Na czym miałaby polegać ta wyjątkowość? Pierwszy wałbrzyski musical, duży potencjał komercyjny, samonapędzająca się, powodowana popularnością tytułowej bohaterki frekwencja, budowanie tzw. lokalnej marki… nie, ten potencjał drzemał – i nadal drzemie – w czymś innym, czymś o zgoła nieuchwytnej naturze.
"Daisy", czyli tworzenie własnej opowieści o Wałbrzychu
To, co od kilku lat dzieje się z Sokołowskiem, obserwuję z głębokim smutkiem. Zdaje się, że niepowtarzalny charakter tej cudownej sudeckiej wsi został utracony na długo, kto wie, czy nie bezpowrotnie.
Raczkujący i zarazem fantastyczny festiwal Hommage a Kieślowski i nieludzki wysiłek fundacji In Situ kontrastował z trudną sytuacją tych, którzy być może z niejakim zdumieniem spoglądali na pielgrzymujących jeszcze przed pięcioma, czterema laty do kinoteatru Zdrowie oszołomów.
„Panie, ja od siedmiu lat próbuję sprzedać mieszkanie, wyjechałabym już dawno, ale nikt nie chce kupić. Może pan?" – tę rozmowę z sokołowskiego przystanku autobusowego wspominam dziś ze zdumieniem.
Dynamiczny rozwój letnich festiwali i doskonała powieść "Gorzko, gorzko" Joanny Bator do spółki z pandemią wywróciły czar lekko zapadłej, magicznej wsi Brehmera i Kieślowskiego na nice, a dzieła zniszczenia dokonał "Empuzjon" Olgi Tokarczuk. Czym jest Sokołowsko dziś, nie trzeba nikomu tłumaczyć. Opowieść – w sensie szczególnym i ogólnym – pożarła dawny Görbersdorf w całości i wypluła coś, czego natura dopiero się kształtuje.
Wałbrzychowi to nie grozi. Nawet powieść noblistki nie pożre studwudziestotysięcznego miasta. Tu tworzenie własnej opowieści ma szansę dokonać się inaczej i zdaje się, że cząstką tego właśnie procesu staje się „Daisy". Przy czym nie chodzi li tylko o wałbrzyski autotematyzm ani – mam nadzieję, że tym bardziej nie – jakąś funkcję edukacyjną.