografka Diana Theocharidis.
Orkiestrę, w której dominowały instrumenty dęte i perkusyjne ukraiński dyrygent Ivan Cherednichenko prowadził z niezwykłym wyczuciem, zachowując stosowną równowagę pomiędzy liryzmem i patosem, umiejętnie przydając brzmieniu całości dalekowschodniego klimatu. Przejmująco w najtragiczniejszych momentach brzmiał profesjonalny chór lwowskiej opery przygotowany przez Vadyma Yatsenko; co zwłaszcza dawało się zaważyć w pieśni „Nessun dorma” stanowiącej jakby tło do arii Kalafa pod koniec III aktu, kiedy całe miasto jest namawiane do czuwania, bo od tej nocy zależy los całego kraju.
W spektaklu zachwycały dwa głosy. Niespotykanie piękny i silny, momentami wibrujący w najwyższych rejestrach, a momentami ogromną siłą rozdzierający wręcz powietrze sopran Kateryny Mykolayko, śpiewającej arie księżniczki Turandot. Cały pierwszy akt publiczność czeka na jej wejście, by dopiero po przerwie usłyszeć słynną arię „In questa Reggia”, którą chwilami śpiewa razem z wcielającym się w postać Kalafa Oleksandrem Cherevykiem (tenor), a z której dowiadujemy się, co jest przyczyną jej niechęci do małżeństwa. I druga wspaniała aria w jej wykonaniu „Straniero ascolta” , w której zadaje Kalafowi owe trzy pytania, na które ma nadzieję i od niego nie usłyszeć odpowiedzi.
Drugim wspaniałym głosem był wybitnej urody przepastny a jednocześnie dźwięczny i ciepły bas Tarasa Berezhanskyiego wcielającego się w postać Timura, zdetronizowanego króla Tatarów, ojca Liu.
Spektakl olśniewał przepychem ciepłych barw i złota, z których skomponowana została oprawa plastyczna Luigiego Scoglio i kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej. Wszystko oczywiście w klasycznym chińskim stylu, ubogacone elementami symbolizującymi historyczne wydarzenia świata Dalekiego Wschodu. Urody i znaczeń przydawały całości światła Dariusza Albrychta i Oleksandra Mesentseva, humoru zaś poruszające się w zabawnych układach choreograficznych, przypominające clownów postaci ministrów cesarskich Ping (Petro Radeyko), Pang (Vitaly Rozdaigora) i Ponga (Oleg Sadetskyi).