„Vijs. Sausmu naktis” (Wij. Noce horroru) w reż. A. Rodina w Latvijas Nacionala Opera un Balets w Rydze. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Agresja rosyjska w Ukrainie zbiera straszliwe żniwo tragedii ludzkiej oraz codziennych dramatów. Exodus cywilów spowodował obecność Ukraińców w naszym codziennym życiu, również kulturalnym. Stało się naturalnym, że także w teatrach pojawili się twórcy tejże narodowości. Mają miejsce produkcje przygotowane przez ukraińskich realizatorów, a tematyka i problematyka wschodniego sąsiada staje się częstym gościem na polskich scenach. Jednak ważnym jest, aby jakość zawsze stała na pierwszym miejscu, a nie doraźność i źle rozumiane wsparcie, które może skutkować tragicznym efektem artystycznym. Tak było w warszawskim Teatrze Polskim, gdy Svitlana Oleshko przygotowała irracjonalną i wręcz fatalną, przesiąkniętą niemocą artystyczną, próbkę swojego warsztatu w spektaklu „Dekalog, czyli lokalna wojna światowa”. Na dodatek ta sama artystka została poproszona o przygotowanie polskiego orędzia z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru. Gest piękny, ale niestety treść – oczywiście w ocenie subiektywnej – nie wnosząca nic, nie kształtująca nowego myślenia, nie rzucająca nowego światła na bratnie życie teatralne. Jestem pełnym sercem za zapraszaniem ukraińskich artystów, którzy mają niezwykle wiele do zaoferowania. Jeszcze nie tak dawno, moja wiedza na temat sceny naszego sąsiada, ograniczała się do kijowskiego Centrum Sztuki Współczesnej „DAKH” prowadzonego przez Władysława Troickiego, a także wywodzącej się z tegoż środowiska, świetnej, etnicznej grupy muzycznej DakhaBrakha. Dziś ta świadomość jest większa, ale trzeba świetnie rozpoznać teren, aby zapraszać i wspierać perły.
Z mieszanymi uczuciami podróżowałem do Rygi. Z jednej strony stolica Łotwy posiada bardzo dobry zespół baletowy, jedyny w kraju – Łotewską Narodową Operę i Balet. Kompania baletowa, prowadzona przez Aivarasa Leimanisa, posiada różnorodny, nieoczywisty repertuar. Z jednej strony klasyka, ale również prace choreografów tej miary co: Marco Goecke, Edward Clug czy Leo Mujić. Częstym gościem zespołu jest Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, który na łotewskiej ziemi przygotował kilka swoich ikonicznych prac. Wśród nich: „Niebezpieczne związki”, „Bolero” i „Dracula”. Jednak z drugiej strony były spore opory przed ową wizytą. Najnowszą premierę przygotował Radu Poklitaru. Choreograf w naszym kraju absolutnie nieznany, a posiadający piękną kartę kariery. Co prawda urodzony w mołdawskim Kiszyniowie, praktycznie całe artystyczne życie związał z Ukrainą. Ukoronowaniem stało się, za sprawą mecenasa i filantropa Volodymira Filippova, utworzenie Kyiv Modern-Ballet, swoistego laboratorium twórczego Poklitaru. Właśnie to nieznane wzbudzało niepewność wobec tego, co będzie można zobaczyć na scenie. I nie było rozczarowania, bowiem artysta zachwycił oryginalnym językiem tańca i świetną narracją mrocznej opowieści. To wciągająca, pełna napięcia historia o człowieku kupionym i wykorzystanym w imię zła.
Choreograf wziął na warsztat jedno z opowiadań Mikołaja Gogola. „Wij”, w oryginale, to opowieść fantastyczna, która osadzona na ziemi ukraińskiej, pełna jest niesamowitości. Trzech kompanów, w środku nocy gubi drogę, a babuleńka, oferuje schronienie. Okazuje się wiedźmą i zaczyna się noc dziwów, podczas której budzą się demony oraz zjawiska nadprzyrodzone. Jednak Poklitaru odchodzi od szczegółowości narracji, odziera ludową fantastykę na rzecz ludzkiej historii. Bohater faktycznie jest jeden – to Choma, uczeń seminarium, który posiada własne popędy i sny przepełnione erotyczną ekstazą. Pewnego wieczoru trafia do nocnego klubu, w którym poznaje młodą damę. Przeżywa miłosne uniesienie, które nie wiadomo czy będąc jawą, czy snem zmienia się w morderstwo. Młodzian przez trzy kolejne noce ma opłakiwać zmarłą. Ów czas mroku budzi siły zła. Dusza oddziela się od ciała. Chłopak nie jest w stanie wytrzymać napięcia i umiera pod ciężarem fatalnego zauroczenia. Opowieści bliżej do „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa. Ów Wij, w oryginale gnom, straszliwa i odrażająca postać, w balecie to demoniczny człowiek, który podporządkowuje innych – wiedzą, pieniędzmi, pozycją. Bliżej mu do Wolanda. Cała sekwencja pokuty, to faktycznie bal jak bachanalia ekstazy i radości. Wydestylowana opowieść jest zwięzła i klarowna, która jasno mówi o upadku człowieka, jego niemocy wobec sił wyższych – losu i przeznaczenia. Ludowa historia została zmieniona w moralitet współczesności. Scena jest praktycznie pusta. Jedynym elementem dekoracji pozostaje obrotowy czworobok, który jest i sypialnią Chomy, barem, katafalkiem, i celą. Zabieg prosty, bowiem jeszcze wydzielona przestrzeń służy wyświetlaniu projekcji. Może i niektóre są przesadzone, jak np. ręka, która pociąga za narządy bohatera jest zbyt dosadna, to jednak dobrze obrazują one wydzielone przestrzenie gry. Abstrakcyjne i nierealne wizualizacje współgrają z formą tańca.
Klimat wieczoru buduje muzyka. Jej zapewne muzykolodzy poświęciliby oddzielny fragment, bowiem to kompozycja niezwykle ciekawa. Mroczna, pełna kontrastów i napięć. Niesie ona świetnie taneczną opowieść. Jej autor, również ukraiński artysta, Alexander Rodin stworzył utwór we współpracy z choreografem. Choć początkowo miał być symfonią, to stał się zwieńczeniem jako podkład do baletu. Współpraca zaowocowała komplementarną całością. Artyści stale dialogowali, tworząc libretto oraz warstwę muzyczną. Efekt jest niesamowity. Dźwięki są demoniczne, głębokie. Orkiestra pod kierunkiem Kasparasa Ādamsonsa grała zjawiskowo, a aparat wykonawczy jest ogromny, zwłaszcza gdy chodzi o instrumenty dęte i perkusyjne. Szczególną uwagę zwraca „czarne” tango, młodzieżowa sekwencja w barze i wyciszone epizody duetów. Oryginalna muzyka do baletu to nie częsty przypadek. Tu owe współgranie wypadło niezwykle udanie.
Jednak wieczór z baletem to przede wszystkim taniec. Kreska Radu Poklitaru jest niezwykle oryginalna. To współczesny ruch, bardzo siłowy, akrobatyczny i wyrazisty, precyzyjny, geometryczny. Artysta nie stroni również od użycia dźwięku – płaczu, śmiechu. Jednak wymaga od tancerzy bardzo wiele. Niekwestionowanym bohaterem wieczoru pozostanie Choma w wykonaniu Pepijn Lux Geldermana. Tancerz, będący dopiero u progu kariery, jest zjawiskowy. Mimo młodego wieku ogarnia przestrzeń całej sceny. Jego ruchy są bardzo dokładne. Co więcej również świetnie odtwarza emocje. Gdy partneruje Ievie Rācene (Młoda Dama) jest zawsze postacią pierwszoplanową. Wspomniana solistka to druga gwiazda spektaklu, a jej dojrzałość w tańcu klasycznym świetnie koresponduje z nowoczesnym zamysłem choreografa. Zresztą Poklitaru odnalazł w Rydze świetnych interpretatorów swojego baletu, oryginalnie wystawionego cztery lata temu w Kijowie.
Ryski „Wij” odkrył kolejnego, nieznanego twórcę ukraińskiego. Balet łotewski dokonał świetnego, przemyślanego wyboru, który winien pozostać na długo w repertuarze. Nie kierował się doraźnością, ale artystyczną jakością. To niezwykle ważne doświadczenie. Opowieść baletowa to także lekcja, bowiem to historia z kluczem. Życiem kierują może i moce, ale to my sami je przeżywamy oraz o nich decydujemy. Piękny to morał i nadzieja ludzkiej egzystencji. Warto odkrywać nieznane, które przecież jest blisko, a pozostaje na długo w pamięci.
„Vijs. Sausmu naktis” (Wij. Noce horroru), Alexander Rodin, choreografia Radu Poklitaru, Latvijas Nacionala Opera un Balets w Rydze, premiera: kwiecień 2023.